Szef MON odpiera zarzuty, jakie pojawiły się po wyborze dostawcy śmigłowców dla armii. Najlepszą ofertę złożyło konsorcjum Airbus Helicopters.

Pozostali dwaj oferenci, czyli Sikorsky wraz z zakładami w Mielcu oraz świdnicka fabryka należąca do AgustaWestland, nie spełnili wymagań formalno-technicznych. Obie firmy negatywnie oceniają wybór MON.

Wicepremier Tomasz Siemoniak nie zgadza się z zarzutami rodzimych zakładów lotniczych. "Pretensje ci oferenci powinni mieć do siebie" - powiedział w rozmowie z dziennikarzami szef MON. Dodał, że nie mogło być innego rozstrzygnięcia, skoro jedna z firm proponowała dostawę śmigłowców cztery, a nie dwa lata po podpisaniu umowy, a druga przedstawiła ofertę maszyn bez uzbrojenia, choć był to jeden z podstawowych wymogów.

Minister obrony nie zgadza się też z zarzutami dotyczącymi rzekomych trudności, jakie teraz będą miały zakłady w Świdniku i Mielcu. Związkowcy już wczoraj alarmowali, że przegrany kontrakt śmigłowcowy oznacza utratę miejsc pracy. Centrala konsorcjum Sikorsky Aircraft Company sugeruje nawet, że będzie musiała zmienić politykę wobec oddziału w Polsce.

"Straszenie w tym momencie pracowników i mówienie o utracie miejsc pracy wydaje mi się dalece niestosowne" - podkreślił szef MON. Przypomniał, że w kontraktach tak to już bywa, że wygrana idzie do jednej firmy. Poza tym - jak tłumaczył wicepremier - obie firmy mają w Polsce zamówienia i produkcję i nic nie wskazuje na to, że brak zamówienia ze strony MON wpłynie na miejsca pracy w Świdniku czy Mielcu.

Minister Siemoniak poinformował przy tej okazji, że w piątek spotka się z przedstawicielami związków, zarówno z fabryki w Milecu, jak i świdnickich zakładów lotniczych.
Zgodnie z wczorajszą decyzją resortu obrony, 50 śmigłowców ma dostarczyć francuskie konsorcjum Airbus Helicopters. Firma oferuje maszyny EC-725 Caracal. Francuzi dostarczą śmigłowce w wersjach dla wojsk lądowych, specjalnych oraz maszyny morskie, w tym śmigłowce do zwalczania okrętów podwodnych. Kontrakt jest wart około 13 milardów złotych.