Miło jest popatrzeć, jak zadowolony z siebie i narcystyczny POPiS-owy duopol opinii publicznej zaczyna się kruszyć. Jeszcze nie jest to wyrwa, lecz na pewno kolejny kamyk wyjęty z tego muru, który zasłania nam słońce i blokuje dostęp świeżego powietrza.
Stefan Sękowski, „Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku”, Trzecia Strona, 2017 / Dziennik Gazeta Prawna
Magazyn DGP 02.02.18 / Dziennik Gazeta Prawna
„Żadna zmiana...” to głos niezgody na polską rzeczywistość ogłoszony przez Stefana Sękowskiego, związanego z „Nową Konfederacją” i publikującego w tygodniku „Do Rzeczy”. Kto spodziewa się produktu podobnego do książek wydawanych w ostatnich latach w tych właśnie rejonach publicystyki, tego czeka zaskoczenie. Bo Sękowski nie pisze o tym, jak PO porwała Polskę (to podtytuł książki innego autora „Do Rzeczy” Piotra Goćka), nie odgrywa też po raz kolejny w głowie scenariusza nocnej zmiany (Piotr Semka w „Recydywie”) ani nie tropi wszędzie macek michnikowszczyzny (to oczywiście Ziemkiewicz). Sękowski to inne pokolenie prawicowych publicystów. Konsekwentnie odmawia przesuwania pionków rozstawionych mu na szachownicy przez starszych kolegów. Zgłasza aspiracje do mówienia własnym głosem. I za to należy mu się szacunek. A przynajmniej życzliwe zainteresowanie.
Punkt wyjścia jest taki, że Sękowski nie jest usatysfakcjonowany „dobrą zmianą”. Twierdzi nawet, że to „żadna zmiana”. Wskazuje, że politycy PiS weszli w buty swoich poprzedników. Co najwyżej zmienili metody działania i repertuar haseł. Ale sedna problemów III RP nie ruszyli. Instytucje państwa są wciąż słabe, chybotliwe, zdane na łaskę i niełaskę silnych i potężnych. Zawodzące, gdy trzeba chronić słabszych albo zachować system przed wypadnięciem ze stanu równowagi.
Pozycje, z których Sękowski formułuje zarzuty, można by nazwać anarcho-liberalizmem. Ale nie liberalizmem balcerowiczowskim. Ani tym bardziej korwinizmem. Autor sam siebie przedstawia jako spadkobiercę tradycji republikańskiej. Podkreśla rolę wspólnoty wolnych i solidarnych obywateli, organizujących świat w oparciu o czytelne reguły oraz instytucje. Odwołując się na przemian, a to do liberalnego panteonu (Hayek, Dzielski), a to znów nieoczekiwanie do anarchizującej lewicy (Abramowski).
Formułowane przez niego propozycje nie są jeszcze gotowe ani pozamykane. Nie powinno to jednak czytelnika od tej książki odstręczać. Przeciwnie. Czasy mamy takie, że na głównym placu boju trwa wyniszczająca walka technokratów z populistami. I jedni, i drudzy są manichejczykami. To znaczy uważają, że Bóg jest z nimi, a ci drudzy to wcielenie Zła. Takich propozycji nam już nie potrzeba. Przynajmniej ja mam ich po dziurki w nosie. Wolę poczytać Sękowskiego.