Kolejne głosowanie w najbogatszym regionie kraju odsuwa w czasie groźbę jego secesji, ale zarazem zmniejsza szanse Mariano Rajoya na stworzenie koalicji w Madrycie
Pogłębia się pat polityczny w Hiszpanii. Nie widać bliskich perspektyw na utworzenie nowego rządu, a w związku z tym, że w Katalonii zapewne konieczne będą nowe wybory, zwiększa się prawdopodobieństwo ich powtórki także w całym kraju.
To, że w Katalonii odbędą się nowe wybory, jest już niemal pewne, bo proniepodległościowa koalicja Junts pel Si (Razem na Tak) nie zdołała uzyskać poparcia skrajnej lewicy – która też się opowiada za secesją – dla swojego kandydata na premiera Artura Masa. Junts pel Si wygrała wrześniowe wybory regionalne, ale zabrakło jej kilku mandatów do bezwzględnej większości i liczyła, że razem z małą Partią Jedności Ludowej (CUP) stworzy rząd, który w ciągu 18 miesięcy doprowadzi do ogłoszenia niepodległości. Okazało się jednak, że różnice ideologiczne są nie do pogodzenia – antykapitalistyczna CUP nie chce członkostwa w NATO i Unii Europejskiej i nie zgadza się, by Mas, który przez ostatnie lata jako premier regionalnego rządu prowadził politykę oszczędnościową, pozostał na stanowisku. – Ruch niepodległościowy ma absolutną większość, ale z tym kandydatem nie możemy stworzyć rządu – oświadczył wiceprzewodniczący CUP Sergi Saladie. Junts pel Si na razie nie zgadza się na nikogo innego, co powoduje, że nie ma innego rozwiązania jak nowe wybory, które zresztą zostaną rozpisane automatycznie, jeśli rząd regionalny nie powstanie do północy w sobotę.
Wewnętrzne spory katalońskich secesjonistów to teoretycznie dobra wiadomość dla władz centralnych w Madrycie i lidera Partii Ludowej Mariano Rajoya, który od czasu grudniowych wyborów jest pełniącym obowiązki premiera, bo przynajmniej na pewien czas odsunięta jest groźba rozpadu kraju. – Nie wiem, co może się stać w ciągu najbliższych dni, ale najlepszym, co mogłoby się stać, byłoby to, by Mas porzucił swoje parcie ku niepodległości, a ponieważ to nie wydaje się możliwe, nie ma alternatywy wobec wyborów – powiedział w wywiadzie radiowym Rajoy. Na dodatek skoro w hiszpańskich wyborach najlepszy wynik w Katalonii uzyskała nowa lewicowa partia Podemos, a nie separatyści, to jest szansa, że ci ostatni w nowym głosowaniu stracą część głosów.
Ale to tylko teoretycznie dobra wiadomość, bo z tego samego powodu maleją szanse Rajoya na stworzenie koalicji rządowej i utrzymanie się u władzy. Jego Partia Ludowa wygrała przeprowadzone 20 grudnia wybory, ale zarazem straciła bezwzględną większość, a w nowym parlamencie nie ma żadnego naturalnego układu, który mógłby stabilnie rządzić. Gdyby w Katalonii powstał proniepodległościowy rząd i rozpocząłby faktyczne przygotowania do secesji, łatwiej byłoby o stworzenie w Madrycie wielkiej koalicji Partii Ludowej z socjalistyczną PSOE. W Hiszpanii od czasu przywrócenia demokracji w połowie lat 70. panował system dwupartyjny i nie było potrzeby zawierania żadnych koalicji. Utworzenie jej przez dwie największe partie, które od prawie czterech dekad są zaciekłymi rywalami, byłoby polityczną rewolucją, ale wobec groźby secesji Katalonii można byłoby to uzasadnić stanem wyższej konieczności, potrzebą ratowania państwa, zatem byłoby łatwiejsze do zniesienia dla wyborców. Skoro perspektywa rozpadu kraju na razie została odsunięta, lider socjalistów Pedro Sanchez nie ma interesu w tym, by wchodzić w koalicję z Rajoyem ani pozwolić mu pozostać na czele rządu mniejszościowego.
Socjaliści jednak też są w mało komfortowej sytuacji. Choć w grudniowych wyborach zajęli drugie miejsce, uzyskali najgorszy wynik w historii. Niby przypada im rola języczka u wagi, ale każde rozwiązanie, które wybiorą, będzie złe. Jeśli zawrą koalicję z Partią Ludową, odwrócą się od nich bardziej lewicowi wyborcy, a rolę lidera lewicy przejmie skrajna partia Podemos. Jeśli z nią zawrą lewicową koalicję, to odwrócą się bardziej centrowi wyborcy, wystraszy to przedsiębiorców, a warunkiem może być zgoda na referendum niepodległościowe w Katalonii, co obiecało Podemos, a czego PSOE nie chce. – Są w sytuacji bez wyjścia. Jeśli zawrą układ z Podemos, stracą połowę elektoratu, jeśli z Partią Ludową – drugą połowę – mówi „Financial Times” analityk polityczny Andres Ortega. Na dodatek, jeśli nic nie będą robić, tylko poczekają na nowe wybory, to najprawdopodobniej stracą w nich drugie miejsce na rzecz Podemos, szczególnie że nasilają się pogłoski o partyjnym puczu przeciw Sanchezowi.
Nowy parlament zbierze się 13 stycznia i jeśli w ciągu dwóch miesięcy nie powstanie rząd, konieczne będą kolejne wybory. Mogłyby się one odbyć na przełomie maja i czerwca. Ale, jak wskazują sondaże, przyniosłyby one podobnie nierozstrzygnięty wynik jak te grudniowe.
Barcelona problemem Madrytu
Licząca 7,5 mln mieszkańców Katalonia jest największą gospodarką z 17 regionów Hiszpanii. Jej PKB wyniósł w 2014 r. 200 mld euro, czyli był na poziomie Portugalii, a w przeliczeniu na osobę wynosi 27 tys. euro, co oznacza, że jest sporo powyżej średniej dla Hiszpanii i dla UE. Mimo że pod względem liczby ludności stanowi 16 proc. całego kraju, odpowiada za jedną czwartą hiszpańskiego eksportu. Ubocznym efektem sukcesu gospodarczego Katalończyków jest jednak to, że do pewnego stopnia finansują oni biedniejsze regiony kraju, co jest jedną z przyczyn tendencji separatystycznych.
Wyłoniony we wrześniu parlament regionalny przyjął deklarację upoważniającą rząd do podjęcia działań na rzecz odłączenia się od Hiszpanii w ciągu 18 miesięcy. Władze w Madrycie zaskarżyły tę deklarację do Trybunału Konstytucyjnego, ale i tak wygląda na to, że pozostanie ona na papierze, bo secesjoniści nie potrafią stworzyć rządu. Przeciwko niepodległości Katalonii są wszystkie główne ogólnokrajowe partie polityczne Hiszpanii: Partia Ludowa, PSOE, Ciudadanos i Podemos, choć ta ostatnia chce, by Katalończycy sami zdecydowali o tym w referendum. Obietnica jego przeprowadzenia była jednym z powodów, dla których w Katalonii w hiszpańskich wyborach wygrało właśnie Podemos.