Przed prezydentem Andrzejem Dudą w ciągu pierwszych stu dni pełnienia urzędu rysuje się kilka możliwości działania. To, co wybierze, zdefiniuje, jak będzie postrzegany przez 5 lat przez nas wszystkich
Duda aspiruje do bycia "ojcem narodu" / PAP / Marcin Obara
Na razie prezydent Andrzej Duda to tabula rasa. Choć może nie do końca, bo pewną wiedzę o nim już posiadamy. Wiemy, jakie ma poglądy polityczne, etyczne i obyczajowe. Jest konserwatystą – w przeciwieństwie do Bronisława Komorowskiego, który w ostatnich latach zbliżył się ku pozycjom liberalnym, przeciwnikiem naukowej lub medycznej ingerencji w życie ludzkie – nie dopuszcza ani in vitro, ani eutanazji, jest przykładnym mężem i ojcem, a przynajmniej za takiego chce publicznie uchodzić, co w Polsce wciąż jest dominującym modelem męskości, jest też przeciwny legalizacji związków jednopłciowych. Światopoglądowo prawicowy, ekonomicznie bliższy centrum, choć nie centrum liberalnemu, a raczej etatystycznemu, więc może nawet trochę zerkający ku lewicy. Taki standardowy PiS-owski prezydent, tyle że z wyśmienitą prezencją, szczupłą żoną i wakacjami spędzanymi w Toskanii.
Nie zmienia to faktu, że prezydent Duda teraz pracuje już na własny rachunek. Pytanie tylko, czy jedynie na własny. Dzisiaj nie można na nie odpowiedzieć, bo musi minąć co najmniej kilka miesięcy, by pokusić się o próbę wiążącej oceny. Dodatkowo najbliższe tygodnie działań Dudy zakłóci kampania wyborcza do parlamentu. Tak czy inaczej przed prezydentem rysuje się kilka podstawowych możliwości działania. Spróbujemy je pokrótce przedstawić.
Możliwość 1: konfrontacja z rządem
Od czwartku mamy kolejną kohabitację. Prezydent wywodzi się z PiS, zapleczem rządu jest PO. Ostatnio taki stan rzeczy mieliśmy w latach 2007–2010 i nie oznaczało to dla Polski nic dobrego. Premier Donald Tusk systemowo zwalczał prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ten nie pozostawał mu dłużny. Niemal nigdy nie chodziło o konflikt konstruktywny, niemal zawsze o dość nieistotny, taki, który bez problemu, przy odrobinie dobrej woli, można by rozwiązać. Żadna ze stron jednak tego nie chciała.
Jak będzie teraz? W czasie sejmowego exposé prezydenta Dudy padły słowa o konieczności wspierania przez państwo rodzin i dzieci, „które często nie dojadają, szczególnie na terenach wiejskich”. Posłowie PO, nazwani przy tej okazji na Twitterze przez Rafała Ziemkiewicza świniami, zaczęli buczeć, co jednak prezydenta szczególnie nie dotknęło. Taka postawa może wpłynąć na trudne, by nie powiedzieć jednoznacznie złe, relacje Pałacu z obecną większością wyborczą, której gabinetową reprezentację co najmniej do 25 października stanowi rząd Ewy Kopacz. To, że konflikt na tym polu wisi w powietrzu, potwierdziło w środę również otoczenie przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska, dla wielu posłów PO wciąż mentora, które podało, że nie weźmie on udziału w zaprzysiężeniu Dudy, bo nie otrzymał zaproszenia w odpowiedniej formie. Przypomina to jako żywo dąsy, które obserwowaliśmy za czasów Tuska i Lecha Kaczyńskiego.
W tej sytuacji wiele zależy od prezydenta Dudy, który konflikt bliski na wyciągnięcie ręki może albo podgrzać i doprowadzić do wybuchu, albo próbować go zażegnać, odliczając dni do wyborów i łagodną postawą po cichu pracować na bezkonkurencyjną wygraną PiS w wyborach do Sejmu.
Możliwość 2: subtelna gra na zwycięstwo PiS
To właśnie druga możliwość prezydenta. Fakt, że dzisiaj jest bezpartyjny, nie oznacza, że zapomniał, skąd się wywodzi i kto dał mu szansę zamienić nudnawą karierę akademika na prestiż kierowania państwem i rozpoznawalność przez milionów Polaków. Podkreślił to po zaprzysiężeniu, dziękując Lechowi Kaczyńskiemu – „prezydentowi profesorowi” – człowiekowi, który w dominującym stopniu go w polityce wykreował. To w jego kancelarii Duda zajął pierwsze ważne polityczne stanowisko – zastępcy szefa, wcześniej był wiceministrem sprawiedliwości u Zbigniewa Ziobry, ale rola ta miała raczej urzędniczy charakter.
Wdzięczność nie musi być jedynie sentymentalna i symboliczna. Może przełożyć się na konkretne wsparcie dla struktur PiS w wyborach i dla konkretnych kandydatów. Duda zapowiedział, że w pierwszych tygodniach pełnienia urzędu reaktywowany zostanie cud-wehikuł z kampanii wyborczej: autobus, którym jeszcze jako kandydat objechał trzy czwarte Polski. Tym razem formalnie objazd ten ma być formą podziękowania elektoratowi za oddanie głosu. Nieformalnie, na co bardzo liczą w PiS, będzie to dodatkowa bardzo mocna noga kampanii parlamentarnej partii. Dlatego można zakładać, że Dudatour będziemy mieli najpewniej na przełomie września i października, o ile prezydent zechce być aktywnym uczestnikiem bieżącej polskiej polityki. Co zapewne miałoby dla niego plusy, ale i wiele minusów.
Możliwość 3: umiarkowanie i równowaga
Jednym z nich byłoby zatarcie wizerunku, który zaczął budować już po wyborach, w okresie prezydentury elekcyjnej, przed czwartkowym zaprzysiężeniem. W tym czasie przy wielu okazjach podkreślał, że jest człowiekiem wielkiego umiarkowania i kompromisu, ręki wyciągniętej do zgody nawet do przeciwników politycznych, rozumienia ludzi, którzy głosowali na konkurenta. Bez większych oporów wchodził w tłum uczestników różnych imprez. Ostatnio przy okazji obchodów 71. rocznicy Powstania Warszawskiego śpiewał powstańcze piosenki na pl. Piłsudskiego w Warszawie, a potem zrobił sobie dziesiątki selfies z młodymi ludźmi. Wcześniej w czasie koncertu zespołu Arka Noego, po mszy w Świątyni Opatrzności Bożej (tam, gdzie złapał hostię) tańczył na scenie z dziećmi śpiewającymi: „Nie boję się, gdy ciemno jest, Ojciec za rękę prowadzi mnie”.
Takim „ojcem” narodu Duda ma zresztą szansę dzisiaj zostać. Mocno do tego aspiruje. Słowem, którego używa zdecydowanie częściej niż innych, jest „wspólnota”, rozumiana przez niego jako wielka polska rodzina – zbiór ludzi, którzy darzą się szacunkiem, respektują swoje prawa i obyczaje, nie narzucają sobie niczego siłą, a nawet nikogo szczególnie mocno i jednoznacznie nie oceniają. Dzisiaj w Polsce tak się nie traktujemy – zbyt wiele jest w nas podejrzliwości i zawiści, bezinteresownego szkodzenia innym, oceniania wszystkich według swoich miar i poglądów, mentalnego fundamentalizmu z wielu stron. Liberałowie zarzucają konserwatystom zaściankowość, a ich określa się mianem nihilistów, ludzi bez idei i wartości, żyjących jedynie dla siebie, a nie innych.
Te podziały Duda ma ambicję zamazać, choć ani nie będzie to łatwe, ani przynajmniej na początku w ogóle wykonalne. Niemniej liczy się polityka gestu i symbolu: Polska jest podzielona na wielu płaszczyznach, czasem radykalnie zacietrzewiona i niezdolna do zgody, zgody tej może chcąca, ale do niej na razie niezdolna. Trzeba więc ciągle do porozumienia nawoływać i je publicznie promować jako remedium na wielkie polskie pęknięcie. Zupełnie inną sprawą jest geneza tego podziału, bo przecież nie wziął się on z powietrza. W dużym stopniu to, co w nas najgorsze, wyciągnęli na światło dzienne właśnie politycy. Zaczął Wałęsa wojną na górze, potem mieliśmy szorstką przyjaźń Kwaśniewskiego i Millera, a na końcu otwarty konflikt Kaczyńskich z Tuskiem i Komorowskim. Dlaczego teraz ma być inaczej? Czyżby politycy doszli do wniosku, że zgoda buduje?
Pewnie nie do końca, ale dzisiaj Andrzej Duda stara się sprawiać takie wrażenie. Trudno powiedzieć, czy uda mu się w ciągu pierwszych stu dni, jeszcze w ramach istniejącego układu parlamentarnego z dominującą PO, przygotować dwie kluczowe reformy społeczne, które wpisał sobie na sztandary: podniesienie kwoty wolnej od podatku i obniżenie wieku emerytalnego. Obie te zmiany są korzystne nie tylko z punktu widzenia wyborców PiS. Dzięki kwocie wolnej wszyscy zapłacilibyśmy trochę niższe podatki, najubożsi nie płaciliby ich wcale, a praca do 65., a nie 67. roku życia w sytuacji, gdzie i tak na emeryturę wiele osób przechodzi z bezrobocia, bo pracodawcy wolą pięknych, młodych i tanich, również raczej mało komu by zaszkodziła. Jak te zmiany wpłynęłyby na kondycję finansową państwa, to zupełnie inna kwestia, ale razem z podatkiem bankowym mają być częścią dużej palety zmian, które będą realizowane, jeśli PiS jesienią pokona PO.
Prezydent kilka dni przed zaprzysiężeniem zapewniał publiczne, że jeśli nie uda mu się wystąpić z inicjatywą we wspomnianych dwóch sprawach, zrezygnuje z urzędu. Byłby to pierwszy tego typu przypadek w historii Polski, a Duda z uwagi na chwilami ocierające się o flegmatyczność usposobienie raczej nie lubi być autorem precedensów. Wiele zatem wskazuje, że będzie szedł do przodu małymi krokami. Na to, że zadowoli się jedynie blaskiem z żyrandola, raczej nie ma co liczyć.
Możliwość 4: plastik
Choć bez wątpienia blask ów może być kuszący. Najbardziej do tej pory skusił Bronisława Komorowskiego, którego prezydentura upłynęła pod znakiem dramatycznej bylejakości, braku charakteru, realnych celów i kluczowych osiągnięć. Gdyby przedstawiać ją jedną fotografią, złośliwi wybraliby zapewne Komorowskiego przysypiającego podczas nabożeństwa w kościele, ci łagodniejsi – zdjęciem prezydenta, który przewraca się zjeżdżając na nartach. Równie jałowa była 10-letnia prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego, który lubił przebywać w towarzystwie najbogatszych polskich biznesmenów i skompromitował się będąc pijanym na grobach polskich oficerów zamordowanych przez NKWD w Katyniu, niż tworzyć ważną jakość w życiu publicznym. Jedynym jasnym punktem jego urzędu było przyjęcie Polski do UE i NATO, ale czy to Kwaśniewski byłby prezydentem, czy ktoś inny, Polska i tak wcześniej czy później do Unii i Paktu by weszła – ten kurs został obrany już przez rząd Tadeusza Mazowieckiego, a Kwaśniewski po prostu go nie zepsuł. Poza tym był plastikowym politykiem z dobrymi zegarkami.
Takie ryzyko wisi również nad Andrzejem Dudą. Przystojny i szarmancki, całuje kobiety w rękę (kto to dziś jeszcze robi?), świetnie leżą na nim garnitury, ma atrakcyjną żonę, mówi poprawnie po polsku, przemówienia wygłasza z głowy, a nie z kartki, jak jego poprzednik, docenia PR i media społecznościowe, ma wyczucie obciachu i nie podejmuje decyzji, które w tę stronę mogłyby go popchnąć. Jest inteligentem, doktorem prawa, pochodzi z Krakowa, gdzie ceni się poezję, muzykę, teatr i film. Bardzo łatwo byłoby mu zostać politykiem 2.0, takim, który oprócz dobrego wrażenia nie ma nic do zaproponowania. Mówić zdaniami bez treści, podejmować decyzje bez znaczenia. Trwać i przetrwać.
Na szczęście dzisiaj, w czasach reaktywacji wartości i autentyczności, przynajmniej w niektórych środowiskach, takie numery nie przechodzą. Nie po to przecież Polacy zrezygnowali z prezydenta braku pomysłu i aktywności, by mieć identycznego. Dlatego tej drogi zapewne Duda nie wybierze. Z poprzednikiem łączy go na razie tylko to, że w Pałacu chce spędzić dwie kadencje. Walka o drugą ruszyła w czwartek.
Światopoglądowo prawicowy, ekonomicznie bliższy centrum, choć bardziej etatystycznemu, więc może nawet trochę zerkający ku lewicy. Taki standardowy PiS-owski prezydent