"Jeżeli chodzi o decyzję ws. jednodniowych wyborów, wydaje się, że prezydent stosuje metodę niepodnoszenia temperatury sporu. W związku z tym, że wyraźnie widać, że PiS jest bardzo negatywnie nastawione do dwudniowego głosowania i podnosi wątek ewentualnych nadużyć, wydaje się, że ta sprawa została przez prezydenta tak rozstrzygnięta, żeby nie mnożyć kontrowersji, tylko je rozwiązywać. Jedno z narzędzi wewnętrznej mobilizacji zostało z rąk PiS wytrącone, co nie oznacza, że nie będą przedstawiane inne obawy w sprawie fałszowania wyników. Poza tym można przedstawić 50 milionów jako oszczędność (...).

Jeżeli chodzi o termin wyborów, jest to dla mnie zagadka. Wydaje się, że za wcześniejszym terminem przemawia m.in. lepsza pogoda i przez to mniej barier, chociaż wiadomo, że jest ona zmienna i może być różnie. Pogoda ma istotny wpływ na frekwencję.

Tym czynnikiem, który przemawia za wcześniejszym terminem jest to, że późniejsze głosowanie niosłoby większe prawdopodobieństwo wystąpienia problemów budżetowych. Pojawia się tutaj wielka niewiadoma - wpływ prezydencji i innych wydarzeń, które mogą pojawić się w kraju.(...)

Krótsza kampania zawsze działa na rzecz tych, którzy są na górze, to zmiana preferencji wymaga czasu, a nie ich utrzymanie. Zwykle krótkie kampanie bardziej pomagają rządzącym niż opozycji. Jednak jest jeszcze sporo czasu, a nastroje społeczne mogą się diametralnie zmieniać, nawet w ciągu dwóch tygodni. To nie jest czynnik przesądzający o wyniku wyborów. Wszystko nadal jest w rękach prowadzących kampanię".