Turecka straż graniczna zatrzymała w środę dziesiątki migrantów, głównie Syryjczyków, w zatoczkach nad Morzem Egejskim. Mimo wysiłków Ankary, by w ramach porozumienia z UE powstrzymać tę falę, zdecydowali się oni na niebezpieczną morską przeprawę do Grecji.

Agencja Reutera w korespondencji z tureckiej nadmorskiej miejscowości Didim podaje, że zatrzymano 42 osoby, w tym dzieci. Oprócz nich dziesiątki ludzi czekały na plaży pod eskortą policji. U wybrzeży Didim w niedzielę utonęło 25 migrantów.

"Boimy się tu zostać i boimy się zostać w Syrii. Uciekamy do kraju, który nas przyjmie. Chcemy bezpieczeństwa, chcemy, by ktoś się nami zajął" - powiedział uciekinier z Syrii Samiha Abdullah.

W tym czasie tuż przy brzegu straż podpływała do niewielkiego statku z kolejnymi migrantami. Niektórzy przedstawiciele tureckich władz obawiają się, że mimo zwiększonych patroli na Morzu Egejskim, w których biorą też udział okręty NATO, wzrośnie liczba przepraw na pobliskie wyspy greckie, zanim w pełni w życie wejdzie umowa z UE.

Najbardziej spektakularną częścią omawianego na poniedziałkowym szczycie w Brukseli porozumienia, które jest krytykowane przez organizacje pozarządowe, jest to, że Turcja miałaby przyjąć wszystkie osoby przeprawiające się nielegalnie z Turcji na greckie wyspy, w tym Syryjczyków, którzy uciekają przed wojną. W zamian Europejczycy zobowiązaliby się do przyjęcia jednego Syryjczyka z tureckich obozów dla uchodźców za każdego odesłanego z Grecji do Turcji imigranta syryjskiego. Turcja ma za to dostać dodatkowe środki finansowe; przyspieszone zostaną też rozmowy akcesyjne z Unią, które od dawna były w impasie.

Celem Ankary i "28" jest zniechęcanie nielegalnych migrantów i złamanie modelu biznesowego przemytników ludzi, którzy odpowiadają za największy kryzys migracyjny od drugiej wojny światowej. Przesłanie brzmi: jeśli będziecie próbować nielegalnie przedostać się do Europy, zostaniecie od razu odesłani z powrotem.

Jednak w obskurnym hotelu w Didim niewiele osób słyszało o umowie - pisze Reuters. Grupa migrantów z irackiego Mosulu utknęła tam, bo nie mają pieniędzy na opłacenie przemytników. Twierdzą, że mimo to są zdeterminowani, by opuścić Turcję.

"Co z tego, że mnie złapią? Co takiego miałbym tutaj robić? Równie dobrze mogę umrzeć, próbując" dotrzeć do Europy" - mówi 45-letni Husajn, któremu bojownicy Państwa Islamskiego zabili trzech synów.

Właściciel hotelu o imieniu Enes opowiada, że grupa 20 Syryjczyków, którzy łącznie płacili mu ok. 170 dolarów za noc, we wtorek wyruszyła do Europy. Enes jest przekonany, że po nich przyjadą kolejni. "Nawet jeśli Europa da Turcji setki miliardów euro za uchodźców, Syryjczycy i tak tu nie zostaną. Wielu członków ich rodzin już jest w Europie i to do nich próbują dołączyć" - dodał.

Porozumienie z Turcją ma być sfinalizowane do kolejnego szczytu UE w dniach 17-18 marca. ONZ i organizacje praw człowieka ostrzegają, że całościowe odsyłanie cudzoziemców bez rozpatrywania indywidualnych spraw byłoby bezprawne. Nie jest też jasne, czy przesłanie UE i Turcji trafiło do zdesperowanych rodzin, które traktują przemyt jako najpewniejszy sposób dostania się do Europy, która zamyka swe granice.

Gdy policja zatrzymywała na plażach migrantów, do Didim, popularnego kurortu turystycznego, taksówkami przyjeżdżali kolejni. Kierowali się do niewielkich hoteli, które podobnie jak w innych miejscach u wybrzeży Morza Egejskiego zarabiają na migrantach w martwym sezonie turystycznym.

"Sklepikarze, hotelarze, restauratorzy - wszyscy się cieszymy. Dzięki uchodźcom mamy na chleb" - powiedział menedżer jednego z hosteli, mieszczącego się w Basmane. Ta uboższa dzielnica Izmiru, największego miasta na wybrzeżu egejskim Turcji, od dawna jest miejscem, gdzie migranci próbujący dotrzeć do Europy podczas wojen w Iraku czy podczas arabskiej wiosny robili sobie przerwę w podróży.

Organizacja broniąca praw człowieka Amnesty International nazwała proponowane masowe deportacje "śmiertelnym ciosem zadanym prawu do ubiegania się o azyl". Według organizacji Lekarze bez Granic plan UE-Turcja jest "cyniczny i nieludzki".