Theresa May zaczęła zabiegać o względy tej części tradycyjnego elektoratu Partii Pracy, która popiera wyjście Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej
Topniejąca przewaga konserwatystów nad laburzystami nie zmienia faktu, że tym pierwszym, od kiedy na czele partii stanęła Theresa May, udaje się coraz skuteczniej walczyć o poparcie klas pracujących. To, kto wygra jutrzejsze wybory parlamentarne, rozstrzygnie się przede wszystkim w okręgach tradycyjnie głosujących na Partię Pracy.
Na sporych obszarach Wielkiej Brytanii – w niemal całej północnej części Anglii i w Szkocji – konserwatyści mają problem wizerunkowy. Postrzegani są jako partia klasy wyższej i dobrze sytuowanej klasy średniej, a na dodatek ugrupowanie Margaret Thatcher, która mieszkańcom regionów Yorkshire, West Midlands czy Północny-Zachód wciąż kojarzy się z zamykaniem kopalń, prywatyzacją nierentownych zakładów przemysłowych i tłumieniem górniczych protestów. Ten obraz próbował zmienić poprzedni premier David Cameron, ale jako że sam wywodzi się z zamożnej rodziny, w zabiegach o elektorat klas pracujących nie był do końca wiarygodny.
Jednak zeszłoroczne referendum w sprawie dalszego członkostwa Wielkiej Brytanii w UE dowiodło, że polityczna mapa kraju się zmienia. O sukcesie zwolenników brexitu w dużej mierze przesądziły głosy wyborców z poprzemysłowych, biedniejszych części kraju (zwykle głosujących na Partię Pracy), do których trafiały populistyczne argumenty Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP). W związku z tym, że UKIP po referendum straciła rację bytu, co widać w sondażach, a Partia Pracy do niedawna znajdowała się w rozsypce w związku z osobą jej lidera Jeremy’ego Corbyna, o ten elektorat postanowili powalczyć konserwatyści.
Theresa May ma do tego dobre predyspozycje – będąc córką anglikańskiego pastora, nie należy do klasy uprzywilejowanej, choć w kampanii przed referendum opowiadała się za pozostaniem w UE, po objęciu funkcji premiera konsekwentnie powtarzała, że wynik musi być respektowany, a ona doprowadzi do tego, by brexit okazał się sukcesem. Wreszcie odeszła od polityki oszczędnościowej prowadzonej przez Camerona i George’a Osborne’a, która bardzo odstręczała gorzej sytuowanych wyborców.
W efekcie niektóre laburzystowskie bastiony – okręgi, w których Partia Pracy wygrywała od dziesięcioleci, a konserwatyści nawet nie prowadzili tam kampanii – teraz stały się miejscem zażartej walki politycznej. Przykładem takiego okręgu jest Bishop Auckland w północno-wschodniej Anglii, gdzie wczoraj kampanię prowadził minister spraw zagranicznych Boris Johnson.
W czasach rewolucji przemysłowej był to ważny ośrodek wydobycia węgla, ale jego pokłady zaczęły się kończyć na długo przed erą Thatcher. Od lat nie ma tam wielkich perspektyw, bezrobocie jest wyższe niż średnia w kraju, a pensje i przewidywana długość życia – niższe. Laburzyści wygrywali tam wszystkie kolejne wybory od 1935 r. Ale, mimo że Partia Pracy chciała pozostania w UE, w referendum w sprawie brexitu ponad 60 proc. głosujących opowiedziało się za wyjściem (w dużej mierze z powodu zagranicznej siły roboczej, która zaczęła zalewać Wielką Brytanię po rozszerzeniu Unii na wschód).
– To jest moment, w którym powinniśmy wierzyć w ogromny potencjał brexitowej Brytanii. Jest absolutnie kluczowe, byśmy w czwartek wybrali rząd, który będzie negocjował z odwagą, determinacją, optymizmem i wiarą w końcowy wynik – przekonywał Johnson. W poprzednich wyborach, w 2015 r., laburzyści wygrali różnicą zaledwie 3,5 tys. głosów, choć jeszcze na początku XXI w. uzyskiwali tam przewagę 10–15 tys. głosów. Dlatego teraz Bishop Auckland stało się miejscem, o które toczy się zacięta walka.
Okręgów z podobną historią, które były bastionami Partii Pracy, a teraz mogą przejść w ręce konserwatystów, jest co najmniej kilkanaście. Inne przykłady to okręg Walsall North w regionie West Midlands, który przed laty też był zagłębiem węglowo-przemysłowym. Laburzyści rządzą tam nieprzerwanie od 1976 r., ale po tym jak aż 74,2 proc. głosujących było za brexitem (drugi najwyższy odsetek w kraju), jest wysoce prawdopodobne, że zostanie przejęty przez Partię Konserwatywną.
Albo Mansfield w regionie East Midlands, który w posiadaniu laburzystów jest od 1923 r., ale z racji dużego poparcia dla wyjścia z UE stał się celem konserwatystów.
Ta zmiana lojalności nie jest spowodowana tylko stosunkiem do wyjścia z UE. Ważne jest także to, że pod przywództwem May konserwatyści bardzo złagodzili politykę oszczędnościową.
– Odchodzimy od polityki plemiennej na rzecz polityki interesu. W przeszłości była ona jak wojna, a teraz wybiera się tego, kto daje lepszą ofertę. Nie ma już przywiązania do partii. Ale May musi sprawić, żeby w takich miejscach jak te brexit przyniósł korzyści, jeśli nie zapewni tego wyborcom z klas pracujących, będzie w tarapatach – mówi Bloombergowi Matt Qvortrup, politolog z Uniwersytetu w Coventry. Oczywiście zakładając, że po czwartkowych wyborach nadal będzie ona stała na czele rządu, bo wobec zmniejszającej się przewagi konserwatystów, także w wyniku dwóch następujących po sobie zamachów w Manchestrze i Londynie nie jest to już takie pewne jak jeszcze kilka miesięcy temu. ⒸⓅ
W okręgu Bishop Auckland Partia Pracy wygrywa non stop od 1935 r.