Jeden kontrolerów pracujących na lotnisku Siewiernyj zaraz po zderzeniu tupolewa z ziemią wybiegł z wieży, z przerażeniem wykrzykując: "co ja narobiłem! - twierdzi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" kpt.pil. Michał Wiland, mający 7 tys. godzin nalotu, w tym 4,5 tys. na Tu-134.

Porównanie pracy kontrolerów pracujących na lotnisku Siewiernyj z pracą kontrolera na jakimkolwiek lotnisku komunikacyjnym w Polsce, można określić jako przeciwieństwo nocy i dnia. Oczywiście na niekorzyść Rosjan - ocenia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" kpt.pil. Michał Wiland.

Pilot zauważa, że po transformacji w rosyjskiej armii, nie mając co zrobić z częścią niższej kadry, jeszcze zdolnej do służby, "wsadzano" takie osoby m.in. do zarządu lotnictwa cywilnego bądź właśnie na stanowiska kontrolerów lotnisk. Ludzie ci nie byli specjalnie szkoleni na stanowiska kontrolerów lotów, jak to np. jest u nas.

"W większości były to osoby przypadkowe, niemające dużego doświadczenia w tej materii. (...) Sami też zdawali sobie z tego sprawę, bo jeden z nich zaraz po zderzeniu tupolewa z ziemią wybiegł z wieży, z przerażeniem wykrzykując: "co ja narobiłem!". A słyszał to jeden z pilotów Jaka-40, który wylądował w Smoleńsku przed tupolewem" - mówi kpt. pil. Michał Wiland.