"Za mną długa i udana kariera. Jestem dumny z tego, co udało mi się osiągnąć, choć ostatniego startu nie będę miło wspominać. Źle wystartowałem, zrobiłem błąd przy nawrocie, słabo finiszowałem. Ale dałem z siebie wszystko, jak zawsze. To moje szóste igrzyska i czas powiedzieć stop" - przyznał 38-letni Frolander.
"Nie chcę kategorycznie mówić, że kończę karierę, ale wszystko na to wskazuje" - dodał zdobywca 57 medali w igrzyskach oraz mistrzostwach świata i Europy.
Jego olimpijska droga rozpoczęła się 20 lat temu w Barcelonie.
"Wtedy wystąpiłem w sztafecie 4x200 m stylem dowolnym. Przegraliśmy tylko z ekipą Wspólnoty Niepodległych Państw, która miała na ostatniej zmianie niesamowitego Jewgienija Sadowego. Ale już Amerykanów zdołaliśmy wyprzedzić, co dziś wydaje się czymś nierealnym" - podkreślił.
Największy sukces odniósł w 2000 roku w Sydney, zostając mistrzem olimpijskim na 100 m st. motylkowym. "Pokonałem faworytów gospodarzy Michaela Klima i Geoffa Huegilla. Moje marzenia się ziściły. Byłem wtedy w siódmym niebie" - zaznaczył.
Wielcy rywale Frolandera z pływalni dziś występują już w innych rolach. Holender Peter van den Hoogenband jest ekspertem telewizyjnym i analizuje konkurencje pływackie podczas igrzysk w Londynie, a Rosjanin Aleksander Popow nagradza medalistów jako członek Komisji Zawodniczej MKOl.
"Nie miałem okazji z nimi porozmawiać, bo nasze życie wygląda inaczej, ale pamiętam świetnie naszą rywalizację i często wspominam wspólne starty" - dodał.
Jedno ze źródeł swojej sportowej długowieczności widzi w tym, że... wciąż jest kawalerem. "Dlatego mogłem dotąd w pełni poświęcić się pływaniu. Nic nie rozpraszało mojej uwagi" - przyznał.