Referendum w Grecji odbywa się w atmosferze oskarżeń. O fiasko rozmów w sprawie pomocy finansowej dla tego kraju obwiniają się wzajemnie Bruksela i Ateny. Grecy dziś zdecydują, czy zgadzają się na politykę zaciskania pasa narzuconą przez wierzycieli, której nie chciał rząd w Atenach.

Greckie władze mówią, że Bruksela nie wykazywała woli do kompromisu, szantażowała i groziła wyrzuceniem ze strefy euro. Z kolei europejscy politycy i przedstawiciele unijnych instytucji zapewniają, że byli gotowi do kompromisu i to Ateny zrezygnowały z negocjacji. "Zrobiliśmy wszystko co można było, ale potrzeba dwóch stron i konstruktywnej postawy, by osiągnąć porozumienie" - mówił niedawno wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Valdis Dombrovskis.

Jest jednak wiele wątpliwości co do skuteczności programów pomocowych narzuconych przez wierzycieli. Fakt, że po pięciu latach finansowego wsparcia grecka gospodarka nie stanęła na nogi potwierdza, że polityka zaciskania pasa w przypadku Grecji nie dała rezultatów. Euroland wykluczał też negocjacje w sprawie zmniejszenia długu. A tymczasem kilka dni przed referendum Międzynarodowy Fundusz Walutowy przygotował analizę, z której wynikało, że konieczna będzie redukcja zadłużenia o 53 miliardy euro. Według doniesień agencji Reutera, euroland próbował zablokować opublikowanie tej analizy przed greckim głosowaniem.