Berlin i Paryż zechcą pewnie zminimalizować skutki Brexitu poprzez dokończenie budowy unii wewnątrz Wspólnoty – bez oglądania się na resztę. Armagedonu jednak nie będzie
Obecny minister finansów Niemiec jest specjalistą od koncepcji ścisłego jądra Europy. To Wolfgang Schaeuble wymyślił i rozpowszechnił pojęcie ścisłej unii pięciu państw założycielskich Unii Europejskiej – Francji, Niemiec, Belgii, Luksemburga i Holandii. Jego pomysł powstał długo przed brytyjskim referendum. W 1994 r.
Po ponad 20 latach koncepcja Schaeublego przeżywa renesans. Unia wielu prędkości, z centrum Europy i jej peryferiami, będzie miała minimalizować straty po ewentualnym Brexicie. Bilans zysków i strat dla tych, którzy pozostaną w centrum, i tych, którzy znajdą się na marginesie, nie jest jednak jednoznaczny. Ten scenariusz nie jest tak czarno-biały, jak prezentują go politycy w przedreferendalnej debacie.
O ile słabsza Unia?
Jak wylicza brukselski Instytut Bruegla, zwycięstwo kampanii na „nie” w Wielkiej Brytanii oznacza osłabienie UE w wymiarze geopolitycznym i gospodarczym. W tej chwili Unia Europejska to 7 proc. światowej populacji. Po Brexicie będzie to 6,1 proc. Dziś Wspólnota wytwarza około 17 proc. światowego PKB. Po decyzji o jej opuszczeniu przez Londyn będzie to 14,6 proc. Unijny udział w globalnym handlu i usługach zmniejszy się z kolei z 33,9 proc. do 30,3 proc. Analitycy Bruegla wskazują również, że spadnie znaczenie UE w globalnym procesie decyzyjnym. Obecnie Wielka Brytania jest jednym z dwóch państw UE, które wchodzą w skład Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jest też jednym z czterech członków Unii, które zasilają grupę G7. Londyn ma również udział w głosowaniach w MFW i Banku Światowym (odpowiednio 4,11 proc. siły głosu w MFW i jednego spośród 24 dyrektorów wykonawczych w banku).
Karol Wielki i więcej regulacji
Niezależnie od wyniku głosowania Unia wielu prędkości jest już faktem. Powtarzanie tej tezy zamieniło się niemal w mantrę. Jak wskazuje jednak londyński ośrodek analityczny Centre for European Reform, zupełnie nowym elementem wynikającym z kampanii referendalnej na Wyspach jest to, że oprócz wielu prędkości pojawiło się również wiele kierunków, w których zmierza Europa.
Po pierwsze, obszar, który można określić po polsku mianem państwa karolińskiego bis, buduje realną unię polityczną, finansową i socjalną (z jednolitą walutą, regulacjami dla instytucji finansowych, systemem finansowania gospodarek, które popadną w tarapaty, i regulacjami dotyczącymi np. rynku pracy).
Po drugie, dochodzi do bałkanizacji Grecji (pogrążonej w kryzysach zadłużeniowym i uchodźczym).
Po trzecie, wyraźnie rysuje się grupa państw, które nie widzą dla siebie miejsca w porządku proponowanym przez Berlin i Paryż. To m.in. Polska, Węgry, Dania i Szwecja, które nie przyjęły i nie zamierzają przyjąć w przewidywalnej przyszłości wspólnej waluty. Jak prognozuje magazyn „Economist”, w razie zwycięstwa kampanii na „nie” w Wielkiej Brytanii mogą one dążyć do wynegocjowania podobnego porozumienia, które w lutym tego roku, przed plebiscytem, udało się wynegocjować Davidowi Cameronowi.
Dla Polski ważne są choćby zapisy potwierdzające zasadę przyznania, która podważa legalność mechanizmów, takich jak te obecnie stosowane wobec Polski w kontekście ochrony państwa prawa („Kompetencje przyznane Unii przez państwa członkowskie mogą zostać zmienione – zwiększone lub zmniejszone – jedynie w drodze zmiany Traktatów za zgodą wszystkich państw członkowskich”; procedura ochrony państwa prawa nie jest w nich ujęta). Oraz zapisy dotyczące rynku wewnętrznego („Akty prawne, w tym umowy międzyrządowe między państwami członkowskimi bezpośrednio związane z funkcjonowaniem strefy euro, muszą respektować rynek wewnętrzny oraz spójność gospodarczą, społeczną i terytorialną i nie mogą stanowić przeszkody ani wprowadzać dyskryminacji w handlu między państwami członkowskimi”). Czy też mechanizmów pomocowych w ramach strefy euro (zapewnienie, że tylko państwa strefy euro będą finansowały programy pomocowe dla państw takich jak Grecja).
Wzrost znaczenia eurosceptyków
Jak piszą analitycy Bruegla, zwycięstwo „nie” oznacza wzmocnienie ugrupowań eurosceptycznych w całej Unii. Kampania będzie dowodem, że można skutecznie budować pozycję polityczną na kwestionowaniu integracji europejskiej. Właściwie każde państwo UE ma swoich mniej lub bardziej ksenofobicznych eurosceptyków. We Francji np. prorosyjski Front Narodowy Marine Le Pen w 2002 r. mógł liczyć na 11 proc. głosów. Dziś poparcie dla niego oscyluje od 24 do 27 proc., co znalazło potwierdzenie w doskonałym wyniku w wyborach lokalnych.
Mimo że żadne mainstreamowe ugrupowanie nie chce współpracować z antyimigranckimi Szwedzkimi Demokratami (mają 49 miejsc w parlamencie), jest to obecnie najpopularniejsza partia w sondażach. W przypadku Danii antyunijna Partia Ludowa (jej hasło to „Więcej Danii, mniej UE”) w ciągu pięciu lat zwiększyła poparcie z 14 do 21 proc. Podobnie jest w Finlandii, gdzie sukcesy notują Prawdziwi Finowie, którzy krytykują NATO (Finlandia nie należy do Sojuszu). I w Niemczech, gdzie dla tradycyjnego układu partyjnego wyrósł rywal w postaci Alternatywy dla Niemiec. Kryzys zadłużeniowy i migrancki, aroganckie przywództwo elit brukselskich i popularny w całej Unii temat kampanii referendalnej w Wielkiej Brytanii tylko wzmocnią ten trend.
Powyższe uwagi w największy być może sposób dotyczą Holandii, państwa najbardziej zbliżonego do Wielkiej Brytanii pod względem etnicznym i językowym (tak, tak). Dla tamtejszych przeciwników integracji europejskiej rozgrzewką przez Nexitem – jak ochrzczono ewentualne wyjście z UE tego kraju – było już kwietniowe referendum wymierzone w umowę stowarzyszeniową z Ukrainą. Brexit dałby im drugi oddech. Społeczeństwo holenderskie jest wyjątkowo ambiwalentne. Z jednej strony ubiegłoroczny sondaż Eurobarometru wskazał, że aż 77 proc. Holendrów nie zgadza się ze stwierdzeniem, iż ich krajowi byłoby lepiej poza Unią. Był to wówczas najwyższy wskaźnik w Europie (Wielka Brytania z 43 proc. była wówczas na przeciwległym biegunie). Z drugiej jednak strony to właśnie mieszkańcy Niderlandów wspólnie z Francuzami pogrążyli w 2005 r. konstytucję europejską, a w kwietniu tego roku 61-proc. większością odrzucili umowę z Ukrainą. „Nexit może być następny” – pisze holenderski publicysta Marcel Hulspas.
Zmiana układu sił w Radzie Europejskiej
Wyjście Wielkiej Brytanii oznaczałoby większe wpływy w Radzie Europejskiej niemieckiego ordoliberalizmu i francuskiego etatyzmu. A wzrost znaczenia tych dwóch tendencji to więcej regulacji na poziomie europejskim. Jak przewiduje w opracowaniu „Brexit. Skutki dla Wielkiej Brytanii i UE” Gregor Irvin, były brytyjski dyplomata, a obecnie główny ekonomista współpracującego z brytyjskim biznesem think tanku Global Counsel, państwa zorientowane na rozwiązania anglosaskie stracą ważnego sojusznika podczas głosowań na unijnych szczytach. „Blokowanie nieliberalnych rozwiązań będzie trudniejsze” – pisze Irwin. Jego zdaniem w najtrudniejszej sytuacji znajdą się państwa, które mają najsilniejsze związki handlowe, inwestycyjne i finansowe z Wielką Brytanią. Do tego grona zalicza Irlandię, Holandię i Cypr.
Wyjście Wielkiej Brytanii z UE nie pozostanie bez wpływu również na europejskie ruchy separatystyczne. Przede wszystkim w Szkocji, która ledwie dwa lata temu odrzuciła w referendum niepodległość, a pozostaje najbardziej euroentuzjastycznym obszarem Zjednoczonego Królestwa. Nie można wykluczyć, że po ewentualnym Brexicie rządzący w Edynburgu lokalni narodowcy zdecydują się powtórzyć manewr, korzystając z dodatkowego argumentu. Po ewentualnym Brexicie i równie ewentualnej secesji Szkocji nowe państwo musiałoby od zera negocjować warunki akcesji. Powrót do europejskiej rodziny zająłby co najmniej kilka lat.
Na kontynencie Brexit wzmocniłby jednak zwłaszcza rozłamowców antyunijnych. Choćby tych z partii Interes Flamandzki, jednego z popularnych ugrupowań niderlandzkojęzycznej części Belgii. O możliwości rozpadu państwa leżącego w sercu Unii mówi się od lat. Jednak nawet wśród flamandzkich separatystów istnieje podział co do tego, czy ewentualna niepodległa Flandria powinna pozostać w Unii. Bardziej popularni nacjonaliści z Nowego Sojuszu Flamandzkiego są „za”. Podobnie jak większa część separatystycznego ruchu w hiszpańskiej Katalonii i na francuskiej Korsyce.
Nastroje antyunijne przybierają na sile. Poparcie dla Partii Ludowej – jej hasło to „Więcej Danii, mniej UE” – w ciągu pięciu lat wzrosło z 14 do 21 proc.

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>