NBP rezerwy trzyma głównie w długu rządowym krajów o najwyższym ratingu. Zakupy papierów spółek są niewielkie, ale dynamicznie się zwiększają
Kwota zaangażowania w obligacje korporacyjne rośnie – mówiła niedawno posłom wiceprezes Narodowego Banku Polskiego Anna Trzecińska. W ostatnich dwóch latach NBP silnie postawił na złoto i aby dojść z jego udziałem w rezerwach do średniej innych banków centralnych, zakupił ponad 125 ton. Generalnie większość środków ulokowana jest w obligacjach rządowych. Bo priorytet to ich bezpieczeństwo i płynność, aby łatwo dało się je zbyć na rynku, jeśli zajdzie taka potrzeba. Dlatego NBP w swoim portfelu inwestycyjnym ma obligacje krajów o najwyższym ratingu: amerykańskie, niemieckie i francuskie oraz w mniejszym stopniu brytyjskie, norweskie, australijskie i nowozelandzkie papiery rządowe.
Do tego obligacje emitowane przez międzynarodowe instytucje finansowe czy agencje rządowe. W ostatnich latach nasz bank centralny łaskawym okiem spojrzał na papiery spółek notowanych na giełdzie amerykańskiej. W swoich sprawozdaniach zaczął pokazywać zakupy obligacji korporacyjnych w Stanach Zjednoczonych dopiero dwa lata temu. Wcześniej pojawiała się jedynie lakoniczna wzmianka o tym, że „skala inwestycji na rynku obligacji korporacyjnych jest niewielka”. Faktycznie nadal tak jest w porównaniu z prawie 330 mld zł, które NBP ulokował w dłużne papiery wartościowe emitowane przez rządy, banki centralne i inne podmioty. W kategorii „inne” znalazły się właśnie obligacje amerykańskich spółek, których wartość w portfelu NBP na koniec 2018 r. wynosiła 3,1 mld zł i w ciągu roku zwiększyła się aż o 1,68 mld zł, czyli 118 proc.
Jaki dług kupuje NBP? Biuro prasowe banku centralnego nie ujawnia nazw ani nawet liczby spółek, w których są ulokowane rezerwy. Rąbka tajemnicy uchyliła wiceprezes Anna Trzecińska, mówiąc, że lista jest długa. – Głównie to są spółki z sektora technologicznego, chemicznego o wysokim bezpieczeństwie, również w ten sposób staramy się zwiększyć dochodowość (rezerw – red.) – informowała przedstawicielka NBP.
Prawie dwie trzecie emitentów papierów nieskarbowych, które nabył bank centralny, miała najwyższy możliwy rating, czyli AAA. To jednak średnia, a wliczają się do niej międzynarodowe instytucje finansowe czy agencje rządowe, które mają zwyczajowo wyższe oceny wiarygodności kredytowej niż przedsiębiorstwa. Jednak z dokumentów NBP wynika, że bank nie ryzykuje specjalnie na rynku obligacji korporacyjnych i nie kupuje papierów, które miałyby niższy rating niż BBB+, a papiery te wciąż są zaliczane do inwestycyjnych bez większego ryzyka, że emitent przestanie je obsługiwać. Nawet takich w portfelu banku centralnego jest niewiele, bo zaledwie 1,3 proc.
Ze słów wiceprezes NBP można wyciągnąć wniosek, że bank będzie się w kolejnych latach angażował w dług spółek giełdowych. Natomiast inwestycje w akcje to wciąż opcja, której nie ma na radarze zarządzających rezerwami walutowymi. Nie udało nam się uzyskać w biurze prasowym informacji, czy takie inwestycje są w ogóle rozważane.
Znów bardziej otwarta była Anna Trzecińska, ale i ona na razie nie pozostawia większych złudzeń zwolennikom aktywności banku centralnego na giełdzie. Chociaż nie brzmi tak kategorycznie jak przedstawiciele NBP, którzy w ostatnich latach stanowczo wykluczali kupowanie akcji.
– Powiedzmy, akcje są ryzykownym instrumentem. Nie inwestujemy w akcje i prawdopodobnie, choć nie chcę również powiedzieć „nigdy”, na razie nie rozważamy tego rodzaju inwestycji – mówiła posłom.
Na ryzyko giełdowe zdecydowały się jednak niektóre banki centralne: z Czech, Korei Południowej, Szwajcarii czy Izraela. W Polsce zwolennikiem takiego ruchu jest członek Rady Polityki Pieniężnej Eryk Łon, który nawołuje do tego zarząd NBP od kilku lat. Na razie bezskutecznie.