Ubiegłotygodniowe ujawnienie nagrań rozmów Joe Bidena z Petrem Poroszenką z czasów, gdy pełnili oni odpowiednio funkcje wiceprezydenta USA i prezydenta Ukrainy, przeszło w amerykańskich mediach właściwie bez echa.
DGP
Może dlatego, że Poroszence po przesłuchaniu taśm – przy wszystkich zastrzeżeniach co do wiarygodności ludzi, którzy je ujawnili – da się zarzucić znacznie więcej niż Bidenowi.
W Ameryce przyczyną zignorowania taśm zapewne jest także skupienie się na sprawach krajowych i koronawirusie. Nie zaś świadome zamiatanie sprawy pod dywan, by pomóc rywalowi Donalda Trumpa w listopadowych wyborach prezydenckich. Równolegle w Stanach kiełkuje też inna afera z zagranicą w tle, tyle że w obozie republikańskim. Jej też jednak media głównego nurtu nie poświęcają wiele miejsca. Chodzi o to, że w zamieszaniu wywołanym pandemią szef dyplomacji Mike Pompeo dogadał się z Arabią Saudyjską w sprawie sprzedaży broni wartej prawie 10 mld dol. Wszystko odbyło się poza Kongresem, który zgodnie z prawem powinien taką transakcję zatwierdzić.
Niewykluczone jednak, że prędzej czy później nagrania z rozmów Bidena z Poroszenką odnotują wzrost popularności. Przestrzeń komunikacji między sceną polityczną a obywatelami jest coraz bardziej sprywatyzowana. W docieraniu z treścią do wyborcy najlepszy jest Twitter. Tam nie ma niewygodnych pytań dziennikarzy; każdego interlokutora można wziąć za trolla i zablokować, co zresztą amerykańska głowa państwa robi. Poza tym już w kampanii w 2016 r. media głównego nurtu, zarówno te kojarzone z lewicą – CNN czy CNBC, jak i z prawicą, jak Fox News, zeszły na drugi plan. Nie mówiąc o prasie i jej śledztwach dziennikarskich spod znaku Boba Wood warda i Carla Bernsteina, którzy opisali aferę Watergate.
Zastąpiły je quasi-dziennikarskie platformy, jak Breitbart czy Info Wars. Nie ukrywają, że sprzyjają jednemu z kandydatów, w tym przypadku Trumpowi, który z ich pomocą już w prawyborach rozgromił cały republikański establishment. Regularnie emitują też treści nieprawdziwe. Po Breitbarcie można było się spodziewać, że zacznie uderzać w Bidena tematem ukraińskim. Nikt jednak nie oczekiwałby, że doprowadzi do rzetelnego wyjaśnienia sprawy. Zresztą także samym republikanom nie spieszy się już do wyjaśniania tego, czy były wiceprezydent nadużył stanowiska, a jego syn Hunter zarabiał na umożliwianiu kontaktów między Białym Domem a kijowskimi oligarchami.
Zaraz po tym, jak zakończyła się procedura impeachmentu Trumpa i prezydent został „uniewinniony” przez Senat, politycy jego partii obiecywali kongresowe śledztwo w sprawie Bidenów. Pandemia odwróciła uwagę od tej i innych spraw związanych z polityką zagraniczną. Amerykanów zmagających się kryzysem sanitarnym i ekonomicznym mało dzisiaj obchodzi i zdaje się nie wpływa na decyzje wyborcze to, co się dzieje poza ich granicami. W opublikowanym w połowie minionego tygodnia sondażu pracowni Quinnipiac University Poll Joe Biden na poziomie kraju ma 11 pkt proc. przewagi na Trumpem. Badanie przeprowadzono po reklamowym blitzkriegu prezydenta, który kosztował 10 mln dol. Głowa państwa w spotach portretowała rywala jako mięczaka w sprawie Chin i wojny celnej. Nic to nie dało.
Jest jeszcze jedna rzecz. Powstawaniu i dojrzewaniu USA jako państwa towarzyszyło narcystyczne zranienie. Amerykanie są przewrażliwieni na swoim punkcie, uważają się za wyjątkowych i w związku z tym inaczej patrzą na łamanie demokratycznych procedur na swoim podwórku, a inaczej, gdy robi to ich dyplomacja u kogoś innego. W tym drugim przypadku, jeśli w ogóle interesują się sprawą, tłumaczą to koniecznością niesienia demokratycznych wartości, a taki cel uświęca środki. W taki właśnie sposób Biden wypada na ukraińskich nagraniach. Nie przeszkadza mu, że Poroszenko przyznaje się do łamania prawa ani że prosi o pomoc amerykańską dyplomację w wymuszaniu na jednej z partii, poparcia dla konkretnych zmian w rządzie. Otwarcie cieszy się ze zwolnienia prokuratora generalnego Wiktora Szokina.
Nigdzie jednak nie domaga się wprost wstrzymania śledztw w sprawie swojego syna, choć jest blisko takiej sugestii, gdy mówi, że najważniejsze dla nowego szefa prokuratury będzie „posprzątanie szkód, które wyrządził Szokin”. Dodaje, że w związku ze zmianą, „jako człowiek honoru, skoro jest już nowy prokurator generalny, jest gotowy podpisać pakiet gwarancyjny wart 1 mld dol.”. Poroszenko mówi wprost: Biden dał mu słowo, że pomoc zostanie przyznana, gdy tylko Szokin zostanie odwołany, a jego następcą zostanie uzgodniony z Waszyngtonem Jurij Łucenko, szef klubu parlamentarnego Bloku Poroszenki. Wcześniej prezydent deklarował, że jeśli z punktu widzenia Bidena „nominacja polityczna nie będzie dobra, natychmiast się z niej wycofa”.
Ukrainiec dodaje, że odwołanie Szokina jest „spełnieniem danego słowa”. Waszyngton miesiącami naciskał na jego dymisję ze względu na to, że za jego czasów buksowały najważniejsze sprawy dotyczące korupcji czy strzelania do manifestantów na Majdanie za czasów Wiktora Janukowycza (inna sprawa, że po dymisji bynajmniej nie przyspieszyły). Zwolennicy Trumpa twierdzą dziś, że nie chodziło o korupcję jako zjawisko, lecz o niechęć do umorzenia postępowań dotyczących Burismy, firmy janukowyczowskiego polityka Mykoły Złoczewskiego, dla której pracował Hunter Biden (ale i m.in. Aleksander Kwaśniewski). Ceną miało być przyznanie Kijowowi 1 mld dol. pomocy.
Jednak taśmy są na tyle niezrozumiałe dla nieznającego ukraińskiego kontekstu amerykańskiego odbiorcy, że trudno je będzie uprościć do formy dającej się zastosować w spotach wyborczych. Te posługują się bowiem jedynie zwulgaryzowanymi hasłami i symbolami. Już więcej emocji może wzbudzić żart Bidena, że wolałby być z Poroszenką w Kijowie, niż zostać w Minnesocie, w której akurat gości. Tymczasem sondaże pokazują, że bój o „krainę 10 000 jezior” może trwać aż do dnia wyborów. Wygląda więc na to, że taśmy bardziej namieszają w ukraińskiej polityce. Ekipie Wołodymyra Zełenskiego, który w środę obchodził pierwszą rocznicę zaprzysiężenia, przypomniano właśnie jedno z haseł tamtej kampanii, zapowiedź „wsadzania na wiosnę”.
Poroszenko i jego ludzie, od porażki ciągani od prokuratury do prokuratury, będą mieli kolejną okazję do tłumaczeń. 19 maja śledczy wszczęli nowe postępowanie z paragrafu mówiącego o zdradzie stanu. Eksprezydent wypadł na nagraniach jako polityk skrajnie podporządkowany Amerykanom, czujący potrzebę uzgadniania zmian kadrowych, a nawet proszący o pomoc w załagodzeniu sporów ze zrywającą koalicję Samopomocą, na której liderów „nasi amerykańscy przyjaciele mają znaczny wpływ”.
– Nie dawajcie im pieniędzy, bo to nie jest finansowanie partii opozycyjnej, tylko kompletnie nieodpowiedzialnego lidera, który robi bardzo złe rzeczy dla przyszłości mojego kraju – tak Poroszenko relacjonuje Bidenowi rozmowę z niejakim Geoffreyem, którym może być ambasador USA Geoffrey Pyatt.
Czynnikiem, którego nie wolno pomijać w analizie nagrań, jest też zerowa wiarygodność osoby, która je we wtorek ujawniła. Taśmy są pocięte i niekompletne, montażyści wybrali tylko te fragmenty, które źle świadczą o Poroszence. Ujawnił je polityk Andrij Derkacz, znany z powiązań z Moskwą absolwent Akademii Ministerstwa Bezpieczeństwa Rosji, czyli obecnej Akademii Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Derkacz twierdzi, że otrzymał nagrania od „dziennikarzy śledczych”, choć to klasyczne mydlenie oczu, bo nie znamy dziennikarzy, którzy zamiast opublikować efekty swojej pracy samemu, oddaliby je anonimowo skompromitowanemu politykowi. Charakterystyczne jest też, które media najszerzej zaczęły grać taśmami. To państwowa rosyjska telewizja RT i należący do kuma Władimira Putina ukraiński kanał 112. Odpowiedź na klasyczne pytanie „cui bono?” wydaje się oczywista.