Viktor Orbán rzadko chwali niemieckich polityków. Ale teraz tylko oni mogą uratować jego Fidesz przed wyrzuceniem z Europejskiej Partii Ludowej.
Na premiera spadły gromy w całej Europie po tym, gdy w węgierskich miastach pojawiły się plakaty i billboardy z szefem Komisji Europejskiej Jeanem-Claude’em Junckerem w towarzystwie miliardera węgierskiego pochodzenia George’a Sorosa. Rządowa kampania sugeruje alians Brukseli i międzynarodowej finansjery, aby sprowadzić do UE kolejne kontyngenty migrantów. Populistyczna akcja spowodowała, że część partii należących do unijnej frakcji Europejskiej Partii Ludowej (EPL) wzmocniła naciski na wyrzucenie Fideszu, partii Orbána, ze swoich szeregów.
Decydujący głos w tej kwestii będą miały niemieckie siostrzane partie CDU i CSU. I żeby ich politykom nie ułatwiać decyzji, Orbán wykorzystał wywiad dla niemieckiego dziennika „Die Welt”, aby przekonać niemiecką opinię publiczną do swoich racji. Sposób, w jaki węgierski premier prowadzi rozmowę, jest godny podziwu, ale równocześnie pokazuje, jak bardzo cyniczną grę prowadzi.
Polityk od początku kryzysu migracyjnego w 2015 r. regularnie atakował Angelę Merkel za otwarcie granic przed uchodźcami. W rozmowie opublikowanej w niedzielę ma już na jej temat inne zdanie. Merkel w opinii Orbána odegrała „kluczową rolę w utrzymaniu jedności Europy”. Jeszcze cieplej węgierski premier wypowiada się na temat Helmuta Kohla, a z żyjących polityków najwyżej ceni Manfreda Webera, polityka bawarskiej CSU i kandydata europejskich chadeków na stanowisko szefa Komisji Europejskiej.
Także Weber po rozpoczęciu przez węgierski rząd kampanii wymierzonej w Sorosa i Junckera pogroził Orbánowi palcem. Publicznie zażądał przeprosin i zakończenia akcji billboardowej. – Myślę, że to będzie dobre dla Europy, jeśli Bawarczyk stanie na czele Komisji – komplementuje go Orbán. – Będziemy konsekwentnie wspierać Webera aż do końca – dodaje. Zapewnienia o lojalności i ciepłe słowa pod jego adresem to istotna część rozmowy. Ale czy węgierski premier spełnił prośbę swojego politycznego przyjaciela i przeprosił za kampanię? Oczywiście, że nie. Co więcej, zapowiedział dalszą jej część. Nowe billboardy pojawią się na węgierskich ulicach 15 marca i będą już nieco trudniejsze do skrytykowania przez chadeków. Zostaną bowiem wymierzone we Fransa Timmermansa, holenderskiego polityka, który z jednej strony jest zastępcą Junckera, z drugiej zaś – kandydatem frakcji socjalistów na nowego szefa Komisji. A więc bezpośrednim przeciwnikiem Webera. Jednak również Timmermans ma zostać ukazany na plakatach z Sorosem. Odbiorcy zostaną po raz kolejny skonfrontowani ze spiskową wizją knowań brukselskich elit i amerykańskiego finansisty. Za komplementami i wyrazami solidarności stoi tak naprawdę twarda postawa Orbána, który ani nie zamierza nikogo przepraszać, ani zmienić zasad swojej populistycznej nagonki.
Orbán pozuje też w rozmowie na polityka wiernego frakcji i wartościom chrześcijańskiej demokracji. Pytany o alternatywy dla członkostwa w EPP odpowiada, że nie lubi ludzi, którzy „równocześnie noszą szelki i pasek”. Orbán tak sobie ceni członkostwo w największej frakcji, że dla pozostania w niej „nie ma planu B”. Wiedząc, że czytelnicy „Die Welt” są w dużej mierze gospodarczo liberalnymi konserwatystami, straszy ich skutkami rozłamu w EPL i przejęciem władzy przez socjalistów. Nie dodaje już, że również pozostanie Fideszu coraz bardziej obciąża chadeków, którzy właśnie z powodu wybryków Orbána mogą stracić co bardziej liberalnych wyborców.
Węgierski premier dzieli się w wywiadzie także pozornie konstruktywnymi pomysłami, które proponuje wprowadzić po majowych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Orbán rzuca w rozmowie propozycję, aby temat migracji usunąć z kompetencji Komisji Europejskiej i oddać w ręce nowego gremium, w którego skład wejdą szefowie MSW krajów strefy Schengen. Co miałoby ten skomplikowany problem oddać „w ręce fachowców” – przekonuje Orbán, wiedząc doskonale, że resorty spraw wewnętrznych w takich krajach, jak Włochy, Austria i Niemcy, znajdują się w rękach nie fachowców, tylko antyimigracyjnych ideologów. Orbán akurat trzyma z nimi sztamę, ale to właśnie ten sojusz przekreśla zgodę innych państw na ewentualne utworzenie takiej instytucji.
Orbán wie dokładnie, co powiedzieć poszczególnym grupom odbiorców. W niemieckiej gazecie – w szczególności gdy potrzebuje wsparcia CDU i CSU – kreuje się na racjonalnego konserwatystę. Takiej umiejętności nie mają politycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy w rozmowach z niemieckimi dziennikarzami zbyt szybko sięgają po listę oskarżeń i konfrontacyjnych tez. Pomimo często moralnej słuszności pozostają niezrozumiani. Orbán wręcz przeciwnie, powie wszystko, aby osiągnąć swoje cele. Jeśli Fidesz ostanie się do majowych wyborów w EPP, będzie to wyłącznie jego zasługa. Jednak w dłuższej perspektywie Orbán skazuje swoje ugrupowanie na banicję.