Zasady są znane, a po stronie demokratów uzgadniał je jeszcze reelekcyjny sztab Joego Bidena. Prezydencka debata Kamali Harris z Donaldem Trumpem, która odbędzie się dziś wieczorem polskiego czasu, będzie trwała 90 min i ma ją moderować dwoje dziennikarzy stacji ABC. Czekają nas dwie przerwy reklamowe. W filadelfijskim National Constitution Center nie zasiądzie publiczność, nie usłyszymy więc braw, śmiechów ani buczenia. Tylko moderatorzy będą mieli prawo zadawać pytania, a ich treść nie zostanie wcześniej przedstawiona kandydatom. Politycy nie wygłoszą słowa wstępnego; pierwsze pytanie padnie od razu po powitaniach. Zakazany są kontakt ze sztabowcami i posiadanie notatek. Na podium, za którym staną Trump i Harris, znajdą się jedynie długopis, czysty notes i butelka wody.
Najważniejszą zasadą, wynegocjowaną jeszcze za kandydatury Bidena, są wyłączone mikrofony. Mikrofon kandydata będzie działać tylko wtedy, gdy przyjdzie jego kolej na wypowiedź, więc przerywanie czy wchodzenie w słowo będzie pozbawione sensu – widzowie takich wtrętów nie usłyszą. To zasada, na którą szczególnie naciskał sztab Trumpa. Obie strony uznały, że włączone mikrofony byłyby korzystne dla demokratki, która mogłaby skorzystać z doświadczenia prokuratorskiego i zasypywać republikanina krótkimi pytaniami, tak jak w trakcie prowadzonych przez nią przesłuchań w Senacie, które przyniosły jej ogólnokrajową popularność.
Dla Harris debata to kluczowy moment krótkiej, nieco ponadtrzymiesięcznej kampanii prezydenckiej. I szansa na to, by przedłużyć miesiąc miodowy, jak prasa w Stanach Zjednoczonych nazywa entuzjazm, jaki narodził się po lewej stronie sceny wokół jej kandydatury. Widać go nie tylko w zjednoczeniu się Partii Demokratycznej wokół Kalifornijki i szerokim wsparciu celebrytów z obu wybrzeży, lecz także w suchych liczbach. W sierpniu sztab demokratki zebrał ponad 361 mln dol. Do dyspozycji ma jeszcze 404 mln dol., o ponad 100 mln więcej od Trumpa. We wtorkowy wieczór Harris stanie jednak przed trudnym zadaniem. Trump ma spore doświadczenie, a jego telewizyjne starcia z kontrkandydatami zazwyczaj napędzały go politycznie. Dla Harris będzie to debiut w tym formacie.
Zadaniem demokratki, co półotwarcie przyznają jej doradcy, będzie sprowokowanie 78-latka do kontrowersyjnych wypowiedzi i wyprowadzenie go z równowagi. W tym cyklu wyborczym już mu się to zdarzało. Trump zarzucał rywalce, że do czarnoskórej tożsamości zaczęła się przyznawać dopiero niedawno, sugerując, że robi to dla politycznych korzyści. Nazywał ją „towarzyszką Kamalą”, oskarżał o polityczny radykalizm. Te słowa ze sceny raczej nie padną, bo doradcy zalecają Trumpowi łagodność. Ma mu to pomóc w walce o elektorat środka i głosy kobiet. W tym drugim segmencie jego strata do Kalifornijki jest dwucyfrowa.
Można się spodziewać, że Harris, od kilku dni przygotowująca się w Pittsburghu do debaty, znajdzie się w ogniu pytań dotyczących jej politycznej konsekwencji. Debata odbywa się w Pensylwanii, gdzie branża wydobywcza odpowiada za blisko 500 tys. miejsc pracy, więc wiceprezydent zapewne będzie musiała wyjaśnić, dlaczego zmieniła stanowisko wobec szczelinowania hydraulicznego, kontrowersyjnej metody odwiertów. Wcześniej chciała zakazu tej techniki, obecnie ma odmienną opinię. Jej słabym punktem jest też migracja; duet Biden–Harris w sondażach zaufania wypada w tej sferze katastrofalnie. Jako wiceprezydent Harris odpowiadała za rozwiązanie kryzysu na południowej granicy – i tu też zmieniała zdanie. Podczas prawyborów w 2020 r. sygnalizowała, że chciałaby zdepenalizować nielegalne przekraczanie granicy. Teraz się z tego wycofuje, zaznaczając, że „konsekwencje muszą być wyciągane”.
Na 55 dni przed wyborami republikanin i demokratka próbują godzić ogień z wodą, czyli zmobilizować twardy elektorat i jednocześnie przekonać wyborcę środka, bardziej umiarkowanego, niezwiązanego z żadną z partii. W USA większość wyborców musi wcześniej przypilnować swojej rejestracji, więc mobilizacja nie może dotyczyć tylko dnia głosowania. Nieznacznym faworytem pozostaje Harris; specjalny zespół dziennikarzy „The Hill” daje jej 55 proc. szans na zwycięstwo i 4 pkt proc. przewagi w głosowaniu powszechnym. Sondażowe różnice w sześciu kluczowych stanach, które niemal na pewno zdecydują o wyniku, są znacznie mniejsze. W Michigan, Pensylwanii i Wisconsin nad Wielkimi Jeziorami oraz w położonych na południu kraju Arizonie, Georgii i Nevadzie dystans dzielący kandydatów jest minimalny, a walka toczyć będzie się do ostatniej prostej. ©℗