Korzystna sytuacja ekonomiczna dobrze wróży prezydentowi, który za półtora roku będzie walczył o drugą kadencję.
– Sytuacja gospodarcza jest bardzo dobra. Prezydenci, którym tak sprzyjały wskaźniki makroekonomiczne, zawsze wygrywali boje o drugą kadencję – wyjaśnia Donald Luskin, jeden z szefów firmy. / DGP
Kiedy na przełomie lat 1991 i 1992 Stany Zjednoczone ogarniała recesja, a o ponowny wybór ubiegał się bardzo popularny dotychczas prezydent George Bush senior, James Carville, główny doradca jego demokratycznego rywala Billa Clintona, ukuł jeden z najpopularniejszych do dziś sloganów wyborczych na świecie: „Po pierwsze gospodarka, głupcze!”. Jeśliby się trzymać tego hasła przed zaplanowanymi na przyszły rok wyborami prezydenckimi w Ameryce, to Donald Trump jest w znakomitej pozycji wyjściowej do reelekcji. Bo chociaż jego osobista popularność nie jest imponująca (ufa mu tylko 41 proc. wyborców), to zdecydowanie sprzyja mu koniunktura gospodarcza.
Firma badawcza TrendMacrolytics, która w 2016 r. wbrew wszystkim sondażom trafnie przewidziała zwycięstwo obecnej głowy państwa (powodem tego miała być panująca wówczas stagnacja), przeprowadziła analizę bieżącej sytuacji ekonomicznej w perspektywie minionych kampanii wyborczych. Zamiast śledzenia badań opinii publicznej ośrodek ten skupia się na takich danych jak realny wzrost płac, poziom bezrobocia, inflacja oraz ceny paliw.
– Sytuacja gospodarcza jest bardzo dobra. Prezydenci, którym tak sprzyjały wskaźniki makroekonomiczne, zawsze wygrywali boje o drugą kadencję – wyjaśnia Donald Luskin, jeden z szefów firmy.
Jego hipotezę potwierdza Ray Fair, znany z raczej lewicowych poglądów ekonomista z Uniwersytetu Yale, który jest pionierem w przeprowadzaniu tego rodzaju symulacji. – Nie mamy do czynienia z jakimś historycznym boomem, ale gospodarka ma się na tyle dobrze, że szacowałbym, iż gdyby dziś odbywały się wybory, to Donald Trump mógłby liczyć na 54 proc. głosów – powiedział dziennikarzom konserwatywnej i życzliwej wobec gospodarza Białego Domu telewizji Fox News. Dodał jednak, że na razie zachowuje ostrożność, bo do listopada 2020 r. (wtedy odbędą się wybory) sytuacja może ulec zmianie.
Prezydentowi ufa 41 proc. wyborców, ale może zdobyć 54 proc. głosów
Optymistyczny wobec szans Trumpa jest także Mark Zandi, główny analityk agencji ratingowej Moody’s. Przyjrzał się on wskaźnikom w kilkunastu stanach, w jakich rozegra się główna walka o Biały Dom. Chodzi przede wszystkim o Michigan, Wisconsin i Pensylwanię. To trzy niegdyś silnie uprzemysłowione i tradycyjnie demokratyczne stany północy, gdzie w 2016 r. ze względu na ponure nastroje ubożejących białych pracowników fizycznych zwyciężył republikanin. Tam dane są dobre. Jedynym z analizowanych regionów, gdzie widać dekoniunkturę, jest niewielka rolnicza Iowa.
Prezydencka ekipa jest pewna, że uda się utrzymać wzrost PKB na poziomie 3 proc., głównie – jak tłumaczą doradcy Trumpa – ze względu na serię cięć podatkowych. Analitycy Rezerwy Federalnej oraz największych banków inwestycyjnych są jednak mniej optymistyczni. Uważają, że gospodarka zwolni w związku ze spowolnieniem w Chinach i Europie oraz wojnami celnymi zainicjowanymi przez prezydenta USA, które mocno nadwyrężyły relacje handlowe Ameryki. Szacują, że wzrost będzie nie większy niż 2 proc.
Rząd przekonuje, że jest bliski zwycięstwa w batalii o taryfy. Minister finansów Steven Mnuchin ocenił w piątek na Twitterze, że dwudniowe amerykańsko-chińskie rokowania handlowe w Pekinie były bardzo konstruktywne. Wyraził nadzieję, że rozmowy będą kontynuowane w Waszyngtonie w bieżącym tygodniu.
– Niezależnie od tego, czy za dobrą sytuację odpowiedzialny jest obecny prezydent, czy to konsekwencja dwóch kadencji Baracka Obamy, Donald Trump jest dziś w dobrej sytuacji wyjściowej. Szacuję, że może liczyć na 294 głosy elektorskie (do zwycięstwa potrzeba 270 – red.). W korzystnym świetle stawia go również to, jak media i komentatorzy odbierają streszczenie raportu specjalnego prokuratora Roberta Muellera, według którego nie ma przekonujących dowodów, by sztab Trumpa współpracował w kampanii z Kremlem – komentuje w rozmowie z DGP R. Douglas Hecock, politolog z Uniwersytetu Bucknella.