To historyczna klęska dwóch głównych partii rządzących Wielką Brytanią na przemian od 100 lat, czyli torysów i laburzystów.
Wyniki wyborów do PE najpewniej przyspieszyły decyzję Theresy May. Premier zapowiedziała, że 9 czerwca odejdzie ze stanowiska, jak tylko uda się wyłonić nowego szefa konserwatystów, który otrzyma od królowej misję tworzenia gabinetu. Wielkim zwycięzcą eurowyborów okazał się ultraprawicowiec Nigel Farage i jego Brexit Party. Sama nazwa stronnictwa wskazuje na to, że w głosowaniu na posłów delegowanych do Starsburga chodziło przede wszystkim o kolejne referendum na temat przyszłości sojuszu z Brukselą.
Drugim wygranym są Liberalni Demokraci, a że byli oni jedną z dwóch partii stanowczo popierających pozostanie w Unii (obok marginalnej Change, z której list startował Jacek Rostowski), to ich wyjątkowo dobry wynik też jest dowodem na to, że ludzie głosowali na nich, wyrażając w ten sposób poparcie dla nieopuszczania Wspólnoty.
Obie partie głównego nurtu traciły na tym, że nie mają jednoznacznego stanowiska w sprawie brexitu. Większość członków i posłów Partii Pracy jest za utrzymaniem status quo, ale nie jej lider. W czasie kampanii przedreferendalnej Jeremy Corbyn niby popierał pozostanie w Unii, ale nie zrobił nic, żeby namówić Brytyjczyków do głosowania w ten sposób. Więcej, za każdym razem, kiedy coś mówił o referendum, skupiał się na wadach brukselskiego systemu.
Corbyna broni Ewa Sidorenko, socjolożka z londyńskiego Uniwersytetu Green wich, która pomagała w kampanii laburzystom. – Szef partii, która ma w swoich szeregach i zwolenników, i przeciwników brexitu, nie może ostentacyjnie opowiadać się za jedną z opcji. Poza tym wszystko inaczej wygląda z perspektywy Londynu, a inaczej prowincji. Stolica jest bańką, wszyscy tu się czują Europejczykami i mało kto ma wobec Unii wątpliwości – stwierdza w rozmowie z DGP. Mówi też, że prounijne demonstracje mogą na przeciwników działać jak płachta na byka, bo uczestniczą w nich głównie młodzi i wykształceni ludzie, których głównym politycznym celem są swobodne podróże i Erasmus. – Jeżeli mają na plakatach hipsterskie hasła z krajów kontynentu, jak „latte” czy „croissant”, to biednych ludzi to rozsierdza – dodaje.
Jeden z nich, młodych wykształconych londyńczyków po raz pierwszy w życiu nie głosował na Partię Pracy. – Robię to z ciężkim sercem, wspierałem laburzystów odkąd miałem 18 lat, pamiętam wiece Tony’ego Blaira, ale na stronnictwo Corbyna po prostu nie mogę głosować. On nie zrobił nic, żeby powstrzymać kraj przed katastrofą, jaką będzie brexit. To nas cywilizacyjnie zatrzyma i będziemy wkrótce pariasem Europy – mówi DGP 34-letni Stephen, nauczyciel z Forest Hill w południowym Londynie.
Tymczasem w Partii Konserwatywnej toczy się już od dawna wojna o przywództwo po May, której finalny etap się właśnie zaczyna. Przeciwne sobie koterie wypuszczają przecieki do mediów, a czołowi politycy czasem otwarcie się w sprawie brexitowej strategii krytykują. Minister spraw zagranicznych Jeremy Hunt w „Financial Times” opowiedział się za ścisłą współpracą angielskich firm farmaceutycznych z unijnymi agencjami regulującymi sprawy związane z rynkiem zdrowia. Jeden z urzędników ministerstwa ds. brexitu powiedział mediom, że to niekonsultowana z kierownictwem resortu samowolka. Hunt jako lider frakcji remeinersów zmierzy się z Johnsonem o przywództwo i posadę szefa rządu.
Ale głównie atakują się nawzajem Boris Johnson i kolejny ważny polityk euroentuzjastów, minister finansów Philip Hammond. Torysi płacą też cenę za wyeliminowanie z negocjacji brexitowych biznesmenów i ludzi trzeciego sektora. Theresa May za późno się zorientowała, że warto negocjować brexit wraz z partnerami spoza rządu. Z uśmiechem kota z Cheshire przyglądał się temu Nigel Farage.
Lider Brexit Party ma ambicje dużo większe niż silna frakcja w Parlamencie Europejskim. Spodziewa się przecież, że w związku z wyjściem z Unii mandaty jego ludzi wygasną. Jego celem jest zostanie premierem Wielkiej Brytanii. Ten scenariusz, dotąd nieprawdopodobny, przez część ekspertów uznany został za możliwy. Pierwszym krokiem do podboju głównego nurtu polityki było rozstanie się z UKiP, Partią Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. – To stronnictwo ma łatkę rasistów. Z czymś takim trudno jest wypłynąć na głębsze wody. Z nowym logo, czyli brexitu, udało mu się przemówić też do nastawionych antyeuropejsko grup etnicznych – stwierdza Sidorenko. Na przykład część starej imigracji z Pakistanu jest mocno za opuszczeniem Unii.
– Szacujemy, że ok. 20 proc. naszych zwolenników, głównie w północnej Anglii, przeszło na stronę Farage’a – mówi działaczka laburzystów z Forest Hill. – To są ludzie z okręgów takich jak Walsall North, gdzie po prawie 40 latach straciliśmy ostatnio mandat na rzecz konserwatystów, ale bez wątpienia w następnych wyborach do Izby Gmin szansę na jego podbój ma partia Farage’a. Bezrobocie sięga tam 8 proc., podczas gdy średnia krajowa oscyluje poniżej 4. Są tam też problemy z bezdomnością i kryzys mieszkalnictwa komunalnego – dodaje. Odmawia podania nazwiska, bo partia zabroniła rozmawiać z mediami. Dla dziennikarzy zostają oficjalne komunikaty biura prasowego, wygładzone przez piarowców, co w epoce fake newsów jest strzałem tego i innych stronnictw w kolano.
Wszystko wskazuje na to, że Nigel Farage buduje swoją bazę tak, jak zrobił to w Ameryce Donald Trump, przejmując Partię Republikańską. Dokładnie tak jak prezydent USA pochłania sporą część tradycyjnie lewicowego elektoratu, który jest zmęczony narastającą biedą i brakiem perspektyw. I karmi go hasłami izolacjonistycznymi. Twardy brexit to ekwiwalent trumpowskiego muru, który ma stanąć na granicy z Meksykiem.