Słoweńscy politycy wdali się w tak skomplikowaną grę, że kraj ten stanął w obliczu referendum o członkostwie w Sojuszu Północnoatlantyckim. Zaczęło się od tego, że na początku lipca parlament przegłosował wniosek o rozpisanie referendum konsultacyjnego w sprawie wydatków państwa na zbrojenia.
Z inicjatywą wyszła Lewica, najmniejszy koalicyjny partner Ruchu Wolności (GS), centrowej partii premiera Roberta Goloba. Szef rządu zadeklarował kilka tygodni wcześniej, że rząd zwiększy wydatki na bezpieczeństwo do 2 proc. PKB w tym roku i 3 proc. w ciągu najbliższych pięciu lat.
Golob zaakceptował też deklarację sformułowaną na czerwcowym szczycie NATO w Hadze, zgodnie z którą do 2035 r. członkowie Sojuszu będą przeznaczać na obronność 5 proc. PKB. Niespodziewanie wniosek Lewicy znalazł jednak wymaganą większość dzięki głosom drugiego koalicjanta, Socjaldemokratów, prawicowej Słoweńskiej Partii Demokratycznej (SDS) byłego premiera Janeza Janšy i chadeckiej Nowej Słowenii. Dwa ostatnie ugrupowania co prawda popierają wzrost wydatków na armię, ale postanowiły wykorzystać okazję do uderzenia w rządzących.
Zszokowany takim obrotem spraw Golob zapowiedział, że skieruje do izby niższej własny, jeszcze bardziej radykalny wniosek o referendum, w którym Słoweńcy mieliby się opowiedzieć za lub przeciw samemu członkostwu w Sojuszu. – Są dwie drogi: albo pozostajemy w NATO i płacimy na obronność, albo występujemy z Sojuszu. Wszystko inne to populistyczne oszustwo serwowane obywatelom Słowenii – dowodził Golob.
Choć referenda konsultacyjne w Słowenii nie mają mocy wiążącej, zdaniem premiera w ten sposób „naród zyskałby szansę wyrażenia swojej prawdziwej woli”. SDS postulowała z kolei, by referendalny rezultat powiązać z wotum zaufania wobec rządu.
Ruch Goloba od początku był pomyślany jako blef, prowokacja mająca wstrząsnąć opinią publiczną i posłami. Ostatecznie przywódca odetchnął z ulgą, gdy 18 lipca Zgromadzenie Państwowe w ponownym głosowaniu odrzuciło pierwotny projekt Lewicy, tym samym unieważniając także jego propozycję. – To koniec inspirowanej przez opozycję gry, której stawką było narodowe bezpieczeństwo – cieszył się Golob.
Przeciwko referendum byli wszyscy przedstawiciele GS oraz reprezentanci mniejszości narodowych. Lewica wstrzymała się od głosu, a u drugiego partnera koalicyjnego, Socjaldemokratów, nastąpił podział: trzy głosy za i cztery wstrzymujące się. Takie rozstrzygnięcie, choć korzystne dla Goloba, zwiastuje jednak dalsze tarcia w obozie rządzącym.
Słoweńska lewica obawia się, że ogromne zakupy broni odbędą się kosztem polityki społecznej. Po czerwcowym szczycie NATO w Holandii podobne głosy podniosły się również w Hiszpanii. Premier Pedro Sánchez, choć podpisał się pod ustaleniami z Hagi, oświadczył, że nie zamierza wypełniać celu 5 proc. PKB, ponieważ istotniejsze jest dla niego zabezpieczenie zdobyczy państwa opiekuńczego.
Lider Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej stoi na stanowisku, że środki w wysokości 2,1 proc. PKB, które Hiszpania chce przeznaczać na wojsko w 2025 r., wystarczą do wypełnienia sojuszniczych zobowiązań. Wątpliwości wobec wieloletniego planu NATO wyrazili również premierzy Belgii i Słowacji: konserwatysta Bart De Wever i populista Robert Fico. Ten drugi napisał w serwisie X, że „w czasach bezsensownego zbrojenia Słowacja skorzystałaby na neutralności”.
– NATO to 32 różne państwa z odmiennymi interesami. Kłótnie będą się toczyły nie tylko wokół skali wydawania pieniędzy, ale i samego funkcjonowania Sojuszu, również w kontekście zmieniającej się roli Stanów Zjednoczonych. Haski szczyt przypominał zjazd rodzinny, na którym nikt nie chciał obrazić toksycznej głowy rodu, czyli Donalda Trumpa – mówi DGP Jakub Olchowski z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej.
Jednocześnie zauważa, że w Hadze obrano bardzo ambitny kierunek, zwłaszcza że same USA po raz ostatni osiągnęły pułap 5 proc. w latach 80., a więc w czasach zimnej wojny. Realizacja podobnych założeń będzie trudna m.in. dlatego, że przyszłe wydatki podzielono na dwie kategorie: twarde zbrojenia (3,5 proc.) oraz szeroko rozumianą odporność i wsparcie dla Ukrainy (1,5 proc.). A to tworzy pole do kreatywnej księgowości.
– Potrzebę inwestycji w siły wojskowe kwestionuje nie tylko część lewicy, ale i środowiska populistyczne czy prorosyjskie. Nie zdziwiłbym się, gdyby część antyzbrojeniowych zdań odrębnych była podsycana przez Moskwę, której bardzo zależy na spolaryzowaniu Zachodu – ocenia Olchowski.
– Europejczycy długo żyli w przekonaniu, że Wuj Sam przyjdzie im z pomocą, i przyzwyczaili się do dobrobytu. Nawet teraz, gdy w Ukrainie toczy się wojna, trudno przekonać przeciętnego Hiszpana, że odległa z jego perspektywy Rosja stanowi wielkie zagrożenie – dodaje ekspert. ©℗