Ma on liczyć 30 tys. żołnierzy. Państwem ramowym – jak napisaliśmy w czwartek w DGP – będzie Wielka Brytania, która wystawi brygadę. Żołnierze nie będą stacjonowali na ewentualnej linii rozgraniczenia, tylko w dużych miastach: w Dnieprze, może w Charkowie, Odessie, przy elektrowniach atomowych w Równem i Chmielnickim. Kontyngent ma się zająć ochroną infrastruktury krytycznej i szkoleniem wojsk ukraińskich. Nie to jest jednak najważniejsze w propozycji Starmera. Podstawą są gwarancje ze strony USA, które mają polegać na tym, że w Polsce i Rumunii zostaną rozmieszczone amerykańskie samoloty F35 uzbrojone w pociski JASSM czy JAGM zdolne uderzyć w cele w Rosji i na wschód od linii rozgraniczenia w Ukrainie. Oznaczałoby to, że po rozbiorze tego kraju wschodnia flanka NATO nie zostanie porzucona.

Nawet jeśli Sojusz finalnie zdecyduje się na wysłanie wojsk nad Dniepr (w przypadku Polski najdalej do podlwowskiego Jaworowa), otrzyma de facto stałe bazy maszyn piątej generacji w barwach USA, które stanowią rewolucję w prowadzeniu wojny. Jeśli cokolwiek ma się jeszcze udać, a NATO ma zostać zachowane w swoim tradycyjnym rozumieniu, Trump musi się zgodzić na plan Starmera. Europa Zachodnia nie może się zaś dalej migać z wydatkami na wojsko i udziałem w misji ekspedycyjnej w Ukrainie. Albo te decyzje zostaną podjęte teraz, albo śmierć mózgowa NATO, o której mówił swego czasu Emmanuel Macron, doprowadzi do całkowitego zgonu. Myśliwce piątej generacji w Polsce i Rumunii to szansa na ucieczkę do przodu z katastrofy dyplomatycznej, którą funduje nam Donald Trump.

Czy Amerykanie odpowiedzą pozytywnie na plan? Niestety, na razie nic na to nie wskazuje. Szef Pentagonu Pete Hegseth zapowiedział właśnie redukcję budżetu Departamentu Obrony o 8 proc. rocznie przez kolejne pięć lat. Obniżki wydatków miałyby objąć – jak pisze „Washington Post” – m.in. wojska stacjonujące w Europie. Ale także tarczę antyrakietową, czyli podstawową polisę bezpieczeństwa USA dla Polski i Rumunii. Szykowane są też cięcia nakładów na modernizację sił jądrowych i rozwoju technik walki za pomocą dronów.

Po spotkaniu z Hegsethem prezydent Andrzej Duda zapewniał, że nie ma mowy o ograniczeniu sił USA na wschodniej flance NATO. Skoro nie ma tematu, to dlaczego takie pytanie w ogóle padło w rozmowie z szefem Pentagonu? Dlatego że w Monachium delegacja USA nieoficjalnie dawała Europejczykom do zrozumienia, że wariant redukcji wojsk na Starym Kontynencie w perspektywie średniookresowej jest brany pod uwagę. Niewykluczone, że będzie to ustępstwo Waszyngtonu w rozmowach z Rosją o rozejmie. A Kreml wróci do żądań, które sformułował w grudniu 2021 r., czyli postulatu demilitaryzacji Europy Środkowej i zbudowania NATO dwóch prędkości.

Europejscy dyplomaci wprost mówili po Monachium, że spodziewają się co najmniej ultimatum Moskwy wobec państw bałtyckich, z których – jako krajów byłego ZSRR – miałyby zostać wycofane siły USA. Rozmówcy DGP obawiają się, że Trump może na to pójść: rozbiór Ukrainy i finlandyzacja państw bałtyckich w zamian za zawieszenie broni nad Dnieprem i wsparcie Putina w rozmowach z Iranem o jego programie atomowym. Teheran ma obecnie dobre stosunki wojskowe z Rosją. Dostarcza Moskwie broń, co spotyka się z wzajemnością. Korzyścią dla Waszyngtonu byłoby już nawet zamrożenie rosyjskiej pomocy technologicznej, np. w dziedzinie pocisków rakietowych i obrony powietrznej. Trump za wszelką cenę chce wygasić napięcie na Bliskim Wschodzie i zapobiec izraelskim bombardowaniom Iranu, aby nie angażować USA w nową wojnę i nie rozpraszać zasobów koniecznych do rywalizacji z Chinami. Atak Tel Awiwu wymusiłby pomoc Waszyngtonu dla strategicznego sojusznika Ameryki.

Nie ma sensu dziś wierzyć, że ta czarna wizja nowego nieładu światowego się ziści. Warto jednak brać pod uwagę, że w Stanach Zjednoczonych władzę sprawuje polityk radykalnie nieprzewidywalny. Taki, któremu imponuje tylko siła. Ale też taki, który swojej własnej siły używać nie potrafi. Chyba że mówimy o szantażowaniu sojuszników (Europa) lub naciskaniu na słabszych (Ukraina). W takim układzie może nie warto iść w absolutny pesymizm. Za to na pewno warto zacząć myśleć o bezpieczeństwie w sposób niestandardowy. Trump zakwestionował właśnie nasze pojęcie tego, czym jest Ameryka i jej gwarancje bezpieczeństwa. W Tokio, Seulu czy Tajpej tym niestandardowym myśleniem jest z pewnością program nuklearny. W Polsce ta dyskusja na razie ogranicza się do połajanek na X. ©Ⓟ