Prokurator generalny Andrzej Seremet nie był zachwycony tym, co działo się w sprawie Amber Gold - mówił były dyrektor z Prokuratury Generalnej Bogusław Michalski we wtorek przed komisją śledczą. Ocenił, że "możliwości nadzoru ze strony PG były właściwie żadne".

W ocenie Michalskiego w pierwszej kolejności odpowiedzialność za zaistniałe nieprawidłowości w czynnościach prowadzonych przez prokuraturę ws. Amber Gold ponosi prokurator, który prowadził postępowanie, czyli prokurator referent.

Zapytany o stosunek Seremeta do działań prokuratury gdańskiej, Michalski odpowiedział: "Nie był zachwycony tym, co się działo w tej sprawie (...) Miał krytyczne uwagi do sposobu prowadzenia postępowania".

Pytany, dlaczego prokuratura nie ustaliła źródeł pochodzenia pieniędzy Marcina P., "jego rzeczywistych mocodawców" oraz o to czy szef Amber Gold Marcin P. "sam wszystko wymyślił i zrealizował", Michalski przypomniał, że śledztwo zostało zakończone oskarżeniem dwóch osób - Marcina P. i jego żony Katarzyny P. "A to oznacza, że nie znaleziono dowodów na działalność innych osób" - powiedział.

Dopytywany, czy on nie ma wątpliwości w tej sprawie, odpowiedział: "Ja mam, ale zasada jest taka: Czego nie potrafimy udowodnić, o tym nie mówimy".

Prok. Michalski to były szef departamentu postępowania przygotowawczego w ówczesnej PG. Jego wtorkowe przesłuchanie przed komisją śledczą skoncentrowane było przede wszystkim na dwóch kwestiach.

Pierwsza z nich dotyczyła losów pisma z końca listopada 2011 r., które przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Andrzej Jakubiak wysłał do Seremeta. Pismo to - jak wskazywała KNF w swej późniejszej analizie poświęconej m.in. śledztwu ws. Amber Gold - zawierało krytyczne uwagi odnoszące się do dochodzenia Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz, która jako pierwsza zajmowała się tą sprawą.

Pismo to nie trafiło do Seremeta - zostało przekazane przez biuro prezydialne PG do departamentu postępowania przygotowawczego PG, który skierował je do zastępcy prokuratora apelacyjnego w Gdańsku, w celu rozpoznania wniosku o podjęcie działań w trybie nadzoru służbowego.

Michalski przyznał, że pismo KNF do szefa prokuratury powinno trafić do rąk prokuratora generalnego. "Nie wiem, dlaczego tak się nie stało. (...) Nie przypominam sobie sytuacji, żeby pismo adresowane imiennie do prokuratora generalnego trafiło bezpośrednio do departamentu postępowania przygotowawczego" - dodał.

Krzysztof Brejza (PO) już podczas listopadowego posiedzenia komisji oceniał, że gdyby jednak pismo to dotarło do Seremeta, to miał on możliwość przeniesienia sprawy do wybranej prokuratury apelacyjnej i - jak oceniał poseł - "być może po miesiącu sprawy Amber Gold by nie było".

Ówczesny zastępca szefa biura prezydialnego PG prok. Piotr Wesołowski zeznawał wcześniej przed komisją, że tego typu pismo powinno być przekazane Seremetowi łącznie ze wstępną analizą dokonaną przez odpowiedni departament ówczesnej PG, tak aby "szefowi prokuratury przekazać materiał kompletny".

"Uznałem, że przekazanie tego pisma (...) do właściwej komórki merytorycznej zajmującej się właśnie tą problematyką pozwoli na wyjaśnienie tych nieprawidłowości, zebranie właściwych materiałów, dokonanie pewnych analiz i przedstawienie stanowiska prokuratorowi generalnemu. Taka była moja intencja" - mówił wtedy Wesołowski.

Odnosząc się do wyjaśnień prok. Wesołowskiego, a także ówczesnego szefa biura prezydialnego PG prok. Ryszarda Tłuczkiewicza, Michalski powiedział we wtorek, że pierwszy raz usłyszał o takiej praktyce, aby "każde pismo po przekazaniu do departamentu postępowania przygotowawczego powinno być natychmiast przekazane prokuratorowi generalnemu z pytaniem, czy wie o czymś takim".

Dodał, że nigdy nie był proszony o wyjaśnienia w sprawie nieprzekazania tego pisma, bo to była sprawa biura prezydialnego PG. "Nagle po kilku latach +eureka+. Obydwaj panowie twierdzą, że do niewłaściwego załatwienia sprawy doszło nie w ich biurze, tylko w innym departamencie, co jest jakimś nieporozumieniem" - ocenił Michalski.

Brejza dopytywał, czy na takie a nie inne potraktowanie pisma Jakubiaka mogło mieć wpływ to, że prok. Wesołowski pochodził z Gdańska i mógł nie chcieć "robić kłopotów kolegom". "Nie sądzę, że tak było" - odpowiedział świadek.

Druga z kwestii, o którą pytali posłowie z komisji, odnosiła się do okoliczności przeniesienia głównego śledztwa w sprawie Amber Gold z Gdańska do Łodzi jesienią 2012 r. Najpierw postępowanie prowadziła - od końca 2009 r. - prokuratura we Wrzeszczu. W czerwcu 2012 r. zostało ono przejęte przez gdańską prokuraturę okręgową. Po naradzie u Seremeta 4 października tamtego roku trafiło ono do Łodzi.

Prok. Michalski przyznał, że podczas tej narady, w której brał udział m.in. prokurator apelacyjny w Gdańsku Ireneusz Tomaszewski oraz przedstawiciele gdańskiej prokuratury okręgowej, nie padł wprost wniosek o przeniesienie sprawy do innego miasta. Z przytoczonej notatki ze spotkania wynikało nawet, że jednym z wniosków było wzmocnienie kadrowe prokuratorów w Gdańsku, prowadzących śledztwo. Jak mówił, wniosek o przeniesienie sprawy został złożony, jeśli nie w dniu spotkania - 4 października - to następnego dnia.

"Prokuratorzy gdańscy prezentowali stanowisko, że wobec powstałej atmosfery wokół tej całej sprawy, sam sposób prowadzenia postępowania i zapadłe wcześniej decyzje budziły szereg krytycznych uwag i zdaniem prokuratorów gdańskich byłoby lepiej, gdyby postępowanie zostało przeniesione do innej jednostki. Tam chodziło m.in. o pogłoski, czy takie wygłaszane w mediach komentarze, że prokuratorzy z Gdańska są w jakiś sposób powiązani z miejscowymi politykami, sędziami i że to tworzy taką niekorzystną atmosferę dla prowadzonego śledztwa" - mówił Michalski.

Szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała świadka, jak ocenia śledztwo na etapie prowadzenia go przez gdańską prokuraturę. Prok. Michalski przyznał, że miał uwagi, przede wszystkim z powodu zaniechań i przewlekłości postępowania. W efekcie zalecał prokuratorowi generalnemu, "by przenieść sprawę do innej jednostki".

Wassermann pytała też o akta innych spraw, związanych z Amber Gold, które nie zostały przeniesione z Gdańska do innych miast, choć PG miała dostęp do ich akt. M.in. chodziło o umorzenie przez gdańską prokuraturę okręgową śledztwa w sprawie pracowników gdańskich urzędów skarbowych, prowadzonego w związku z umorzeniem Marcinowi P. 22 milionów zł zaległości podatkowych.

Ponieważ świadek nie pamiętał sprawy, szefowa komisji udostępniła mu decyzję o umorzeniu, która była w aktach przekazanych w ramach nadzoru do PG. Po lekturze przyznał, że "z pozoru wszystko (jest) w porządku", ale co do istoty można mieć poważne wątpliwości.

"To uzasadnienie jest niebywałe" - komentowała natomiast Wassermann. "Państwo jako PG to zaaprobowaliście" - dodała. Świadek odpowiedział jej, że do oceny tego śledztwa w pierwszej kolejności powołana była Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku.

"To po co pan ściągał akta?" - zapytała szefowa komisji. "Żeby mieć wiedzę" - odpowiedział świadek. "I co pan z tą wiedzą zrobił?" - dopytywała Wassermann. Świadek odpowiedział, że nie pamięta, czy była jakaś reakcja. "Możliwości sprawowania nadzoru przez prokuratora generalnego były właściwie żadne" - przekonywał.

"Jak nic nie mogliście, to na podstawie czego przenieśliście sprawę Marcina P. do Łodzi? Czy można było zrobić to samo z tą sprawą (umorzenia przez gdańską prokuraturę okręgową śledztwa w sprawie pracowników gdańskich urzędów skarbowych - PAP)?" - pytała szefowa komisji. Prok. Michalski przyznał, że "można było", dopytywany przyznał jednak, że z Amber Gold pamięta przede wszystkim sprawę główną.