W sytuacji zamachu PiS na niezależność sądownictwa w Polsce wraca pytanie o najskuteczniejszą formę oporu. Na opozycji panuje przekonanie, że jedyną odpowiedzią na bezkompromisową siłę powinna być bezkompromisowa siła. Ale czy to aby na pewno skuteczna strategia?
Prorządowe media mają rację – w Polsce trwa pucz. A konkretnie autopucz. Sprzeczna z konstytucją próba poszerzenia uprawnień przez legalnie wybraną władzę. W najgorszym razie może to prowadzić do dyktatury. Trudno się dziwić, że wśród sporej części Polaków narasta niepokój i powraca pytanie, co robić. Jeszcze rok czy nawet pół roku temu dość często można było usłyszeć: dajmy szansę demokracji i poczekajmy na następne wybory, wtedy PiS zostanie poddany weryfikacji. Dziś takie słowa pojawiają się coraz rzadziej. Swoją ostatnią szarżą na sądy PiS mobilizuje kolejnych obywateli do zmierzenia się z pytaniem: Co mogę zrobić już dziś? Jak wyrazić swój sprzeciw? Pokazać rządzącym, że nie tędy droga? Zwłaszcza w sytuacji, gdy PiS już nawet nie udaje, że wsłuchuje się w jakiekolwiek krytyczne głosy.
Pierwsza myśl? Dla takich osób oczywistą drogą powinno być dołączenie do aktywnych od dawna antypisowców. Pójść na manifestację, zapisać się do KOD albo zadeklarować poparcie dla najbardziej wojowniczych partii opozycyjnych. Z jakiegoś jednak powodu skokowego przyrostu poparcia dla krytyków rządu ciągle nie ma. Dlaczego?
Głównie z powodu dominującej dziś na opozycji specyficznej atmosfery. „Nie będziemy nadstawiać drugiego policzka”. „Kaczyński rozumie tylko nagą siłę”. „Polityka ustępstw nie zadziałała w 1939 r., nie zadziała i teraz”. To komentarze tego typu oddają dziś stan ducha najbardziej aktywnych i medialnie opisanych krytyków rządu. Wyziera zza nich przekonanie, że polskie życie publiczne musi przypominać „grę w cykora”, czyli model niekooperacyjnej gry o sumie zerowej, w której najwięcej można zyskać, wybierając strategię konfrontacyjną. Niestety największym problemem „gry w cykora” jest to, że można w nią też najwięcej stracić. Oczywiście opozycja będzie argumentować, że zgrywając twardziela, tylko reaguje na agresywne poczynania PiS. Możliwe. W niczym nie zmienia to faktu, że ta strategia ma swoje konsekwencje. Sprawia, że najbardziej aktywny trzon polskiej opozycji jest dziś opozycją totalną. Albo może lepiej, by nie kopiować określeń propagandy PiS – pancerną.
Wiem, skąd się ta pancerność wzięła. Po części z rozumowania taktycznego. Ortodoksyjny antypisizm od lat jest w Polsce znakomitym paliwem politycznym. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Kaczyński robi dziś wiele, by zapracować na swoją czarną legendę nawet w oczach umiarkowanych obserwatorów. Do tego pokazowy antypisizm pozwala zamaskować programową pustkę, która zieje z samego środka opozycji. Dziś nie wiemy przecież, jaka jest alternatywa PO wobec posunięć redystrybucyjnych PiS albo co myśli Platforma o szczegółach planu Morawieckiego. Ale opozycja mówi, że to nie jest problem. Zadowala się hasłem, że trzeba odsunąć Kaczyńskiego od władzy, a potem się zobaczy.
Są wśród wojowników opozycji pancernej oczywiście i tacy, którzy autentycznie sprzeciwiają się pisowskiej przebudowie państwa. Jest w tym (nie udawajmy choćby przed samymi sobą) sporo strachu przed zmianą status quo i utratą dotychczasowych wpływów. Ten strach bywa zwykle spleciony z prawdziwą troską, że oto ktoś demontuje ład i porządek, które pomimo wad były efektem pracy całego pokolenia budowniczych III RP. „PiS przekreśla pół mojej biografii” – takie zdanie można usłyszeć bardzo często wśród najbardziej antypisowskich działaczy opozycji.
Są wreszcie na opozycji również tacy, którzy przypomnieli sobie lata 80. i swój (albo innych) opór wobec komuny. Dali się tej przygodzie ponieść. Albo tacy, których mierzi agresywna i coraz bardziej bezmyślna propaganda obozu rządzącego. Motywacje są przeróżne i zrozumiałe. Problem w tym, że wszystkie one razem pokryły tę antypisowską opozycję jakimś rodzajem kolczastego pancerza, który nie pozwala na podjęcie jakiejkolwiek współpracy z myślącymi inaczej współobywatelami.
Gdyby gorliwych antypisowców było dziś w Polsce bardzo dużo, ta kolczastość byłaby atutem. Ale powiedzmy sobie szczerze – pancerny opór wobec Kaczyńskiego nie jest dziś masowy. Można go raczej nazwać rachitycznym. Szukając skojarzeń historycznych, to absolutnie nie są lata 80. i nic nie wskazuje na to, by pojawiła się nowa Solidarność. Sytuacja przypomina raczej przełom lat 60. i 70., a więc czas, gdy krytycy władzy byli słabi i nieliczni. I na dodatek o tym wiedzieli. Co powoduje wśród nich rodzaj obrażania się na rzeczywistość. Bardzo często możemy więc usłyszeć ze strony tego czy owego tuza opozycji apele w stylu „Polacy, obudźcie się!”. Ale nie jest to wołanie zachęcające do wspólnego marszu. Tylko krzyki coraz bardziej zniecierpliwione. Momentami zmieniające się w pohukiwanie. Obudźcie się, bo jak się nie obudzicie, to znaczy, że jesteście gnuśni i nie umiecie walczyć o swoje prawa. Jeśli nie idziecie z nami, to znaczy, że Kaczyński was przekupił pięćsetką na dziecko i 24 groszami na litrze paliwa. Nadal nie idziecie? Widocznie Polacy nie dorośli do demokracji.
Czasem frustracja bezsilnej, ale pancernej opozycji musi znaleźć swoje ujście. Wtedy dochodzi od czegoś w rodzaju polowania na czarownice. Poszukiwania zdrajców, sprzedawczyków i pożytecznych idiotów Kaczyńskiego. Ale nie w obozie władzy, bo ten pancernych nie słucha, a jeśli już, to w poszukiwaniu co bardziej kompromitującego cytatu. Aby nie pęknąć z wściekłości, opozycja bierze sobie na celownik kogoś łatwiejszego do dosięgnięcia. Na przykład symetrystów. Termin ten został obmyślony, by spostponować tych, co nie chcą maszerować równym krokiem ani z totalną władzą, ani z pancerną opozycją. Ostatnio jego autorzy wzięli na celownik Karolinę Wigurę z „Kultury Liberalnej” za to, że ośmieliła się poświęcić symetryzmowi całe wydanie swojego magazynu. A teksty, które się na ten numer złożyły (między innymi wywiad z niżej podpisanym), dość przejrzyście tłumaczyły, dlaczego uparta walka z symetryzmem jest nie tylko prostacka, ale i przeciwskuteczna, bo w ostatecznym rozrachunku najbardziej wzmacnia Kaczyńskiego. Na razie warto powiedzieć, że jest w tym pohukiwaniu na symetrystów rodzaj przekierowania frustracji. Pancerni zachowują się jak człowiek, który wraca do domu po niezbyt udanym dniu w pracy i rozładowuje złość na dzieciach. Tylko dlatego, że ośmieliły mu się przeciwstawić albo nie odgadły w lot jego myśli.
Ale pal sześć połajanki publicystów. Spójrzmy na opozycję polityczną. Czy tam jest lepiej? Niestety nie. Jak to działa, dobrze było widać na niedawnej demonstracji w Warszawie. Zainicjowana przez Razem, KOD i organizacje feministyczne wzbudziła z razu zainteresowanie pancernych. Zwłaszcza imponowała liczba młodych. To, co się wydarzyło potem, dobrze opisał Przemysław Wielgosz z „Le Monde diplomatique”: „Wszystko można jednak zmarnować. Właściwie już się to zaczęło. Dokładnie w chwili, gdy wbrew obietnicom organizatorów, podczas warszawskiej manifestacji pod Sejmem mównicą zawładnęli panowie Schetyna, Petru, Balcerowicz, Frasyniuk i Celiński. Jeżeli we wczorajszych protestach była chwila, która mogłaby uradować prezesa Kaczyńskiego, to właśnie był ten moment. Balcerowicz bredzący o zagrożeniu socjalistyczną dyktaturą, Celiński fantazjujący o dokończeniu prywatyzacji, znany z łamania praw pracowniczych Frasyniuk (prowadzi firmę transportową – red.) w roli obrońcy demokracji to ekipa gwarantująca spokojny sen szefa PiS. Właściwe tym panom oderwanie od rzeczywistości, buta, arogancja, pogarda dla klas ludowych, niezdolność do zrozumienia przyczyn własnych klęsk mogą skompromitować oddolny ruch społeczny znacznie skuteczniej niż propaganda TVP”. I tu nie chodzi o żadne towarzyskie dąsy. Tylko o fundamentalną kwestię, czy dzisiejszą pancerną opozycję stać na coś więcej niż postulat „żeby było, tak jak było”.
Magazyn 21.07.17 / Dziennik Gazeta Prawna
Może więc w takiej sytuacji lekarstwem na polskie problemy polityczne jest dziś poszerzenie pól oporu? Niech pancerni pozostaną sobie pancernymi. Może po prostu inaczej nie potrafią. Ale niech pozwolą innym działać na innych polach. Niech nie myślą, że z powodu swoich biografii posiedli monopol na prawdę. Niech przestaną wreszcie w kółko oskarżać inaczej myślących o zdradę albo obojętność. Niech zostawią symetrystom i innym niechętnym do maszerowania w równym szyku miejsce na merytoryczne i wolne od histerii punktowanie władzy.
I to nie tylko w modnym ostatnio sądownictwie. Ale też w temacie przerwanych reform rynku pracy, wasalizacji związków zawodowych i coraz częstszego wycofywania się PiS z ambitnych projektów podatkowych. Niech pozwolą im podejmować dialog z różnymi środowiskami wewnątrz obozu władzy (czy nie tak doszło do przełomu roku 1989?).
Tylko w bajkach o złym smoku do celu prowadzi jedna ścieżka. W prawdziwym życiu jest ich znacznie więcej.