Po trzech dniach rozmów liderzy zgodzili się, by szefową Komisji Europejskiej została Ursula von der Leyen. To nieoczekiwany i nadal nieprzesądzony wybór
Wczoraj przez cały dzień trwały w Brukseli negocjacje, których celem było wyłonienie szefa Komisji Euro pejskiej i ułożenie całego kadrowego pasjansa na szczytach.
Spotkanie zaczęło się z pięciogodzinnym opóźnieniem. Szanse holenderskiego socjalisty Fransa Timmermansa, który jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej wydawał się pewniakiem, malały, a rosły notowania niemieckiej minister obrony Ursuli von der Leyen.
I to ona ostatecznie otrzymała nominację, bo przeciwko obecnemu wiceszefowi Komisji sojusz zawiązały państwa Grupy Wyszehradzkiej i Włochy. – Z naszego punktu widzenia to niezła kandydatka. Zna Polskę, ma zdecydowane stanowisko w sprawach rosyjskich – mówi nasz rozmówca z rządu.
Niemcy dostaną Komisję Europejską, choć ich pierwotnym celem był Europejski Bank Centralny, który ma przypaść obecnej szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Francuzce Christine Lagarde. Berlin chciał, by do EBC trafił prezes Bundesbanku Jens Weidmann, więc kanclerz Angela Merkel od niedzieli promowała na szefa KE holenderskiego socjalistę Fransa Timmermansa.
– Niemcy bali się, że jeśli układanka się posypie, stracą szansę na EBC. Dlatego Merkel sprzeciwiała się nawet ludziom z własnej Europejskiej Partii Ludowej (EPP), bo brak Timmermansa w KE wywracał stolik ogólno unijny i niemiecko-francuski – mówi nam rozmówca z polskiego rządu. Nogę koncepcji Merkel podstawiła Grupa Wyszehradzka ze wsparciem Rzymu. Polska delegacja miała jeden cel: nie dopuścić do wyboru Timmermansa, twarzy sporu o praworządność. Według naszego źródła nie było mowy o żadnych koncesjach w tej sprawie czy nawet spotkaniu z kandydatem. Kanclerz ustąpiła, nie chcąc, by szef KE nie miał poparcia dużych krajów, takich jak Polska i Włochy.
Wczoraj wieczorem w Brukseli przywódcy postanowili też, że następcą Donalda Tuska na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej będzie premier Belgii Charles Michel, a szefem unijnej dyplomacji – Josep Borrell z Hiszpanii. To oznacza, że dla nowych państw UE w obecnym rozdaniu zostaje – i to tylko przez połowę kadencji – stanowisko szefa Parlamentu Europejskiego. Ma nim zostać Sergej Staniszew, bułgarski socjalista, były premier. Po nim przez kolejne dwa i pół roku pracami izby ma kierować Niemiec Manfred Weber. Tusk informował wczoraj o czterech nominacjach, z powodów kurtuazyjnych nie mówiąc nic o Staniszewie i Weberze, bo ich wyboru dokonuje PE.
Nasz rząd jest zadowolony z kandydatury von der Leyen. – Nasze cele na szczycie UE zostały osiągnięte. Pokazaliśmy, że potrzebujemy kandydatów, którzy mają potencjał łączenia, a nie antagonizowania – mówił po szczycie Mateusz Morawiecki. A jedna z osób z jego otoczenia tłumaczy, że „udało się wybrać polityk znającą realia nowych państw UE, antyrosyjską i antyprotekcjonistyczną”. – Timmermans to byłaby Europa dwóch prędkości i gra na usunięcie niektórych krajów z UE – dodaje.
Politycy PiS wskazują, że szefowa KE ma dobre stosunki z Antonim Macierewiczem. Von der Leyen jest politykiem centrowym, co miało sprzyjać jej akceptacji przez socjalistów. Morawiecki rozmawiał z nią, zanim została wskazana przez Radę Europejską. Jej kandydaturę natychmiast poparli Francuzi, bo torowała drogę Lagarde do EBC. Pojawiła się nawet informacja, że pomysło dawcą jej kandydury był prezydent Emmanuel Macron.
Jak mówi nam Niklas Záboji z „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, wiele osób w Berlinie będzie szczęśliwych, że przeprowadzi się do Brukseli. – Gdy pojawiła się w polityce, widać było, że jej celem jest zostać kanclerzem. Skierowano ją do resortu obrony, gdzie przejęła trudne zadanie reformy armii. Próbowała narzucić swoją wizję zmian, wprowadzić nowych ludzi i przewietrzyć szeregi, ale napotkała opór i to stało się źródłem braku jej popularności w politycznym Berlinie – mówi nasz rozmówca. Von der Leyen nie ma za to doświadczenia w polityce europejskiej.
Problem z decyzją przywódców może mieć jednak europarlament, który teoretycznie może zawetować ich wybór. Izba naciskała, by szefem KE został Spitzenkandidat. To procedura, w ramach której grupy polityczne w UE przed wyborami wskazują swoich kandydatów na szefa Komisji. Wybory wygrali chadecy, ale ich kandydat Manfred Weber napotkał na silną opozycję wśród liderów. Dlatego jako druga pojawiła się propozycja Timmermansa, kandydata socjalistów.
To był jeden z najbardziej burzliwych wyborów szefa KE w historii. Decyzja zapadła dopiero na trzecim szczycie i to dopiero trzeciego dnia. Od niedzieli liderzy 28 krajów nie opuścili Brukseli. – W piątek po spotkaniu na szczycie G20 Merkel z Macronem i premierem Holandii Markiem Ruttem byliśmy przekonani, że sprawa jest już przesądzona. Timmermans szykował się do objęcia funkcji. Dlatego pojawił się na szczycie, choć nie było na nim na przykład Webera. Ale w niedzielę Merkel dostała sygnał, że nie będzie polskiej zgody. A opór V4, mimo dużej presji na premierów Czech i Słowacji, okazał się silny – mówi nam osoba z rządu.
Na polu walki przeciwko tej nominacji najważniejszym sprzymierzeńcem Warszawy obok Wyszehradu stał się Rzym, który również nie zgadzał się na Holendra. Jak wyjaśniał premier Giuseppe Conte, nie chodziło o samego Timmermansa, ale o to, że jego kandydatura nie została ustalona przez wszystkich przywódców w Brukseli, lecz przez kilku z nich na szczycie G20 w japońskiej Osace. Chociaż Conte zapewniał, że nie ma mowy o sojuszu, z naszych informacji wynika, że Warszawa i Rzym blisko współpracowały.
Dlatego Polska w pewnym momencie powiedziała „nie” Margrethe Vestager, duńskiej komisarz popieranej przez liberałów. – Vestager jest nie do zaakceptowania dla Włochów. Conte mówił nam to wprost. I my w ramach rewanżu za ich sprzeciw wobec Timmermansa w tej sprawie byliśmy z nimi – podkreśla rozmówca z rządu. – Choć jednocześnie wobec samej Vestager nie mamy zastrzeżeń, możemy ją poprzeć na wiceszefową Komisji – dodawał.
Próba narzucenia kandydata socjalistów wywołała sprzeciw także wśród polskich polityków EPP. – Do tej pory szanowano zasadę, że kandydata na szefa Komisji typuje partia zwycięska w wyborach. Czy coś się stało, że to trzeba zmieniać? Nie ma powodu – mówi nam jeden z polityków Platformy Obywatelskiej. To zdanie podzielało wielu członków EPP z innych krajów. I to także było jednym z powodów porażki koncepcji Merkel. Choć sama kanclerz przegrana nie jest, bo von der Leyen to jedna z jej najbliższych współpracowniczek.
Sprzymierzeńcem Warszawy obok Wyszehradu stał się Rzym