Tematami unijnej prezydencji będą kryzys migracyjny, walka z terroryzmem i negocjacje z Wielką Brytanią





Od czasu wejścia w życie traktatu z Lizbony charakter unijnej prezydencji się zmienił. Nie polega ona już na wyznaczaniu własnych ambitnych priorytetów, lecz na organizowaniu i ułatwianiu pracy. Ale w sytuacjach kryzysowych to drugie też ma znaczenie. A najbliższe półrocze będzie jednym z najbardziej krytycznych w historii UE.
Holandia, która przejęła właśnie przewodnictwo w Unii, liczyła na to, że będzie to dość spokojne sześć miesięcy. Najlepiej świadczy o tym fakt, iż budżet prezydencji jest o połowę mniejszy niż ten z 2004 r., gdy poprzednio ją sprawowała. Holandia planowała, że będzie forsować plany usprawniające funkcjonowanie rynku wewnętrznego, co ma zwiększyć wzrost gospodarczy, a także zajmie się reformą unijnego budżetu. Jednak wydarzenia ostatnich kilku miesięcy zweryfikowały te zamierzenia i teraz głównymi problemami Unii są kryzys migracyjny, zagrożenie terroryzmem oraz negocjacje z Wielką Brytanią na temat warunków dalszego jej członkostwa. Wszystkie te tematy będą miały wpływ na Polskę.
Holandia nie należy do krajów najchętniej wybieranych przez napływających do Europy uchodźców i imigrantów, a pod względem liczby wniosków o azyl w stosunku do populacji znajduje się daleko w tyle. Po części wynika to z tego, że Holendrzy są coraz bardziej niechętni przybyszom, co widać po wynikach kolejnych wyborów. Tym niemniej rząd w Hadze poparł przedstawiony przez Komisję Europejską plan rozdziału uchodźców między wszystkie państwa członkowskie, a minister finansów Jeroen Dijsselbloem powiedział, że jeśli kraje te nie będą się wywiązywać z tych uzgodnień, trzeba będzie się zastanowić nad ograniczeniem układu z Schengen do kilku państw, od których się zaczęła integracja europejska. Ponieważ Polska sprzeciwia się zarówno obowiązkowej dystrybucji uchodźców, jak i jakimkolwiek próbom przywracania kontroli granicznej między państwami członkowskimi, w obu sprawach stoimy na przeciwnych pozycjach niż Holandia. Ale akurat dla decyzji w tych sprawach to, kto akurat sprawuje prezydencję w UE, nie ma większego znaczenia.
Bardziej istotne może to być w przypadku negocjacji z Wielką Brytanią. Londyn nalega, by kwestia jego postulatów co do ułożenia przyszłych stosunków była priorytetem na niemal każdym szczycie, więc przychylność państwa sprawującego prezydencję bardzo się przydaje. A Holandia brytyjskie postulaty w dużej mierze popiera albo skłonna jest poprzeć. Po pierwsze, uważa Londyn za ważną przeciwwagę dla niemiecko-francuskiej dominacji w Unii, więc jest skłonna zrobić wiele, by nie doszło do Brexitu. Po drugie, bardziej jej odpowiada brytyjski liberalny model gospodarczy niż forsowany przez Francję protekcjonizm.
Po trzecie zaś, najtrudniejszy postulat Brytyjczyków, czyli ograniczenie świadczeń socjalnych dla imigrantów z innych krajów UE, również w Holandii ma wielu zwolenników. Była ona w grupie krajów, które na początku zeszłego roku zastanawiały się nad możliwością ograniczenia swobodnego przepływu osób, i gdyby Wielka Brytania wynegocjowała jakąś klauzulę wyłączającą, z pewnością także w Holandii pojawiłaby się dyskusja na ten temat. Ta sprawa tym bardziej będzie miała przełożenie na Polskę, bo Holandia jest jednym z głównych celów emigracji zarobkowej naszych obywateli.
Jakby tego było mało, Holandia w czasie swojej prezydencji sama może spowodować spory problem dla Unii. Na początku kwietnia odbędzie się w tym kraju niewiążące referendum w sprawie umowy stowarzyszeniowej między Unią Europejską a Ukrainą. Ponieważ nastroje eurosceptyczne w Holandii są silne, jej aprobata wcale nie jest przesądzona. Szczególnie że wielu głosujących wykorzysta referendum do wyrażenia nie tyle sprzeciwu wobec umowy, ile w ogóle kierunku integracji europejskiej. Ale problem będzie miała holenderska prezydencja.