Ich pierwsze wpisy w internecie nie zostały uznane za cyberprzestępstwo. A po nich były kolejne. Coraz bardziej agresywne.
Tuż przed godz. 11.45 do klasy wpadają pierwsi chłopcy, niektórzy nie do rozpoznania w kapturach zaciągniętych na czubek głowy. Jak burza, byle zasiąść w ostatnich rzędach, bo bliżej tablicy – przy której stoją już dwie prowadzące – to tylko w ostateczności. Dziewczyny, w większości także w bluzach, poprawiają włosy, śmieją się, rozmawiając przez komórki. Siadam w ławce pod oknem zastawionym tropikalnymi kwiatami. Czekam na rozpoczęcie zajęć. Lekcja specjalna w jednym z warszawskich gimnazjów. Temat: cyberprzestępczość. Materiały dydaktyczne: profile jej uczniów – o tym jednak oni sami jeszcze nic nie wiedzą.
Sexting nasz powszechny
Dzwonek, który rozlega się po chwili, niewiele zmienia w ich zachowaniu. Przekleństwa („Spier...aj”), groźby („Zabierz torbę, bo zaj...ę”, „Stul pysk”) i krytyczna ocena wszystkiego, co się dzieje („Ale wiocha”) są nadal na porządku dziennym. Podobnie jak przepychanie się, prowokowanie kolegów i koleżanek, bo to przecież kolejne możliwości, by w końcu coś się zadziało – tylko wtedy będzie o czym pisać i co komentować w sieci.
Ale pretekstem może być wszystko: nowa fryzura („Ciota”, „Geej”„Ale ryj, jak moja d...”, „Ogarnij downa”), kolejna fotografia wrzucona na profil („K...a, coś ty odjebał?” „Wyjeb...e” czy też np. „Zawalić ci w szkole”), a nawet niewinne z pozoru pytanie, jak choćby: „Jak zdobyłaś pierwsze pieniądze?” („Ukradłam mamie!”). I nie są to wcale odosobnione przykłady typowe tylko dla tej klasy – dyrekcja ani rodzice nie sygnalizowali konkretnych problemów; lekcję specjalną zorganizowano tam tylko dlatego, że to zaprzyjaźnione z prowadzącymi gimnazjum. Małgorzata Kamińska, pedagog i terapeuta jednej ze stołecznych szkół: – Zjawisko agresji w internecie dotyczy niemal każdej placówki w kraju. Przecież to, że dyrektorzy i nauczyciele nie chcą o niej mówić, nie oznacza, że problemu w ogóle nie ma. To temat tabu.
Jej słowa potwierdza raport Najwyższej Izby Kontroli: „nasilają się »tradycyjne« formy przemocy słownej i fizycznej, a dodatkowo rozwijają nowe, właśnie w cyberprzestrzeni. Szkoły nie radzą sobie z problemem. Nie otrzymują odpowiedniego wsparcia od władz samorządowych ani rządu” – można w nim przeczytać. Z informacji zebranych przez urzędników wynika też, że 74 proc. dzieci i blisko połowa nauczycieli doświadczyła w szkole przemocy słownej. Ofiarami agresji fizycznej było 58 proc. uczniów i 15 proc. nauczycieli. E-maile z pogróżkami dostała jedna piąta uczniów. To jednak tylko wycinek rzeczywistości, bo do cyberprzemocy obok wyzywania i ośmieszania zaliczyć można teraz także m.in. wrzucanie i promowanie kompromitujących lub ośmieszających materiałów, w tym głównie zdjęć i filmów (tzw. happy slapping) oraz prywatnych materiałów (outing). Dodatkowo także podszywanie się pod inne osoby czy też np. wykluczanie choćby przez niedopuszczanie do zamkniętej grupy na portalu społecznościowym.
To zjawisko o tyle groźne, że za granicą, gdzie cyberprzemoc przybrała większe rozmiary, jeden z jej pierwszych przypadków odnotowano jeszcze w 1999 r.; przy okazji masakry w Columbine High School. To ta, podczas której dwóch uczniów zastrzeliło kilkunastu rówieśników i nauczyciela. Okazało się, że zanim doszło do tragedii, jej sprawcy nękali swoich kolegów w internecie, w tym także grozili im śmiercią.
Swego czasu głośno było także o nagraniu wideo, na którym kanadyjski nastolatek nieporadnie odgrywał scenę z „Gwiezdnych wojen”. Tuż po tym, jak wideo trafiło do sieci, wyśmiewane przez miliony internautów, stało się najczęściej pobieranym plikiem filmowym. W efekcie chłopiec przeżył załamanie nerwowe i razem z rodzicami zmuszony był zmienić miejsce zamieszkania.
W Polsce pierwszy znany przypadek cyberprzemocy to historia 14-letniej Ani z Gdańska. Gimnazjalistka, przez długi czas prześladowana przez kolegów z klasy, w 2006 r. popełniła samobójstwo. Nie bez znaczenia i w tym przypadku był film nagrany komórką przez jednego z chłopców, na którym on i jego znajomi mieli ją molestować. Podejrzewano, że „groźba upublicznienia filmu wpłynęła na tragiczną decyzję Ani”, pisały media. I podkreślały, że z cyberprzemocą wśród nastolatków wiąże się jeszcze jedno zjawisko, tzw. sexting, czyli wysyłanie przez internet zdjęć i filmików o charakterze erotycznym. O tyle groźny, o ile coraz powszechniejszy. Jak pokazują najnowsze dane organizacji Polskie Badania internetu na pytanie, czy kiedykolwiek otrzymałeś od kogoś za pomocą telefonu lub Internetu zdjęcie lub film przedstawiający go nago lub prawie nago, aż 34 proc. badanych odpowiedziało twierdząco. Najczęściej, jak przyznawali, była to osoba dobrze im znana – 48 proc. wskazań, a nierzadko partner – 35 proc.
Siedmiolatek głodny pornografii
Bo tam są idioci. Piksele. I strony WWW – gimnazjaliści zaczynają się przekrzykiwać, kiedy pada pytanie, czym świat wirtualny różni się od tego cyfrowego. Pośród wybuchów śmiechu pojawia się jednak i bardziej przytomna odpowiedź: – Bo jak ktoś mówi, że ma 12 lat, to w rzeczywistości może mieć dużo mniej.
Wbrew pozorom świadomość tego, że w sieci można być, kim się chce, i niekoniecznie podawać prawdziwe dane, jest wśród uczniów bardzo niska; podobnie jak i sama świadomość siły słów. „Noo robi lody jak Sasha Grey”, „Jeśli chcesz zobaczyć mnie od środka, wyślij sms CH... W OCZODOL” i tu pojawia się numer SMS, „Ruchable”, „Ty krasnoludzie” – piszą w sieci jeden przez drugiego to, czego ani myślą powiedzieć twarzą w twarz – „tak jakby wymiar wirtualny zwalniał ich z jakiekolwiek odpowiedzialności – miejscem załatwiania spraw stał się internet, a nie szkolny korytarz czy np. boisko”, opisywały swego czasu media.
Niektórzy, jak np. Igor – co pokazują kolejne rzucane na ścianę slajdy przedstawiające wpisy gimnazjalisty – wychodzą nawet z założenia, że im więcej negatywnych komentarzy na ich temat, tym lepiej. Bo to buduje ruch. W ten sposób to właśnie ich posty pojawiają się u znajomych jako pierwsze, bo najpopularniejsze. (W ankiecie po zakończeniu lekcji będzie można potem przeczytać: „Za mało moich profili pokazali. Chciałbym więcej o sobie usłyszeć”). A stąd już tylko krok do tworzenia dwóch, trzech fikcyjnych kont na Facebooku. „Mój skarbeniek”, „O ty korwa ja ci dam skarbenka pszecierz jestem ja twoijim hlopakiem no k... weaz ten paruwiak wygląda jak muj siusiak”, „Aha” (pisownia oryginalna) – przerzuca się komentarzami na swój temat jedna i ta sama osoba. I nie ma przy tym znaczenia, że klasa i tak wie, że zamieszcza je Igor, podszywając się, a czemu by nie, także pod kobietę. – Umiejętności na pewno im nie brakuje. Czy to paskudne? No tak! A czy dobrze zrobione, by zbudować zasięg na swoich postach? Oczywiście – eksperci nie mają wątpliwości.
Na tym jednak nie koniec, bo w poszukiwaniu rozpoznawalności poznani przeze mnie gimnazjaliści klikają także „Lubię to” na stronach z treściami wulgarnymi („Co k...?! Masz coś do mnie?!!”), fekaliami i klubami sportowymi – głównie tymi fałszywymi, na których można przeczytać np. „Imigranci wypier...” czy „Żydzi do gazu”. I obowiązkowo lajkują strony z przemocą i seksem, także tym ze zwierzętami – to nie powinno jednak tak bardzo dziwić, skoro średnia wieku pierwszego kontaktu z pornografią to teraz 11 lat. – Co gorsza, co też pokazują ostatnie badania PBI, oglądają oni pornografię częściej niż osoby po 55. roku życia. I choć z wiekiem zainteresowanie nią maleje, to kontakt z pornografią mają już dzieci w wieku 7–14 lat; stanowią 8,3 proc. badanych – statystyczne dane przywołuje Benita Jakubowska-Antonowicz, szefowa New Media. Firma zajmuje się przede wszystkim usuwaniem treści z internetu na zlecenie korporacji, a od trzech lat w całym kraju prowadzi także zajęcia z przeciwdziałania przemocy w internecie (około 20 szkoleń w miesiącu, dofinansowywane są przez gminy lub opłacane przez rodziców). To podczas nich, ku wielkiemu zaskoczeniu tak dzieci, jak i ich opiekunów oraz nauczycieli – nie mają wystarczającej wiedzy, w tym np. nie wiedzą, czym są dane resztkowe i metadane – przekonuje też: – Każdy wasz wulgaryzm jest przyporządkowany do was i, o czym pewnie też nie wiecie, do wszystkich osób, które uczestniczyły w danej dyskusji. A to oznacza, że jeśli jesteś skrajnie wulgarny w sieci, to wyszukiwarka tylko w ten sposób będzie ciebie kojarzyła. Podobnie będzie, jeśli wśród znajomych masz wulgarnego kolegę.
Przykładów nie trzeba długo szukać. Krzysztof, 14 lat (wyszukiwanie przeprowadzone wyłącznie na podstawie imienia i nazwiska): „Wyj...ane, Krzychu K..., coś ty odjebał”, „No i piątek karwa kawka” (pisownia oryginalna).
Dwóch policjantów i jeden psychiatra
Wpadłem na pomysł zdobycia nowych przyjaciół bez Facebooka. Codziennie biegam po ulicach i krzyczę, co ugotowałem, co widziałem, co sobie kupiłem, gdzie jestem, jak się czuję i co aktualnie robię. Zaczepiam wszystkich, którzy staną na mojej drodze. Komentuję ich zachowanie i wygląd i czasami głośno krzyczę: „Lubię to, lubię to!”. Nie całkiem bez skutku – mam już trzech obserwujących! Dwóch policjantów i jednego psychiatrę – na historię opowiadaną przez prowadzące gimnazjaliści reagują śmiechem. Jakby to nie oni byli też jej bohaterami.
Nastolatki swoje dane do sieci wrzucają nagminnie, co pokazuje np. kontrola generalnego inspektora ochrony danych osobowych. Urzędnicy zapytali grupę dzieci w wieku 11–12 lat i młodzieży w wieku 15–16 lat o zachowania w internecie. Okazało się, że blisko 90 proc. z nich miało konto na portalu społecznościowym, przy czym 75 proc. twierdziło, że dostosowuje w nich ustawienia prywatności do swoich potrzeb. Tej ostatniej statystyce przeczy jednak kolejna – 62 proc. korzystało z usług geolokalizacyjnych, czyli pokazujących, gdzie w danej chwili znajduje się dana osoba. Ba, wśród danych, które dzieci i młodzież najczęściej udostępniały, były – i są nadal – imię i nazwisko, adres e-mail, wiek i, co gorsza, także prywatne zdjęcia.
Na Annie, która prowadzi 10–12 profili (w tym także m.in. na Pikore – to platforma, która pokazuje publiczne treści zaciągnięte z instagrama) i codziennie je aktualizuje (na Facebooka wrzuca zdjęcia, na których jest wystylizowana na lolitkę), nie robi to najmniejszego wrażenia. Informację o tym, że złamała przy tym prawo – na Facebooku jest od siódmego roku życia, choć regulamin zakłada, że mogą się tam logować osoby powyżej 13. roku życia – kwituje wzruszeniem ramion. – Mam to w d...! – nieoczekiwanie solidaryzuje się z nią kolega. Butę straci już po chwili, kiedy się dowie, że wszystkie informacje także o nim są w sieci ogólnodostępne co do zasady.
– Nie możecie zadzwonić do Facebooka i ładnie się uśmiechnąć, licząc na to, że ktoś wam pomoże te niepożądane treści usunąć. Procedura zakłada, że wszystko musicie zgłaszać na formularzach – wyjaśnia Berenika Anders, trener i współprowadząca zajęcia z cyberprzemocy. I od razu zastrzega: – A że te nie generują bezpośrednio korzyści dla Facebooka, to odpowiedzialne za to działy są celowo ograniczane.
Dotarcie do nich może się okazać tym trudniejsze, że szczegółowych informacji o adresie brak.
25-osobowa klasa, której z trudem przychodziło skupienie uwagi choćby na kilka minut, nagle milknie. Po raz pierwszy od początku zajęć.
Martwy bojownik z selfie
Cicho jest także wtedy, kiedy prowadzące zaczynają mówić o odpowiedzialności prawnej za publikowane treści – siłą rzeczy do minimum ograniczając powoływanie się na określone akty prawne. – Zabiła się. Nooo, ta gimnazjalistka, której tak dokuczali – tylko na początku przekrzykuje się grupka chłopców teraz już z pierwszych ławek. Zostali tam przesadzeni, bo na końcu sali gadali w najlepsze.
Dzięki temu mogą usłyszeć i o tym, że kilka miesięcy temu do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich Sądu Rejonowegow Koszalinie trafiła sprawa czterech nastolatków – tych, którzy na portalu społecznościowym grozili 15-letniej dziewczynie. Policjanci łatwo ustalili, że byli to jej koledzy, 16- i 17- latkowie. – Inni, odwiedzając koleżankę z klasy, korzystali – bez zgody – z jej konta na Facebooku. Zamieszczali obraźliwe i niecenzuralne komentarze. Grozili przy tym pobiciem i zastraszali. Robili tak przez blisko dwa tygodnie, głównie wtedy, kiedy dziewczyna wychodziła z pokoju, żeby przynieść im herbatę – prowadząca opowiada kolejną z historii. Kiedy zaniepokojona matka poprosiła policjantów o pomoc, ci dotarli do autorów wulgarnych wpisów i cała czwórka została zatrzymana. – A że w chwili popełniania zarzucanych im czynów wszyscy byli nieletni, to materiały sprawy przejął Wydział Rodzinny i Nieletnich – dopowiada Berenika Anders. Benita Jakubowska-Antonowicz wskazuje jeszcze inne przykłady: – Paulina, 14-letnia uczennica gimnazjum w Chełmży, sama zrobiła sobie nagie zdjęcia i wysłała chłopakowi. Problem pojawił się także wtedy, kiedy koledzy licealistki spod Brodnicy wkleili jej zdjęcie do kobiecego aktu, po czym rozesłali taki fotomontaż kumplom, a ci z kolei następnym. Doszło nawet do tego, że dostali je dorośli znajomi rodziny, i to spoza powiatu – to oni poinformowali matkę dziewczyny.
Zanim sama zainteresowana dowiedziała się, że takie zdjęcie krąży w sieci, minęło kilka tygodni. – Ostatecznie wraz z rodziną sprawę zgłosiła w komendzie powiatowej policji. Czyn zakwalifikowano jako publiczne znieważenie za pomocą środków masowego przekazu (art. 216 par. 2 kodeksu karnego – red.) – przypomina Benita Jakubowska-Antonowicz. Z reguły jednak nastoletni internauci rzadko informują o problemie rodziców i nauczycieli; tak robi jedynie 6–12 proc. badanych. Najczęściej pomocy szukają u rówieśników. Wiadomo też, że 60 proc. na akty cyberprzemocy odpowiada zdenerwowaniem, 18 proc. strachem, a u 13 proc. wywołuje to poczucie wstydu.
– Ale głupek! Dał się podejść! Niemożliwe!? Debil! – wyrwie się co poniektórym także wtedy, kiedy wysłuchają historii o dowódcy Sił Powietrznych USA Hawku Carlisle i bojowniku Państwa Islamskiego, który zrobił sobie selfie na tle jednego z centrów dowodzenia ISIS. Ten ostatni w komentarzu umieszczonym w sieci obok zdjęcia zachwalał możliwości techniki Państwa Islamskiego. Po 20 godzinach po budynku nie było już śladu – został zbombardowany, bo fotografię przeanalizowali Amerykanie; odczytali metadane, czyli informacje o dacie, lokalizacji i ustawieniu kamery dodawane podczas wykonywania każdej fotografii cyfrowej. „Choć internetowi oprawcy sądzą, że są bezkarni, a ich działanie w szybkim tempie może być szeroko rozpowszechnione, to zapominają, że każdy ruch w internecie pozostawia ślad, a wytropienie takiej osoby nie stanowi dla specjalistów problemu”, skwitowały potem światowe media.
Akt w stylu Mansona
Do sprawy Pauliny włączyły się i prokuratura, i kuratorium oświaty – wszczęto śledztwo z urzędu, doszło do procesu sądowego, a przed sądem stanęli trzej młodzi mężczyźni. I choć najpierw wszystkiemu zaprzeczali, to ostatecznie wszyscy przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze. – Od czasu rozesłania zdjęć Pauliny do ogłoszenia wyroku minęło ponad półtora roku. 19-letni (w chwili osądzenia – red.) Paweł G. został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na 3 lata, a 18-letni Karol B. – na pół roku, również w zawieszeniu na 3 lata – po krótkiej przerwie prowadzące kontynuują wątek. 22-letni Maciej N., który, jak się okazało, również spał z nastolatką, odpowiedział za pedofilię. Został skazany na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 5 lat i 2 tys. zł grzywny.
Gimnazjaliści przecierają oczy ze zdumienia – ale dzieje się tak także kilka minut później, kiedy słyszą, że nierzadko sami dają się fotografować tak, że każdy pedofil w sieci mógłby ich szybko namierzyć. Zdają się nie kojarzyć, że osobiście wrzucają do sieci: a to nagie zdjęcia, a to fotografują się w odważnych pozach. Nierzadko pokazują też profesjonalne sesje z ostrym makijażem lub/i w samej bieliźnie. Wyjątkiem zdaje się być Agnieszka, która podczas krótkiej przerwy podchodzi do prowadzących i poprosi o pominięcie kilku slajdów z jej profilu na Facebooku – one także miały być użyte jako materiał dydaktyczny. Jak się potem dowiem, znaleźć można na nim m.in. jej czarno-białe akty, i to wraz z komentarzami: „O sk...syn”, „WTF CO TO KUR JEST”, „w stylu mansona”.
– Są jednak i tacy, którzy wydają się oburzeni samym faktem publicznego pokazywania ich profilu. „Jakim prawem!? Przecież to moja przestrzeń prywatna”, zdają się myśleć – powie mi potem Benita Jakubowska-Antonowicz. I doda: – Co nie przeszkadza im jednocześnie myśleć, że sieć powinna ich wielbić, w praktyce: znajomi powinni ich non stop śledzić i dawać maksymalną liczbę polubień. Po co im to? Bo to buduje poczucie własnej wartości i rozpoznawalność. Nie bez kozery śledzą po 15–20 profili youtuberów. Chcą być tak sławni jak oni.
Wynikami badań EU NET ADB, które pokazują, że 21,5 proc. młodych użytkowników doświadczyło przemocy w internecie, Agnieszka zdaje się jednak nie przejmować. 50,1 proc. twierdzi, że było to dla nich nieprzyjemne lub wprawiło ich w zaniepokojenie. Część, czego dowodzi np. historia 16-letniej Kanadyjki Amandy Todd, targnęła się z tego powodu na własne życie. Zaledwie parę lat wcześniej poznała na czacie człowieka, któremu zaufała i pozwoliła zrobić sobie zdjęcia topless kamerą internetową. Rozmówca okazał się szantażystą, a fotografia nagiej dziewczyny zaczęła krążyć w sieci – została wysłana także do jej znajomych i obejmowała coraz szersze kręgi. Zaczęły się liczne przeprowadzki, nowe szkoły, depresja, akty samookaleczenia. „Nigdy nie odzyskam tego zdjęcia, ono już zawsze gdzieś tam będzie” – to jedno ze zdań, które Amanda Todd wypowiada w filmiku będącym historią jej prześladowania. Nagrała go sama i wrzuciła do sieci kilka tygodni przed śmiercią.
Fotografie Agnieszki – choć nie jestem jej znajomą na Facebooku – wciąż mogę bez problemu przeglądać na jej oficjalnym profilu; nie usunęła ich. Nadal udostępnia je wszystkim.
„Czy na pewno chcesz to wysłać?”
„Co za morda”, „Bierz mnie mam chcice”, „Coś chyba nic nie stanęło” (pisownia oryginalna) – pierwsze obraźliwe wpisy tuż pod nowym zdjęciem Moniki, które pojawiło się sieci, nie zostały uznane za cyberprzestępstwo. A potem były kolejne: „Top model na pewno byś wygrała”, „Chyba dla upośledzonych”, „Dokładnie dał dałnów” (pisownia oryginalna). Po roku zwiększała się nie tylko ich liczba, lecz również zmienił ich ton – były coraz ostrzejsze „Ten mówi kurwa, a ty »No właśnie« wiec potwierdzasz ze jestes k... czyli szmata czyli dziwka czyli prostytutka” (pisownia oryginalna).
– Wbrew pozorom tak agresywna cyberprzestępczość nie jest zjawiskiem powszechnym – uspokajają mnie prowadzące już po skończonej lekcji. Dzieje się tak choćby dlatego, jak przekonują, że 80 proc. uczniów z serwisów społecznościowych korzysta rzadko. – Te drastyczne przypadki, kiedy ktoś wrzuca filmik, jak podcina sobie żyły lub doda profil prostytutki do znajomych, tłumacząc, że to jego koleżanka, stanowią nie więcej niż 5-7 proc. – szacuje Berenika Anders. Benita Jakubowska-Antonowicz: – W praktyce, jeśli w klasie jest 25 osób, to problem z cyberprzestępczością będzie miało od jednej do czterech osób. To jednak wystarczy, by „zainfekować” całą szkołę, w myśl zasady, że jedno zgniłe jabłko psuje całą skrzynkę owoców.
Tego, kto ma rację, nie sposób rozsądzić. Pewne jest jedno: coraz większą popularnością cieszą się specjalne aplikacje i oprogramowania umożliwiające kontrolę rodzicielską. – Jedną z nich jest np. instalacja SpyLoggera, który pozwala generować zrzuty z ekranu komputera, zapisywać wszystkie pisane teksty, np. z czatów i komunikatorów, oraz przeglądać odwiedzane przez dziecko witryny – wskazuje Paweł Wujcikowski, właściciel sieci sklepów Spy Shop. – Podobnie działa oprogramowanie przeznaczone do telefonów SpyPhon, które dodatkowo rejestruje rozmowy i w razie potrzeby lokalizuje urządzenie. Raport ze zgromadzonymi informacjami przesyłany jest na podany adres e-mail, a zdobyte w ten sposób zapisy rozmów, zdjęcia, SMS-y mogą posłużyć jako dowód w postępowaniu – opowiada. Ostatnio głośno było także o wynalazku pewnej 13-latki, która dzięki niemu doszła do finału międzynarodowego konkursu Google Science Fair. Trisha Prabhu z Chicago – bo o niej mowa – wpadła na pomysł opracowania programu Rethink. Ten po wykryciu w napisanej już wiadomości słów obraźliwych ma wyświetlać pytanie: „Czy na pewno chcesz to wysłać?”. Jak pokazały pierwsze testy, 93 proc. badanych przez nią kolegów zmieniło zdanie.
Uczniowie warszawskiego gimnazjum ani o specjalnych oprogramowaniach, ani o Rethink nigdy nie słyszeli.
*Na życzenie bohaterów tekstu zmienione zostały nie tylko ich imiona, lecz także szczegóły wskazujące na ich tożsamość.