W wyniku referendum system parlamentarno--gabinetowy zmieni się w prezydencki lub – jak twierdzi opozycja – w wybieralną autokrację.
ANKARA
Turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan dopiął swego. Większość uczestników niedzielnego referendum opowiedziała się za przyjęciem poprawek do konstytucji, które w istotny sposób zwiększają kompetencje głowy państwa. Taki wynik miał zakończyć okres politycznej niepewności. Na razie jednak się na to nie zanosi.
Biorąc pod uwagę nierówne szanse w kampanii – m.in. wskutek zaostrzającej się kontroli rządu nad mediami i represji wobec przeciwników politycznych – zwycięstwo obozu władzy nie jest imponujące. Zmiany ostatecznie poparło 51,4 proc. głosujących, przeciw było 49,6 proc. Opozycja wygrała w trzech największych tureckich miastach – Stambule, Ankarze oraz Izmirze. Zwłaszcza porażka w tych dwóch pierwszych musi być dla Erdogana bolesna, bo karierę polityczną rozpoczął od funkcji mera Stambułu, zaś spora część mieszkańców stolicy pracuje w administracji państwowej.
Na dodatek pojawiły się zastrzeżenia co do uczciwości referendum. Już w czasie jego trwania państwowa komisja wyborcza ogłosiła, że karty do głosowania, które nie mają pieczątki, zostaną uznane za ważne, o ile nie będzie wyraźnego dowodu, że zostały przyniesione z zewnątrz. Takich niepodstemplowanych kart do głosowania było – według opozycji – 1,5 mln, czyli mniej więcej tyle, ile wynosiła różnica między zwolennikami a przeciwnikami reformy.
Już w niedzielny wieczór ci drudzy wyszli na ulice największych miast w proteście, a dwie partie sprzeciwiające się zmianom – Republikańska Partia Ludowa (CHP) i kurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP) – złożyły wniosek o powtórne przeliczenie ok. 60 proc. oddanych głosów. – Co najmniej połowa kraju powiedziała „nie” zmianom konstytucyjnym. Nie mogą być one wprowadzone wbrew woli ludzi – mówił szef CHP Kemal Kiliçdaroglu. Na to, że opozycja cokolwiek wskóra, jednak się nie zanosi. – Dyskusja się skończyła. „Tak” wygrało – oświadczył Erdogan.
– W tym referendum nie ma przegranych, a tylko są zwycięzcy – Turcja i jej szlachetny naród – oświadczył premier Binali Yildirim, który wskutek takiego wyniku straci stanowisko, bo jego urząd zostanie w 2019 r. zlikwidowany, a rządem będzie odtąd kierował prezydent. Ale w tej ocenie Yildirim się myli. Wykazujący coraz większe zapędy autorytarne Erdogan już od dawna dzielił turecką opinię publiczną, a po niedzielnym referendum kraj jest podzielony bardziej niż kiedykolwiek od momentu, gdy pojawił się on na scenie politycznej. Zwłaszcza że w żadnych poprzednich wyborach, które wygrał, nie pojawiały się zarzuty o ich nieuczciwy przebieg. Taki scenariusz – niewielkie zwycięstwo zwolenników zmian i oskarżenia opozycji o fałszerstwa – był zresztą wskazywany przed referendum jako potencjalnie jeden z bardziej niebezpiecznych.
Przynajmniej w krótkim okresie prędzej można się spodziewać dalszych protestów niż stabilizacji, którą miało przynieść przyjęcie poprawek konstytucyjnych. Eksperci są podzieleni w kwestii dalszego rozwoju wypadków. – Sądzę, że taki wynik jest najlepszym rozwiązaniem. Gdyby Erdogan przegrał, przedłużyłoby to okres niepewności, bo zapewne dążyłby on do powtórzenia głosowania, a gdyby wygrał z dużą przewagą, wyszedłby z jakichkolwiek ram, stając się kompletnie autorytarny. To mu podcięło skrzydła i został trochę upokorzony – mówi dziennikowi „The Washington Post” Soner Çagaptay, ekspert ds. Turcji w Waszyngtońskim Instytucie ds. Polityki Bliskowschodniej.
– Niektórzy wyobrażają sobie, że Erdogan może po zwycięstwie zmienić politykę i wyciągnąć rękę do opozycji. Nie sądzę, by było to prawdopodobne. Czystki będą kontynuowane. Instynkt Erdogana mówi, by zniszczyć opozycję, a nie by z nią współpracować – uważa z kolei Howard Eissenstat, ekspert ds. Bliskiego Wschodu z St. Lawrence University w stanie Nowy Jork. Według niektórych komentatorów te czystki mogą sięgnąć nawet członków rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), do której Erdogan teraz będzie mógł wrócić (dotychczas prezydent musiał być bezpartyjny). Czystki, o których mowa, przybrały na sile po nieudanej próbie przewrotu wojskowego latem zeszłego roku. Od tego czasu aresztowano ponad 36 tys. osób, zaś zwolniono z pracy lub zawieszono ponad 110 tys.
Nawet jeśli na razie sprawdziłby się ten pierwszy scenariusz, to i tak poprawki konstytucyjne dają prezydentowi tak duże uprawnienia, że w połączeniu z dominującą osobowością Erdogana Turcja nieuchronnie będzie ewoluować w stronę autorytaryzmu. Prezydent nie tylko przejmie obowiązki szefa rządu, ale też będzie miał większy wpływ na obsadę sędziów Sądu Najwyższego, jego gestią stanie się wprowadzanie stanu wyjątkowego, zaś rząd nie będzie już odpowiadał przed parlamentem. A po zakończeniu za dwa lata obecnej kadencji na starych zasadach, Erdogan będzie mógł jeszcze dwukrotnie ubiegać się o prezydenturę, co oznacza, że może pozostać u władzy do 2029 r. Tak duża kumulacja władzy ma też z jego punktu widzenia jedno niebezpieczeństwo – nie będzie mógł na nikogo zrzucić winy za ewentualne problemy gospodarcze, a tych od dwóch, trzech lat jest coraz więcej.
Wątpliwe, czy wynik referendum jest wygraną Turcji. Nie ma za to wątpliwości, że jest to przegrana Zachodu, który nie potrafił przekonać Turków do atrakcyjności własnego modelu politycznego. Mało realna w ostatnim czasie perspektywa wejścia Turcji do Unii Europejskiej teraz staje się tematem nieaktualnym. Zwłaszcza że Erdogan wspomniał w niedzielę o kolejnym plebiscycie, tym razem w sprawie przywrócenia kary śmierci. Jeszcze gorzej, że wątpliwe staje się nawet to, czy Zachód może liczyć na dobre sąsiedztwo bądź przyjazną neutralność Turcji. Podążający w stronę autorytaryzmu Erdogan prędzej będzie znajdował wspólny język z Władimirem Putinem – co zresztą od kilku miesięcy już robi – niż z przywódcami państw Unii Europejskiej.