Propozycje PiS i SLD na politykę zagraniczną sprowadzają się wyłącznie do reakcji na posunięcia rządu. Ale sama krytyka nie wzmacnia siły państwa.
Jarosław Kaczyński opublikował w „Gazecie Wyborczej” obszerną ocenę sytuacji w Polsce, w tym polityki zagranicznej obecnego rządu. Uwagi prezesa Prawa i Sprawiedliwości są typowe dla stanowiska opozycji – nie tylko zresztą prawicowej, lecz także tej z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. To zawsze jest reagowanie na posunięcia rządu. Brakuje zupełnie propozycji nowych rozwiązań. Alternatywy. Jeśli pojawia się jej cień, to jako odgrzewany kotlet, niepasujący już zupełnie do menu współczesnych uczt dyplomatycznych.
Polityka zagraniczna ekipy Donalda Tuska z pewnością jest daleka od ideału, ale z grubsza ma jakieś cele i pomysły na ich realizację. Kiedy krzyczy się: złe, szkodliwe, dobrze byłoby pokazać, co jest dobre i korzystne, czyli zaprezentować swój dalekosiężny program.
Poglądy Prawa i Sprawiedliwości na miejsce Polski w świecie określa strach. Jesteśmy zagrożeni, głównie za sprawą Niemiec i Rosji, a ściślej – ekspansywnej polityki narodowej tych państw, na którą Donald Tusk oraz Radosław Sikorski nie reagują. W przeszłości prezes Kaczyński nie zawahał się nawet określić Polski mianem rosyjsko-niemieckiego kondominium. To opis rzeczywistości, która nie istnieje.
Niemcy mają większą wymianę handlową z Polską niż z Rosją. Berlin nie dogaduje się z Kremlem ponad naszymi głowami, ale uprawia z Warszawą i Moskwą politykę balansowania interesów gospodarczych. A to zupełnie inna perspektywa niż kondominium, bo pozostawia Polsce spore pole manewru. Wykorzystujemy je, ale to znów powód do krytyki. Kaczyński określa nasze manewrowanie jako taktykę krótkiego oddechu, czyli koncentrowania się na sprawach bieżących kosztem wizji strategicznych.
Chodzi tu głównie o politykę jagiellońską, a zatem znów nic innego jak ten sam kotlet z przeszłości. Już sama nazwa drażni naszych wschodnich partnerów, którzy nie życzą sobie wcale Polski w roli starszego brata. Polityka jagiellońska polega na wciąganiu państw posowieckich, szczególnie Ukrainy i Gruzji, w orbitę euroatlantycką. A gdzie plan, jak to osiągnąć w zmienionej rzeczywistości po klęsce pomarańczowych w wyborach na Ukrainie, porażce Gruzji w wojnie z Rosją i kryzysie finansowym na świecie? Jak dalej ją uprawiać wobec zdecydowanej odmowy NATO na szczycie w Bukareszcie zaproponowania Tbilisi choćby odległej perspektywy członkostwa i zdecydowanego „nie” Berlina dla rozmów z Ukrainą o akcesji do Unii Europejskiej? A także wobec decyzji Kijowa o rezygnacji z ubiegania się o wstąpienie do Paktu Północnoatlantyckiego?
Tamta polityka była śmiała i należy to docenić, jednak nie przyniosła rezultatów. Skoro i obecna w wykonaniu ekipy Donalda Tuska też nie przynosi – trzeba zaproponować nową. Samo krytykowanie nie wzmocni siły państwa, nie sprawi, że będziemy bezpieczniejsi.
Prawem opozycji jest bez wątpienia punktowanie rządu, przywilejem – możliwość wypracowania konkurencyjnych rozwiązań. Patrzenia w przyszłość, bo, kto wie, niewykluczone, że kiedyś to ona przejmie ster władzy. Przykro byłoby wówczas w expose nowego premiera czy ministra spraw zagranicznych dostać odgrzewany kotlet, który nijak nie nadaje się już do konsumpcji.