Im wyższa frekwencja, tym lepszy wynik partii rządzącej – wynika z jej wewnętrznych symulacji, do których dotarł DGP

Prawo i Sprawiedliwość sprawdziło, jak liczba głosujących może wpłynąć na wynik wyborów. Wzięto pod uwagę frekwencję na poziomie 53, 57 i 59 proc. Wyniki pokazały, że w każdym z badanych przypadków PiS wygrywa, mając odpowiednio: 45, 48 i 57 proc. poparcia.
Według każdej z symulacji do Sejmu wejdą cztery ugrupowania: PiS, KO, Lewica i PSL. W żadnym z wariantów progu nie udało się przekroczyć Konfederacji.
Wyniki PiS przeliczyliśmy na mandaty według wzoru autorstwa politologa Jarosława Flisa. Partia Jarosława Kaczyńskiego może liczyć na od 238 do nawet 278 mandatów. Ten ostatni wariant to większość pozwalająca na odrzucanie prezydenckiego weta. Dla porównania wykonaliśmy także symulację dla sondażu, jaki dla DGP wykonał IBRiS. Wyniki są zbliżone: PiS – 253 mandaty, KO – 126, Lewica – 65, a PSL – 16.
Najważniejszy wniosek z tych badań? Wysoka frekwencja poprawia wynik PiS. Jednak według ekspertów w ostatnich tygodniach widać, że elektorat opozycji coraz bardziej się mobilizuje. Nie oznacza to, że rządząca partia nie osiągnie wysokiego wyniku, tyle że najwyższa frekwencja – w okolicach 60 proc. – może działać na korzyść przeciwników PiS.
Władza boi się demobilizacji własnych wyborców, przekonanych o łatwym zwycięstwie. Dlatego namawia do pójścia na wybory za pomocą spotów i bezpośrednich spotkań. Co więcej, samo pozyskanie wielkiej liczby głosów w regionach tradycyjnie popierających PiS nie musi dać dużych zysków w mandatach. Dla PiS jest kluczowe, by do wyborów poszedł ich nowy elektorat z zachodniej części Polski.
Symulacje pokazują też, że PSL ma duże szanse na przekroczenie wyborczego progu. – Nie uda się nam ich zepchnąć pod próg – mówi polityk PiS. ©℗ A2–3