W Gruzji dojrzewa polityczna wojna o nową konstytucję, którą przyjąć chce rządząca partia Gruzińskie Marzenie-Demokratyczna Gruzja, a przeciwko czemu protestuje opozycja i prezydent państwa.

O tym, że zamierzają zmienić konstytucję, „marzyciele” zapowiadali już pod koniec ubiegłego roku, po wygranych triumfalnie październikowych wyborach, w wyniku których zdobyli w 150-osobowym parlamencie większość umożliwiającą im poprawianie konstytucji bez oglądania się na opozycję.

Pod koniec kwietnia zdominowana przez „marzycieli” 73-osobowa komisja konstytucyjna przyjęła projekt nowej konstytucji, a od początku maja władze prowadzą w kraju kampanię konstytucyjnych konsultacji z obywatelami.

Początkowo, mimo protestów opozycji, wszystko przebiegało zgodnie z planami rządzących. Transmitowane przez rządową telewizję debaty konstytucyjne odbyły się w kilku miastach Gruzji, ale główna, zaplanowana na 15 maja w Tbilisi z udziałem przewodniczącego parlamentu Iraklego Kobachidzego i premiera Giorgiego Kwirikaszwilego została zerwana przez przeciwników władz. W obawie przed powtórką odwołano zapowiedzianą na 23 maja debatę w Marneuli. Do antyrządowych protestów doszło też Batumi, Gori, Zugdidi, Kutaisi i Telawi.

Opozycja w parlamencie i poza parlamentem protestuje przeciwko nowej konstytucji i domaga się przeprowadzenia w jej sprawie referendum. Nową konstytucję krytykuje też prezydent Giorgi Margwelaszwili, który, choć wybrany w 2013 r. jako kandydat „marzycieli”, natychmiast po objęciu urzędu próbując się uniezależnić od założyciela i szefa „Gruzińskiego Marzenia” Bidziny Iwaniszwilego pokłócił się z rządzącą partią i jej władzami.

„Marzyciele” twierdzą, że poprawiają tylko konstytucyjne zapisy wprowadzone jeszcze w 2009 r. przez ich poprzedników - prezydenta Micheila Saakaszwilego i jego Zjednoczony Ruch Narodowy. To Saakaszwili – twierdzą – zbliżając się powoli do końca swojej drugiej i ostatniej prezydenckiej kadencji postanowił zmienić konstytucję i ustrój z prezydenckiego na parlamentarny, by móc dalej rządzić jako premier. Saakaszwili i „narodowcy” przegrali jednak niespodziewanie wybory parlamentarne w 2012 r., a władzę i nowy ustrój przejęli po nich „marzyciele”, powołani przez najbogatszego Gruzina Iwaniszwilego jedynie po to, by odsunąć Saakaszwilego od władzy.

Nowa konstytucja – przekonują „marzyciele” - umacnia jedynie władzę premiera i rządu, czyni precyzyjniejszym podział kompetencji w państwie, a dodatkowo upraszcza system wyborczy z dotychczasowego większościowo-proporcjonalnego na proporcjonalny, jak tego chciała opozycja. Rozgraniczeniu kompetencji między rządem i prezydentem, a także pomniejszeniu znaczenia tego ostatniego służyć ma proponowana zmiana sposobu wyboru głowy państwa. Dziś prezydent wyłaniany jest w wyborach powszechnych. Nowa konstytucja proponuje zaś, by wybierany był przez kolegium elektorskie, składające się ze 150 posłów i 150 przedstawicieli samorządów, w tym także przedstawicieli zbuntowanych prowincji: Abchazji i Południowej Osetii, które przy wsparciu Rosji poogłaszały samozwańcze niepodległości. Pochodzący z pośrednich wyborów mandat prezydenta ma mu uniemożliwić rywalizację o władzę z premierem i rządem oraz ograniczyć jego rolę do funkcji ceremonialnych.

Przeciwko temu zaprotestowała zgodnie cała opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna, a także prezydent Margwelaszwili. Opozycja twierdzi, że „marzyciele” chcą ubezwłasnowolnić prezydenta, któremu jedynemu bezpośredni wybór dawał mandat pozwalający przeciwstawić się rządzącej partii i jej szefowi Iwaniszwilemu, dysponującemu pełnią władzy, ale nie ponoszącemu za nią żadnej odpowiedzialności, bo nie sprawuje żadnego oficjalnego stanowiska. „Mamy w Gruzji już tylko trzy niezależne od władzy instytucje – partie opozycyjne, prezydenta i prywatną telewizję Rustawi-2. Musimy solidarnie ich bronić, żeby ocalić gruzińską demokrację” – mówi Dawid Bakradze, przywódca „narodowców”, którzy w styczniu, wskutek wyborczej klęski, rozpadli się na dwie frakcje, z których jedna pozostaje wierna Saakaszwilemu, a druga, pod kierownictwem Bakradzego, przyjęła nazwę „Europejskiej Gruzji”. Skłonności do monopolizacji władzy i państwa wytyka też „marzycielom” sam prezydent Margwelaszwili, który w wiosennym orędziu krytykował rządzących za arogancję i niechęć do dialogu z opozycją.

„Marzyciele” liczyli, że spacyfikują opór prezydenta obietnicą, że w 2018 r. będzie on wybierany jeszcze po staremu, a przez kolegium elektorskie dopiero w 2023 r., kiedy Margwelaszwilemu skończy się druga (jeśli za rok będzie się ubiegał o reelekcję) i ostatnia kadencja. Władze zagroziły też jednak, że jeśli Margwelaszwili będzie przeciwko nim nadal występował, pośrednie wybory prezydenckie odbędą się już za rok, a zdominowane przez „marzycieli” kolegium elektorskie może obecnego szefa państwa utrącić.

Margwelaszwili się jednak nie ugiął, wraz z opozycją zbojkotował prace komisji konstytucyjnej, a na początku maja ogłosił, że zamierza jeździć po kraju i zniechęcać ludzi do nowej konstytucji. Opozycja zaś 2 maja założyła ruch „Obrońmy konstytucję”, który zbiera podpisy pod żądaniem przeprowadzenia referendum konstytucyjnego (potrzebuje do tego 200 tys. podpisów). Plebiscytowi, choć zgodnie z gruzińskim prawem nie zobowiązuje on do niczego władz, sprzeciwiają się „marzyciele”, mający w parlamencie wymaganą większość do przeprowadzania konstytucyjnych zmian. Uważają, że żądania referendum ze strony opozycji są jedynie populistyczną próbą przejęcia politycznej inicjatywy.

Poza sposobem wyboru prezydenta najwięcej kontrowersji wzbudza zastąpienie dotychczasowego większościowo-proporcjonalnego systemu wyborczego proporcjonalnym. Domagała się tego sama opozycja, ale swoją zgodę „marzyciele” obłożyli warunkami, które krytykują opozycjoniści. „Marzyciele” chcą bowiem utrzymać 5-procentowy próg wyborczy (opozycja domagała się obniżenia go do 3 proc.), po przekroczeniu którego partie polityczne będą mogły wejść do parlamentu, a głosy tych, którym się to nie uda (zwykle chodzi o ok. 20 proc. wszystkich mandatów), oddać partii, która zwycięży w elekcji. Ma to – przekonują autorzy nowej konstytucji – zapewnić stabilne rządy. Co więcej, partie, którym nie uda się wejść do parlamentu, aby wystartować w następnych wyborach będą musiały wpierw zebrać co najmniej 25 tys. podpisów zwolenników.

Wojciech Jagielski (PAP)