Ludowcy zdecydowali o budowie bloku centrowo-chadeckiego. Rozmowy „ostatniej szansy” z PO w tym tygodniu.
Dwa bloki wyborcze opozycji: pierwszy centrowo-chadecki, a drugi – lewicowy. To formuła, którą na jesienne wybory parlamentarne dla opozycji proponuje lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.
– Wspólna lista zjednoczonej opozycji dostała dobry wynik w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Partie polityczne ją tworzące dostały mandaty, są reprezentowane w Parlamencie Europejskim. Ale nie udało się osiągnąć celu, który był tym bardziej jednoczącym, czyli wygrania wyborów – uzasadnił decyzję szef ludowców.
Mimo to Grzegorz Schetyna wciąż liczy na wspólny start opozycji w ramach jednego bloku. – W imieniu Koalicji Obywatelskiej i Samorządowców deklaruję ponownie chęć rozmów o szerszej koalicji, przede wszystkim z PSL. Szerokiego bloku demokratycznych środowisk opozycji chcą Polki i Polacy – oświadczył lider PO. Rozmowy z ludowcami mają się odbyć w tym tygodniu.
Zdaniem niektórych naszych rozmówców PSL – choć zgłosił gotowość do samodzielnego startu w wyborach – tak naprawdę wciąż licytuje z Platformą. – Władysław Kosiniak-Kamysz chce się wzmocnić, zanim przystąpi do ostatecznych ustaleń koalicyjnych z Grzegorzem Schetyną. Inaczej będzie mu się negocjowało jako PSL, a inaczej jako Koalicja Polska, do której być może dołączą inni – wskazuje jeden z polityków opozycji.
Socjolog polityki Jarosław Flis przekonuje, że PSL miał potencjalnie trzy warianty do wyboru. Pierwszy to spełnienie oczekiwań Grzegorza Schetyny i dołączenie do możliwie szerokiego bloku opozycyjnego pod jego nieformalnym przywództwem. – Z perspektywy PSL pójście szerokim frontem z pozostałymi ugrupowaniami oznaczałoby bezpieczne miejsce w Sejmie, ale prawdopodobnie w opozycji – ocenia Jarosław Flis. W opinii ludowców skoro ta formuła nie dała zwycięstwa nad PiS w wyborach europejskich, to tym bardziej nie da w wyborach do Sejmu. Do tego doszło przekonanie, że ich ewentualna współpraca z partiami lewicowymi mogłaby zniechęcić tradycyjnych, konserwatywnych wyborców. A to wzmacniałoby PiS.
Drugi wariant to koalicja PO-PSL, bez partii lewicowych typu SLD czy Wiosna. – Chodzi o koalicję „czysto chadecką” – mówił nam jeszcze kilka dni temu polityk PSL. Zdaniem Jarosława Flisa otwartą kwestią jest to, czy wyborcy uwierzyliby w „chadeckość” Platformy. – Do tej pory był przekaz: „Jesteśmy postępowi, ale nie mówmy tego w Świebodzinie”. Przy takim scenariuszu byłby: „Jesteśmy chadekami, ale nie mówmy tego w Warszawie” – wskazuje Jarosław Flis. Jego zdaniem Grzegorz Schetyna, wchodząc w taką koalicję z PSL, mógłby wciąż dążyć do jakiejś współpracy z lewicą, np. ściągając stamtąd kilku polityków, ale bez podejmowania współpracy z partiami jako takimi, by nie drażnić ludowców.
Trzeci wariant, który na dziś wydaje się najbliżej realizacji, zakładał, że Platforma odpuszcza sobie współpracę z PSL, pozwala mu konkurować z PiS o konserwatywnych wyborców, a ona sama tworzy obóz antyPiS z pozostałymi chętnymi ugrupowaniami. – Dla PSL pójście samemu oznacza większe ryzyko niedostania się do Sejmu, ale w przypadku sukcesu zwiększa szanse na znalezienie się w rządzie – ocenia Jarosław Flis.
Sobotnia decyzja PSL to efekt wielodniowych, zakulisowych rozgrywek z Platformą Obywatelską. Jeszcze na początku ubiegłego tygodnia najbardziej prawdopodobny wydawał się scenariusz, w którym ludowcy idą ramię w ramię z PO, a osobnym blokiem – ugrupowania lewicowe. W czwartek jednak doszło do wolty ze strony Władysława Kosiniaka-Kamysza, który obwieścił powstanie klubu PSL-Koalicja Polska i przejście do niego trzech posłów: Marka Biernackiego, Jacka Tomczaka i Radosława Lubczyka.
Choć jeszcze w piątek Grzegorz Schetyna mówił, że PSL wciąż jest „pierwszym wyborem” Platformy, to jednak czwartkowy manewr Kosiniaka-Kamysza mocno usztywnił polityków PO. – To licytacja, ale coraz bardziej rozpaczliwa. Lider ludowców jest pod naciskami wewnątrz własnej partii. Musiał mieć jakiś sukces na sobotę. Ale po tym, co zrobił, nie będziemy ustępować – zapowiada polityk PO. – Pod kątem personaliów na listach będziemy ostrożniejsi niż przy wyborach europejskich, ale nie będziemy działać pod dyktando PSL. U nas też są głosy, że koalicja, ale nie za wszelką cenę, że trzeba utrzymać w niej sterowność – dodaje.
Pytanie, czy i kogo ludowcom uda się teraz przekonać do dołączenia do Koalicji Polskiej pod przywództwem Władysława Kosiniaka-Kamysza. Nieoficjalnie wiadomo, że próbują przeciągnąć na swoją stronę Kukiz’15, którego obawą jest to, czy samemu uda mu się w krótkim czasie zebrać ponad 100 tys. podpisów pod listami (tyle trzeba, by zarejestrować listy ogólnopolskie).
Jednocześnie Kukiz’15 namawiany jest na inną koalicję – z Bezpartyjnymi Samorządowcami (BS) i Federacją Jakubiak-Liroy. – Kombajny PiS i antyPiS młócą tak mocno, że nie będzie miejsca na mniejsze ugrupowania. Centrum jest wciąż niezagospodarowane, racjonalni wyborcy poszukują alternatywy. Potrzebny jest szeroki blok centrowy uwzględniający Bezpartyjnych, środowisko wyborców panów Jakubiaka i Liroya oraz Kukiz’15. Będziemy dążyć i namawiać do utworzenia takiego bloku – mówi Łukasz Mejza, przewodniczący Klubu Radnych BS w sejmiku woj. lubuskiego. – Szacujemy, że taki blok mógłby liczyć na poparcie rzędu 10–15 proc. – dodaje.
Pytanie też, jak w aktualnej sytuacji zachowa się lewica. – Wszystkie scenariusze są na stole. Dalej poszukujemy formuły, która da zwycięstwo nad PiS. Prowadzimy równocześnie rozmowy z partnerami. Myślę, że za dwa–trzy tygodnie będziemy mieli pełną jasność – ostrożnie mówi Dariusz Standerski z Wiosny. Na tapecie jest kilka wariantów: samodzielny start Wiosny, zbudowanie koalicji lewicowej (z Razem, Zielonymi i SLD) lub kooperacja z Platformą i jej sojusznikami. Z kolei dla SLD najbardziej optymalnym wariantem jest pójście razem z PO, a dopiero drugim wyborem jest osobny blok lewicowy.
Ostateczna forma, w jakiej szeroko pojęta opozycja wystartuje w jesiennych wyborach, może mieć daleko idące konsekwencje. Jak zauważa Jarosław Flis, wysokość poparcia niezbędnego do zdobycia samodzielnej większości w Sejmie przez jedną partię determinują dwa czynniki – liczba konkurujących ugrupowań oraz procent głosów oddanych na partie, które nie przekroczyły ustawowego progu wyborczego (tzw. głosy zmarnowane). Jeśli np. do Sejmu wejdą cztery partie (przy 5 proc. głosów zmarnowanych, tak jak w 2007 r.), do samodzielnych rządów potrzebne będzie poparcie ok. 44 proc.