Powiem tak: serce boli, gdy widzę, że zostały popełnione głupoty, których można było uniknąć - mówi Piotr Naimski, w latach 2015–2022 pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.
Z Piotrem Naimskim rozmawia Marcin Fijołek, Polsat
Jak się ma 73 lata na karku, to można mówić w polityce prawdę, bez oglądania się na partyjne przekazy dnia? Czy jednak dalej jest pan podporządkowany bieżącej naparzance?

To nie podporządkowanie naparzance, bo nie uczestniczę w politycznym muchotłuku, choć oczywiście obserwuję wszystko bardzo uważnie i ciągle staram się rozumieć, co się dzieje.

Czy więc mogę z panem porozmawiać bez perspektywy sondaży i interesu jednej czy drugiej partii?

Oczywiście, ale nie można zapominać, że mamy do czynienia w Polsce z bardzo głębokim podziałem politycznym – i nie możemy udawać, że go nie ma. Nie zaskoczę pana, gdy powiem, że uważam za nieszczęście dla kraju to, że akurat ta, a nie inna formacja wygrała wybory i dyktuje dziś warunki. Donald Tusk dąży do zmiany ustroju w Polsce drogą uchwał, wytycznych i stosowania prawa tak, jak on je rozumie. Nie wezmę też udziału w szukaniu czy formułowaniu haków na rządy Zjednoczonej Prawicy. Uważam, że to jest sprzeczne z polskim interesem.

Nie przyszedłem do pana po haki na PiS, ale po wiwisekcję poprzednich ośmiu lat w sprawach energetyki. Za trzy lata możecie wrócić do władzy – może to jest ten moment, gdy ktoś taki jak pan powinien powiedzieć, co się udało, a co nie.

Taka potrzeba jest zawsze, różnie tylko bywa z możliwością jej realizacji. Mam nadzieję, że PiS przechodzi przez ten proces, bo to warunek niezbędny. Ale jest też faktem, że – chcemy czy nie – jesteśmy w kampanii wyborczej. De facto ona się zaczęła, mamy ważne wybory, prezydenckie, przed sobą. Taktyka w tej kampanii to coś, co trzeba brać pod uwagę równolegle do wewnętrznych przewartościowań.

U nas zawsze jest kampania: teraz prezydencka, później parlamentarna, potem samorządowa. Nigdy tacy ludzie jak pan nie dadzą się pociągnąć za język?

Proszę próbować. Rywalizacja między politycznymi obozami nie sprowadza się do tego, kto będzie miał 231 miejsc w Sejmie. To także spór cywilizacyjny, który przekłada się na przyszłość kraju. Mamy sytuację, w której Polska, w pewnym sensie, po 30 latach dołącza do wyśnionego Zachodu, a ten akurat zaczyna umierać cywilizacyjnie. Korzenie jego problemów są głębsze, nie czas i miejsce to rozwijać, ale widać wyraźnie dążenie do wynalezienia nowej ideologii, do pokracznie rozumianej równości, do odrzucenia chrześcijaństwa jako fundamentu tożsamości. Nie można od tego abstrahować, bo to, co się dzieje w Polsce, ten trwający ostry spór, jest elementem większego międzynarodowego procesu. Nowe ideologie próbuje się narzucać z pomocą coraz bardziej centralizowanej władzy, stąd m.in. proces przekształcenia UE z zanegowaniem podmiotowości państw członkowskich. Pomysł wprowadzenia „demokracji walczącej” w Polsce wpisuje się w kryzys polityczny i ideowy europejskich elit i uzyskuje ich milczącą aprobatę. Zadaniem dla nas powinno być znalezienie strategii i taktyki dla Polski w tej sytuacji, nad tym warto się zastanawiać.

Nawet jeśli przyjąć tę perspektywę, tym bardziej ważne jest pytanie, czy pana obóz polityczny ma zdolność do autorefleksji. Czy ma pan przekonanie, że przez osiem lat waszych rządów wszystko w sprawach energetyki poszło jak trzeba?

Zawsze można szybciej, lepiej, efektywniej. Najbardziej żal straconego czasu: wszystko inne da się nadrobić, ale czasu nikt nam nie zwróci. Nam się akurat coś dużego udało przy okazji Baltic Pipe, choć nikt specjalnie w to nie wierzył... Dowiedziałem się ostatnio, że jako jedyny wierzył w to Naimski, który przychodził, krzyczał, kiedy trzeba, i nie było innego wyjścia niż zabierać się do roboty.

Za Baltic Pipe dziękował panu nawet Jerzy Buzek – człowiek z drugiej strony politycznej barykady. A inne wielkie projekty? Atom? Tu już nie tak łatwo o sukces.

Zapewne można było zacząć realne prace nad budową elektrowni nie w 2018 r., tylko dwa lata wcześniej.

Co stało na przeszkodzie?

Niepewność, czy społeczeństwo poprze projekt. To jeszcze był czas, gdy modne było odchodzenie w Europie i poza nią od atomu...

Wystraszyliście się krytyki? Możliwych sprzeciwów?

Po prostu byliśmy przekonani, że tego typu inwestycje – strategicznie rewolucyjne – można przeprowadzić tylko przy trwałym poparciu społeczeństwa, bo to musi być wyjęte ze sporu politycznego opartego na perspektywie jednej czy dwóch kadencji. Taki projekt musi się zakorzenić w wyobraźni Polaków, by próba jego zatrzymania była skrajnie niekorzystna politycznie dla potencjalnie blokujących.

Czekaliście dwa lata. Na co? Na lepsze sondaże?

Badania robiono, widać było zmieniającą się tendencję.

Kto jak kto, ale PiS miał się sondażom nie kłaniać.

Nie o to chodzi. To nie sondaże decydowały, choć brało się je pod uwagę. To łatwy zarzut – kierowaliście się sondażami, a nie merytorycznym rozeznaniem. Tak nie było, bo rok 2018 i nasza decyzja to wciąż jeszcze dominująca niemiecka strategia odchodzenia od atomu. Ale niebranie pod uwagę opinii Polaków w tak ważnej kwestii byłoby technicznie trudne. Wybranie odpowiedniego momentu do realizacji jest ważne, bo taki projekt musi przetrwać dłużej niż jednego premiera, jeden obóz polityczny, jedną koalicję. To miara dojrzałości państwa: czy umiemy tak myśleć, projektować i działać w tej sztafecie.

A dziś jak ta sztafeta w sprawie atomu wygląda?

Pałeczka nie została zgubiona, ale zawodnik dostaje zadyszki. Program przyjęty przez rząd Zjednoczonej Prawicy obowiązuje. Mamy zapisaną w nim budowę elektrowni jądrowych w dwóch miejscach: dla pierwszej są wybrane lokalizacja i technologia, zostało przeprowadzone postępowanie środowiskowe. Ten program jest nadal formalnie i częściowo praktycznie realizowany.

Czasem słyszę od polityków PiS, że nowy rząd zwija atom.

Faktycznie, czasem słyszy się, że w tej sprawie nic się nie dzieje. To nieprawda. Ale są różne poziomy tej kwestii: w warstwie praktycznej umowa inżynierska z konsorcjum Westinghouse-Bechtel jest realizowana zgodnie z harmonogramem. Ustawa, która została przygotowana w biurze pełnomocnika rządu, ministra Macieja Bandy, o modelu finansowania, jest w rządzie i miejmy nadzieję, że zostanie przyjęta – to 60 mld zł przeznaczone ze Skarbu Państwa do 2030 r. wraz z zapewnieniem gwarancji rządowych na całość finansowania. Mamy też uruchomioną procedurę zatwierdzania pomocy publicznej w Komisji Europejskiej. Jednym słowem: ten projekt nie został wywrócony przez władzę, która przyszła.

Trzyma pan tu za nią kciuki?

Tak, za tych, którym się chce. Ale warto się przyglądać poczynaniom ekipy Tuska i jej pilnować. Główne polskie narzędzie do budowy siłowni, spółka Polskie Elektrownie Jądrowe, jest w coraz większej zapaści. Zwalnia się ludzi, są przyjmowane osoby niekompetentne, spółka jest źle zarządzana. W konsekwencji mogą się pojawić opóźnienia, nakładać na siebie i w efekcie będzie jak z gazoportem w Świnoujściu, kiedy jacyś panowie z Platformy – nagrani w knajpach – kpili, że w poprzek Bałtyku gazowiec się nie zmieści.

Wróćmy do tu i teraz. Został pan niedawno zaproszony do pałacu prezydenckiego na rozmowy z Amerykanami, którzy mają budować elektrownię. Jaka jest ich perspektywa?

Strona amerykańska chce projekt kontynuować, choć oczywiście widzi kłopoty i pyta o nie. Oni zresztą w Stanach mieli swoje problemy z siłowniami atomowymi, więc wiedzą, że może być różnie na poszczególnych etapach, ale są pełni dobrej woli i optymizmu.

Jest w polityce przestrzeń na żal, pretensje, emocje?

Zawsze. Polityka jest bardzo emocjonalna, mocno związana z ludzkimi ambicjami.

Dużo pan przeklinał po wyjściu z Nowogrodzkiej, kiedy Jarosław Kaczyński podziękował panu za współpracę?

Nie przeklinałem. Jak pan pewnie zauważył, poza krótkim oświadczeniem zaraz po dymisji nie było z mojej strony publicznych komentarzy na ten temat. I nie będzie.

Grzeczność aż do stóp szafotu.

No comments.

Tak się złożyło, że kilka dni po pana dymisji robiłem wywiad z prezesem PiS dla Interii. Pytałem o pana odwołanie – Kaczyński potwierdził, że poszło o fuzję Lotosu z Orlenem.

Tak powiedział? No comments.

Całe miasto huczało, że jest pan temu przeciwny.

Naprawdę? Uważałem, że fuzja, jeśli już ma być, nie jest dobrze przeprowadzana. Nie komentowałem i nie komentuję. Mówili podobno w kuluarach, że Naimski nienawistnie milczał w tej sprawie. (śmiech)

Dlaczego nie chce pan powiedzieć otwarcie, co pan o tym myśli?

Bo życzę Orlenowi, ktokolwiek rządzi w Polsce, powodzenia. To podmiot, którego kondycja rzutuje bezpośrednio na powodzenie kraju.

Podpisze się pod tym każdy państwowiec. Ale na poziomie technicznym, merytorycznym taka krytyka – akurat od pana – wszystkim by się przydała.

Może tak. Ale to nie jest kwestia do rozważania publicznego.

Dlaczego?

Bo to giełdowa spółka.

Słowa byłego ministra mogą jej zaszkodzić?

Każda wypowiedź, która może wpływać na wartość tej spółki, powinna być szczególnie miarkowana.

A może chodzi o coś innego? Przecież pana argumenty musiały docierać do Kaczyńskiego. Może po prostu przegrał pan starcie z Danielem Obajtkiem.

Serce boli, gdy widzę, że zostały popełnione głupoty, których można było uniknąć, a które mogą posłużyć innym. Powiem tylko tyle: proszę zwrócić uwagę na stoczoną ostrą walkę o to, by podczas ustalania technicznych kwestii Skarb Państwa nie przekroczył przypadkiem 50 proc. udziałów w nowym Orlenie.

Wiele osób łapało się za głowy.

No właśnie.

Ale ta krytyka nie wybrzmiewała. A przecież nie mieliście jako PiS monopolu na prawdę, na wiedzę.

Nie mieliśmy, oczywiście. PiS wbrew pozorom bywa wewnętrznie zróżnicowany. Ale widzi pan – to trudny moment na taką rozmowę, bo nie dam się wpisać w propagandę Platformy.

To nigdy nie będzie szansy na to, by dobra krytyka wybrzmiała – bo wybory, bo Tusk, bo złe media.

Sytuacja jest dychotomiczna, co utrudnia dyskusję.

Zapytam inaczej: kłóciliście się z prezesem? Nie pytam, czy siekiery latały, ale czy było poważne zderzenie argumentów. Z kim pan przegrał?

Przegrałem z Jarosławem Kaczyńskim. Tyle. Kropka.

Na jakim etapie pan przegrał?

Oglądał pan kabaretowy serial „Ucho Prezesa”?

Tak. Momentami zabawny i prawdziwy.

Było tam wiele naszkicowanych postaci – mnie nie było. I to akurat było prawdziwe. Ja nie siedziałem na stołeczku przy Nowogrodzkiej.

Może powinien pan siedzieć?

Wie pan co? Może powinienem. Ale to kwestia charakteru – mojego złego charakteru. To zostało zresztą powiedziane – że ze mną się nie da pracować.

A co pan blokował? To fragment z wywiadu Kaczyńskiego dla Interii: „Piotr Naimski miał tendencję do tego, by różne rzeczy w energetyce blokować. Wyłożył mi koncepcję, którą uznałem za zbyt anachroniczną”.

Następne pytanie poproszę.

Co to za anachroniczna koncepcja?

Moja anachroniczna propozycja jest prosta: jak się chce zachować suwerenność państwa polskiego, to należy zachowywać też suwerenność energetyczną. To oznacza, że nie można uzależnić kraju od systemowego importu energii elektrycznej. A druga sprawa – to kwestia takiego zróżnicowania dostępu do materiałów, które są konieczne, a których nie ma w Polsce, by to było bezpieczne. To dotyczy gazu, ropy, wszystkich surowców, które sprowadzamy. Uważałem i uważam, że powinniśmy mieć takie zdolności w Polsce, by nie uzależniać się systemowo od importu ważnych dla bezpieczeństwa państwa produktów. Tylko tyle i aż tyle. To bardzo anachroniczne podejście, to prawda.

Rozmawiamy dzień po 48. rocznicy powstania Komitetu Obrony Robotników...

I od pięćdziesięciu paru lat mam nadzieję, że Polska będzie niepodległa i dobrze rządzona – czasem nawet niektóre rzeczy się udają, innym razem trzeba zaczynać wszystko od początku. Mam przekonanie, że w zasadzie należałoby powołać Komitet Obrony Polskiej Niepodległości. Rozmawiamy w siedzibie Fundacji Archiwum Jana Olszewskiego. To niezłe miejsce do wspomnień i rozmów o niepodległości. Premier Olszewski był bardzo ważną postacią dla podtrzymania postulatu niepodległości Polski w czasach PRL i dla praktycznej walki o niepodległość po 1989 r. Dlaczego go tu przypominam? Bo pamięć o Olszewskim nasuwa kluczowe pytanie: czy obecnie żyjące pokolenie ma jakiekolwiek zobowiązania wobec poprzednich pokoleń Polaków? Tych, którzy walczyli i umierali za Polskę, siedzieli za nią, także tu, przy Rakowieckiej w Warszawie, i kiedy było można, ją budowali. Jestem o pokolenie młodszy od premiera Olszewskiego i czuję, że nikt mnie nie zwolnił ze zobowiązania wobec nich. Jan Olszewski jest dzisiaj jednym z symboli przypominających, że nie wzięliśmy się znikąd. To kwestia z gatunku tych wielkich. Obawiam się, że nie wszyscy te uczucia podzielają, i to jedno ze źródeł naszych kłopotów.

Za dwa lata 50-lecie KOR. Pewnie zrobią wam huczną uroczystość.

Kogoś to jeszcze dziś obchodzi?

Parę osób jednak obchodzi. W KOR byli ludzie o różnych poglądach, ale mieliście wspólny mianownik działania. Pan, Macierewicz, Michnik, Kuroń, Wujcowie, Romaszewscy, Dorn czy ks. Zieja. Nie chciałby pan w tę rocznicę usiąść przy stole z żyjącymi jeszcze działaczami KOR, powspominać, pokłócić się, wypić kieliszek wódki? Graliście do jednej bramki.

To było doraźne porozumienie taktyczne – bramki były różne. Wspólny mianownik sprowadzał się do tego, że i harcerze z Jedynki, i koledzy z Klubu Inteligencji Katolickiej, i jesienią 1976 r. przyłączone środowisko tzw. komandosów – wszyscy działaliśmy na poziomie Ursusa czy Radomia, ale perspektywa była inna. My traktowaliśmy to jak krok do niepodległego państwa, a punktem odniesienia dla grupy wywodzącej się z PZPR była liberalna frakcja w Komitecie Centralnym, a celem finlandyzacja kraju, względnie komitety założycielskie związków zawodowych. A to rodziło konsekwencje w późniejszych latach.

Czy z perspektywy tych 50 lat i młodych ludzi, którzy, mam nadzieję, uczą się o was w szkołach, wasze zasługi nie są większą sprawą niż różnice? Pokłóćcie się nawet do upadłego o tę perspektywę, wypijcie, wygarnijcie sobie. Nie uda się wam spotkać za dwa lata przy jednym stole?

Nie sądzę. ©Ⓟ