Londyn szuka nowych porozumień handlowych. W negocjacjach z Amerykanami rolę gra żywność i rynek ochrony zdrowia.
Zbliżający się brexit wymusza na Londynie szukanie nowych rynków. Z końcem roku ustanie okres przejściowy, w którym handel pomiędzy Wielką Brytanią a Unią Europejską odbywa się na dotychczasowych zasadach. Przyszłość porozumienia handlowego ze Wspólnotą jest wciąż niepewna, ale rząd brytyjski obiecuje swoim obywatelom, że bez handlu z Europą Zjednoczone Królestwo także świetnie sobie poradzi. Najczęściej w tym kontekście wskazuje się na Stany Zjednoczone. Tu umowa handlowa zależy m.in. od wyniku wyborów prezydenckich w USA w listopadzie.
Demokratyczna przewodnicząca Izby Reprezentantów Nancy Pelosi oświadczyła 9 września, że nie ma najmniejszej szansy na brytyjsko-amerykańskie porozumienie handlowe, jeżeli finalna wersja brexitu naruszy postanowienia Porozumienia Wielkopiątkowego z 1998 r., które zainicjowało pokój w Irlandii Północnej. Podpisanie go było wielkim sukcesem administracji Billa Clintona. 17 września w podobnym do Pelosi tonie wypowiedział się kandydat demokratów na prezydenta Joe Biden. Nawet jeśli to nie on wygra wybory i prezydentem pozostanie Donald Trump, demokraci nadal mogą mieć wiele do powiedzenia w sprawie umowy z Amerykanami. Tytuł do akceptowania międzynarodowych traktatów handlowych konstytucja USA daje Kongresowi.
Ale i po stronie Londynu motywacja do podpisania umowy ze Stanami Zjednoczonymi może być nieduża. Przemysław Biskup, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, zauważa, że porozumienie miałoby dla Brytyjczyków znaczenie symboliczne, ale jeśli chodzi o jego realne znaczenie gospodarcze, to straty na razie przeważają nad zyskami.
Amerykańscy negocjatorzy stawiają Londynowi trudne warunki. Domagają się otwarcia brytyjskiego rynku na amerykańskie produkty rolne oraz dostępu inwestorów z USA do rynku ochrony zdrowia.
Brytyjczycy niekoniecznie jednak chcą, by ich cheddar wyparła jego amerykańska, w ich ocenie gorsza, wersja. Obawiają się również kombinowania przy National Health Service.
To ostatnie wygląda na dość realne za sprawą multimilionera Arrona Banksa – zwolennika prywatyzacji NHS, a równocześnie pośrednika między Partią Brexit i otoczeniem Donalda Trumpa. Biznesmen regularnie finansował podróże Nigela Farage’a do Stanów Zjednoczonych. Tam polityk spotykał się z Donaldem Trumpem i jego ludźmi. Był też honorowym gościem na konwencji Partii Republikańskiej w lipcu 2016 r., podczas której przyszły prezydent USA oficjalnie odebrał nominację swojego stronnictwa do reprezentowania go w wyborach. Banks poprzez swoją firmę Southern Rock wynajął też wpływowego amerykańskiego lobbystę Gerry’ego Gunstera do zorganizowania Farage’owi konsultacji w sprawie tego, jak zbudować polityczną markę wokół brexitu. Dziennikarze dotarli również do faktury opiewającej na ponad 100 tys. funtów, jaką Gunster wystawił Banksowi za zorganizowanie przyjęcia na cześć brytyjskiego polityka w pięciogwiazdkowym hotelu w Waszyngtonie.
– Stany Zjednoczone i Wielka Brytania już w tej chwili są dla siebie nawzajem największymi partnerami handlowymi, te relacje są już bliskie nasycenia. Pewien potencjał wzrostu jest, ale to nie będzie przełom, chociaż nikt tego w Wielkiej Brytanii nie powie – twierdzi Przemysław Biskup. Obrót w przypadku podpisania umowy może wzrosnąć jedynie o 3–4 proc.
Rząd w Londynie jest tego świadomy, dlatego obok negocjacji z Amerykanami próbuje podłączyć się pod nową globalną strefę wzrostu na rynkach azjatyckich. Przykładem tego jest niedawno podpisana umowa handlowa z Japonią.