Cała UE nie jest w stanie iść w kierunku unii politycznej, a obecne instytucje są za słabe - ocenia Jean-Claude Piris, b. główny prawnik Rady UE. Proponuje budowę równolegle "Europy pierwszej prędkości", z osobną małą Komisją i bez europarlamentu.

Jean-Claude Piris, jeden z największych autorytetów europejskiego prawa, do niedawna dyrektor generalny służb prawnych w Radzie UE (od 1988 roku), kierował pracą prawników przygotowujących wszystkie traktaty UE począwszy od traktatu z Maastricht po lizboński. Udzielił wywiadu PAP na kilka tygodni przed wydaniem jego książki "Future of Europe. Towards a Two Speed Europe", na dzień przed szczytem UE, który ma zdecydować o ewentualnej kolejnej zmianie unijnego traktatu.

"Moim zdaniem, nie jest możliwe zbudowanie prawdziwej unii politycznej i fiskalnej w gronie 27 państw. Van Rompuy (przewodniczący Rady Europejskiej) próbuje robić niezbędne minimum, bo chce to robić w gronie całej Unii. Jeśli to zadziała, to dobrze, ale wątpię" - powiedział Piris.

Wątpi, by propozycje Van Rompuya przekonały także rynki finansowe, "bo jak można je przekonać, że teraz budujemy prawdziwą unię fiskalną czy gospodarczą, proponując jedynie zmiany kosmetyczne, które nawet nie zasługują na ratyfikację w parlamentach narodowych". To aluzja do propozycji Rompuya, by wzmocnić zarządzanie gospodarcze eurolandu poprzez zmianę jednego z protokołów traktatu UE, co wymaga jedynie zgody rządów, bez procesu ratyfikacji.

Europa Pierwszej Prędkości - nie 27, nie 17 ale jeszcze mniej państw

Wizja Pirisa jest ambitniejsza nie tylko od tej Van Rompuya, ale także od wspólnych propozycji kanclerz Niemiec Angeli Merkel i prezydenta Nicolasa Sakozy'ego. Proponuje on stworzenie w gronie 17 państw eurolandu unii politycznej, awangardy państw "Europy pierwszej prędkości", które będą zacieśniać i harmonizować "maksimum spraw", a więc nie tylko dyscyplinę i rygor finansów publicznych, ale także polityki gospodarcze, politykę przemysłową, obronną, czy nawet socjalną.

Nowa Unia otwarta na pomoc np. Polsce

"To nie zadziała w gronie "27", bo państwa się zbyt różnią. Dlatego proponuję, by "17" poszła szybciej i dalej. Oczywiście trzymając drzwi otwarte i pomagając takim krajom jak Polska, by mogły szybko dołączyć. Niewykluczone też, że w tej drodze stracimy jednego czy dwóch członków z obecnej strefy euro" - powiedział.

Ta grupa Europy pierwszej prędkości powinna zdaniem Pirisa istnieć jako coś dodatkowego, obok działającej dalej Unii Europejskiej i z poszanowaniem obecnych traktatów całej UE i zasad wspólnego unijnego rynku. Ale prawnik zastrzega, że te "dodatkowe" działania grupy pierwszej prędkości nie byłyby związane z obecną Komisją Europejską i Parlamentem Europejskim.

"KE jest za słaba i będzie jeszcze słabsza, jeśli utrzymamy jednego komisarza na kraj, co obiecaliśmy Irlandii (przed drugim referendum ws. traktatu z Lizbony - PAP). A PE poniósł pewną porażkę, bo nie zapewnił wystarczającej legitymacji demokratycznej. (...) Udział w wyborach spada, choć z biegiem lat europarlament uzyskuje coraz więcej uprawnień" - powiedział.

Komisja Europejska do zmiany, pozostawić trybunał

"Trzeba to wszytko zmienić - postuluje. - Musimy być bardziej dynamiczni, bardziej elastyczni w podejmowaniu decyzji. Dlatego myślę, że teraz, w czasie kryzysu, powinniśmy jak najszybciej iść dalej w gronie "17", ale zgodnie z obecnymi traktatami dla całej UE. Spróbujmy zachować to, co się da wspólnego: Trybunał Sprawiedliwości, Obrachunkowy, Komitet Regionów. Ale widzę problem z utrzymaniem dla tych dodatkowych działań europarlamentu i KE" - powiedział.

Unia bez parlamentu

Rolę demokratycznej kontroli pełniłyby w planie Pirisa parlamenty narodowe. "Skoro mamy budować prawdziwą unię gospodarczą, walutową, a także zbliżać polityki socjalne, to potrzebujemy więcej legitymacji demokratycznej. PE nie zapewnia jej w wystarczającym stopniu - powiedział. - To tam, w parlamentach narodowych naszych krajów, w Polsce, Niemczech czy Francji odbywa się prawdziwa gra polityczna, a nie w PE. Moi przyjaciele w PE mi tego nie wybaczą, że tak mówię. Ale tak jest, to pokazuje doświadczenie".



Parlamenty narodowe miałyby też prawo do zgłaszania projektów legislacyjnych dla tej nowej awangardy europejskiej. Propozycje nowych przepisów mogłyby też przygotowywać administracje narodowe poszczególnych państw. Rolę KE przyjąłby natomiast "mały kilkuosobowy organ".

Piris zapewnia jednak, że nie popiera modelu międzyrządowego, wręcz przeciwnie. "Cóż model międzyrządowy oznacza? Że podejmujemy wszystkie decyzje jednomyślnie, że nie ma instytucji czy wspólnego sądu. Ta nowa integracja w gronie "17" musi mieć Trybunał Sprawiedliwości i musi mieć możliwość głosowania kwalifikowaną większością. Podejście międzyrządowe jest nieskuteczne. Nie działa" - powiedział.

W rozmowie z PAP zapewnił też, że nieprawdą jest - co mu przypisano kiedyś w Polsce - że to rozszerzenie obwinia za obecny kryzys gospodarczy w UE.

"Uważam, że rozszerzenie przyszło za wcześnie z trzech powodów. Nie wytłumaczyliśmy wystarczająco naszym społeczeństwom w starych krajach, że to wynika z podyktowanego historią obowiązku. Po drugie, pewne nowe kraje nie były gotowe we wszystkich dziedzinach, zwłaszcza te, które weszły jako ostatnie (Rumunia i Bułgaria - PAP). I trzeci najważniejszy powód - podkreślam, że to wina starych, nie nowych członków - nie dostosowaliśmy naszych instytucji do rozszerzenia, do podwojenia liczby mieszkańców z krajów z tak wielkimi różnicami gospodarczymi" - powiedział.

Pytany, czy na szczycie UE powinna zapaść decyzja ws. euroobligacji, czyli uwspólnotowienia długu państw strefy euro Piris, przyznał, że przeciwni temu Merkel i Sarkozy "mają rację". "Euroobligacje to projekt nie na dziś. Przyjdą na koniec, jak wisienka na torcie, jak już skończymy pracę i stworzymy unię walutową i gospodarczą. Nie wcześniej" - powiedział Piris.