Rozmowy o wcześniejszych wyborach przykryły debatę nad warunkami rozwodu, na jakie zgodził się Boris Johnson. Te nie spodobają się w Irlandii Północnej.
Najbardziej drażliwa kwestia dotyczy oczywiście granicy celnej, która de facto pojawi się na Morzu Irlandzkim oddzielającym od siebie dwie główne wyspy, na których leży Zjednoczone Królestwo. Pomimo wcześniejszych zapewnień brytyjskiego rządu, handel między dwoma brzegami nie będzie się odbywał w sposób płynny. Przyznał to chociażby podczas ubiegłotygodniowej debaty w Izbie Lordów Stephen Barclay, minister odpowiedzialny za wyjście z Unii Europejskiej.
Przedstawiciel gabinetu Borisa Johnsona potwierdził wówczas, że przedsiębiorstwa z Irlandii Północnej wysyłające towar do Wielkiej Brytanii (w skrócie określa się ten kierunek „handlem zachód-wschód”) będą musiały wypełniać deklaracje celne. Głębsza debata nad konsekwencjami dla biznesu wówczas się nie odbyła, ponieważ posłowie nie zgodzili się na to, aby porozumienie Johnsona w rekordowym tempie przeprowadzić przez parlament. W odpowiedzi rząd po prostu zdjął legislację z prac w Westminsterze. Wkrótce potem tematem numer jeden stały się przyspieszone wybory.
Porozumienie wyjściowe w wersji Johnsona to w zasadzie ten sam dokument, który wynegocjowała wcześniej premier Theresa May. Nie zmieniła się zasada wzajemnego uznania praw swoich obywateli ani rachunek rozwodowy, na mocy którego Wielka Brytania na pożegnanie będzie musiała wpłacić do unijnej kasy jeszcze 39 mld funtów (193 mld zł). Co jednak różni te dokumenty, to kwestia Irlandii Północnej. W rozwiązaniu odrzuconym w 2018 r. przez premier May, ale odkurzonym obecnie przez Johnsona, ta część Zjednoczonego Królestwa będzie de iure w unii celnej z resztą Wielkiej Brytanii, ale de facto pozostanie członkiem europejskiego wspólnego rynku.
W efekcie kontrole nie pojawią się na granicy między północną częścią wyspy a niepodległą Irlandią, ale bariera celna zostanie wzniesiona pośrodku Morza Irlandzkiego. Dokładne rozwiązania prawne jeszcze nie są znane – prace nad nimi rząd w końcu zawiesił – ale już w tej chwili wiadomo, że przedsiębiorstwa wysyłające swoje towary z Wielkiej Brytanii do Irlandii Północnej będą musiały uiścić unijne cło, o ile oczywiście dana kategoria produktowa będzie nim obłożona. Jeśli towar pozostanie na północnej stronie wyspy, firma będzie się mogła zwrócić do brytyjskiego rządu o zwrot uiszczonej opłaty celnej. Jeśli pojedzie na południową, wkroczy na unijny obszar celny, więc opłata tak czy siak będzie się należała.
Wspólna komisja, którą mają powołać Londyn i Bruksela, ma w przyszłości zadecydować, dla jakich towarów pobór cła będzie obowiązkowy. Problem dotyczy towarów o wartości 10,5 mld funtów (52 mld zł). Na tyle rząd brytyjski wycenił towary, które w 2017 r. trafiły ze wschodu na zachód (to najnowsze dane pochodzące z ubiegłotygodniowej oceny skutków ustawy brexitowej). To jednak tylko część problemu. O ile mechanizm zwrotu cła ostatecznie może się okazać sprawny, o tyle bariery czekają również handel na linii zachód-wschód. Znaczy to tyle, że firmy działające na terenie jednego państwa będą musiały wypełniać papiery celne, chcąc wysłać wyroby z jednej jego części do drugiej.
W 2017 r. firmy z Irlandii Północnej sprzedały po drugiej stronie Morza Irlandzkiego towary o wartości 7,6 mld funtów (37,6 mld zł; to trochę więcej, niż wynosi polski eksport do Szwecji, Rosji czy Stanów Zjednoczonych). Problem polega na tym, że 92 proc. handlujących z macierzą przedsiębiorstw to małe i mikrofirmy, czyli zatrudniające 49 i mniej pracowników. Dodatkowe wymogi administracyjne zawsze najbardziej uderzają w takie podmioty, bo większe i tak dysponują obsługą prawną. I chociaż przedstawiciele zrzeszenia małego biznesu w Irlandii Północnej już wyrazili w mediach niepokój tą sprawą, oficjalnego stanowiska jeszcze nie przedstawili, a jedynie zawód, że posłowie po raz kolejny odłożyli przyjęcie umowy rozwodowej na później.
Przyjęcie nad Tamizą kursu na wcześniejsze wybory oznacza jednak, że głębsza debata na temat konsekwencji umowy Johnsona wróci dopiero po zebraniu się nowej Izby Gmin. Jeśli nastąpi to przed świętami, może to przesunąć cały proces na czas po Nowym Roku. Możliwe jest jednak, że po wyborach Johnson, mając w garści większość w parlamencie, po prostu zaordynuje twardy brexit – i wtedy problem Irlandii Północnej nabierze zupełnie innego wymiaru.