Zainteresowanie wydarzeniami w Afryce Północnej jest wprost proporcjonalne do wpływu, jaki mają one na wzrost cen w krajach europejskich. Problemy z ropą? Informacje z Afryki nabierają znaczenia.
Doniesienia z Libii spadają na coraz dalsze miejsca w serwisach informacyjnych. Zainteresowanie takimi wydarzeniami jak te rozgrywające się w Afryce Północnej jest bowiem wprost proporcjonalne do wpływu, jaki wywierają na wzrost cen w sytych krajach Zachodu. Można nawet pokusić się o umowny wskaźnik wartości kotleta na naszych talerzach. Gdy wojny i rewolucje czynią go droższym, media będą się nimi zajmowały. Kiedy jednak wpływ wojen na wartość kotleta jest niewielki lub żaden – media szybko porzucą temat dla jakiegokolwiek innego. Libia przestała zagrażać cenie i wartości odżywczej naszego kotleta.
W wypadku wydarzeń w Afryce Północnej wskaźnik – symbol cen podstawowych produktów, nie tylko spożywczych, lecz także usług – działa niezawodnie. Najpierw Egipt. Kiedy zaczęły się rozruchy przeciwko rządom Hosniego Mubaraka, dzienniki i telewizje rzuciły się na nie jak na świeże mięso medialne. Po kilku dniach spadły jednak na pośledniejsze miejsca. W końcu to tylko lokalne rozruchy. Aż nadeszły krwawe starcia na placu Tahrir. Wskaźnik wartości kotleta gwałtownie podskoczył, Egipt wrócił na czołówki. W komentarzach pojawiły się bowiem spekulacje o zablokowaniu Kanału Sueskiego. Świat już to przeżywał podczas egipsko-izraelskiej długiej wojny w latach 70. Statki płynęły wówczas do Europy wokół Afryki, co przekładało się na kilkunastoprocentowy wzrost ceny frachtu i w efekcie transportowanych surowców. Dziś zamknięcie kanału oznaczałoby zapaść portów przeładunkowych w Pireusie, Neapolu i Marsylii żyjących z rozładunku towarów chińskich. W Europie wzrost cen np. obuwia (70 proc. pochodzi z Chin) mógłby sięgnąć nawet 30 proc.
Kiedy wojsko zagwarantowało nienaruszalność porozumień pokojowych z Izraelem i swobodę tranzytu przez Kanał, nasz kotlet był bezpieczny. Egipt wypadł z mediów, choć właśnie w tym momencie zaczęły się bodaj najciekawsze wydarzenia, czyli realna rozgrywka o władzę nad najludniejszym i dysponującym najsilniejszymi siłami zbrojnymi państwem arabskim.
Podobnie jest z Libią. Najpierw utrzymała się wśród czołowych newsów jako temat ważny, ponieważ rewolta zatrzymała eksport gazu i ropy naftowej na południe Europy. Spowodowała też wzrost ceny czarnego złota na światowych rynkach. Zainteresowanie w końcu spadło nie z powodu militarnego pata, ale trzech innych wydarzeń. Pierwsze – rząd i rada rebeliancka zadeklarowały wywiązywanie się z umów eksportowych. Drugie – OPEC zwiększył wydobycie, by załatać dziurę po dostawach libijskich. Trzecie – Katar zaproponował wywożenie ropy tankowcami z terenów zajętych przez powstańców. Nasz kotlet znów został zabezpieczony. Zbieżność czasowa medialnej popularności newsów z Libii z tymi deklaracjami daje do myślenia.
Gdyby zapytać, czy media świadomie stosują wskaźnik kotleta, odpowiedź byłaby negatywna. Jest on raczej odbiciem nastrojów odbiorców. Jak wynika z analiz rynku, w Polsce sprawami zagranicznymi interesuje się 17 proc. odbiorców mediów. W Wielkiej Brytanii nawet połowa, w Niemczech jakieś 30 proc. Zainteresowanie wzrasta jednak, gdy wypadki w świecie przekładają się na nasze bezpieczeństwo (Japonia) lub kieszeń (wojna w Iraku i wzrost cen ropy). Odbiorca mediów jest brutalnie pragmatyczny. Ciekawe, że jak dotąd nie słychać, by grupy medialne wykorzystywały wskaźnik kotleta w swojej strategii rynkowej, na przykład do różnicowania cen reklam. Może warto.