Po dwóch miesiącach ze wzrostami przekraczającymi 20 tys. w lipcu w sektorze przedsiębiorstw przybyło mniej niż 3 tys. etatów. Mogły przestać działać antycovidowe tarcze.

W firmach niefinansowych z co najmniej dziesięcioma pracownikami było w lipcu 6361,7 tys. etatów, podał Główny Urząd Statystyczny. To o 1,8 proc. więcej niż rok wcześniej. Dane wypadły gorzej od oczekiwań analityków, którzy spodziewali się wyników zbliżonych do tych z maja i czerwca, gdy przyrost liczby etatów rok do roku wynosił 2,7–2,8 proc.
– Wzrost zatrudnienia w lipcu na pierwszy rzut oka wydaje się rozczarowujący. Trzeba jednak pamiętać, iż miał on miejsce po dwóch kolejnych nadzwyczaj silnych wzrostach w maju i czerwcu (o 21,6 tys. i 20,8 tys.), które mocno nasyciły rynek pracownikami. W dodatku stanowiły one zbyt optymistyczną bazę do nieco przeszacowanych prognoz na lipiec – mówi Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
Spowolnienie przyrostu zatrudnienia może jednak wynikać również z innych przyczyn. Chodzi o wygaśnięcie „moratorium” na zwolnienia w firmach, które w trakcie pierwszej fali pandemii skorzystały z pomocy Polskiego Funduszu Rozwoju. – Firmy, które to zrobiły, nie muszą już utrzymywać zatrudnienia na niezmienionym poziomie pod sankcją zwrotu części otrzymanych pieniędzy. Wprawdzie mamy teraz okres korzystnej koniunktury, sprzyjającej przyjmowaniu pracowników, ale część branż będzie musiała się zrestrukturyzować. Na przykład te związane z obsługą nieruchomości biurowych, gdyż praca zdalna pozostanie z nami na dłużej. Jeszcze przez kilka miesięcy będzie to barierą wzrostu zatrudnienia w sektorze przedsiębiorstw – ocenił Karol Pogorzelski, ekonomista ING Banku Śląskiego.
Liczba miejsc pracy w lipcu była o ponad 80 tys. mniejsza niż w lutym ub.r., czyli przed wybuchem pandemii.
Od oczekiwań nie odbiegają natomiast dane dotyczące wynagrodzeń. Przeciętna płaca w sektorze przedsiębiorstw osiągnęła 5851,87 zł. Tu był wzrost w skali roku o 8,7 proc., zbliżony do wyników z ostatnich miesięcy. Tyle że to wynik nominalny. Realny wzrost, czyli z uwzględnieniem inflacji, spowolnił do 3,5 proc. Przyhamowała też realna dynamika funduszu płac – czyli globalnej kwoty, jaką zatrudnieni w firmach mogą na bieżąco wydać, zaoszczędzić lub przeznaczyć na spłatę zobowiązań. Wzrost w skali roku to niewiele ponad 5 proc. wobec 8 proc. w poprzednich dwóch miesiącach.
– „Proces podwyżkowy” dopiero się zaczyna. W reakcji na wybuch pandemii redukcja etatów i cięć objęła najpierw mniejsze firmy, a duże z opóźnieniem. W tej chwili jest zapewne podobnie, co oznacza, że podnoszenie wynagrodzeń w dużych korporacjach jest dopiero przed nimi – uważa Piotr Bielski, ekonomista Santander Bank Polska.
GUS przedstawił również wyniki adania koniunktury konsumenckiej. Pokazało ono zatrzymanie trwającej od kilku miesięcy poprawy nastrojów. Główny powód to spadek optymizmu, jeśli chodzi o „dokonywanie ważniejszych zakupów”.
– Pierwsze, co przychodzi na myśl, to koronawirus. Obawy związane z kolejną falą pandemii mogą wpływać na zachowanie konsumentów – stwierdził Piotr Bielski. Według niego inny możliwy powód to inflacja, która w lipcu sięgnęła 5 proc. – Ceny rosną szybko, a w niektórych obszarach bardzo szybko. Część osób uważa, że skoro inflacja ma być przejściowa, to warto wstrzymać się z zakupami. Zapominają, że „przejściowa inflacja” nie oznacza, że ceny wrócą do niższych poziomów – zaznaczył.
„Dla 80 proc. respondentów obecna sytuacja epidemiologiczna miała wpływ na odpowiedzi dotyczące koniunktury konsumenckiej” – podkreślił GUS. Obawy dotyczące zdrowia czy pracy są mniejsze niż w ubiegłym miesiącu. Praktycznie nie zmieniła się natomiast struktura odpowiedzi na pytanie dotyczące wpływu koronawirusa na perspektywy gospodarki. „Według 47,4 proc. respondentów obecna sytuacja epidemiologiczna stanowi duże zagrożenie dla gospodarki w Polsce. Przeciętne zagrożenie dla gospodarki odczuwa 43,9 proc. odpowiadających na pytania” – podał GUS.
Lipcowe ochłodzenie