Coraz mniej Amerykanów popiera pomysł, by migranci przybyli do Stanów Zjednoczonych nielegalnie mogli pozostać w kraju. Jeszcze cztery lata temu, przed pierwszym wyborczym starciem Donalda Trumpa z Joem Bidenem, w sondażu ośrodka Pew Research przeciwko legalizacji ich pobytu było 24 proc. Amerykanów. Obecnie ten odsetek sięga 41 proc., a wzrost odpowiedzi „przeciw” jest odnotowywany nie tylko wśród republikanów, lecz także wśród demokratów i niezależnych. Wszystko ma miejsce w momencie, gdy migracja, co wychodzi właściwie we wszystkich sondażach, jest najważniejszym po stanie gospodarki wyborczym tematem w USA. Zgodnie z zapowiedziami będzie też jednym z głównych tematów pierwszej prezydenckiej debaty telewizyjnej, zaplanowanej na czwartek w stacji CNN.

W obliczu takich zmian wśród elektoratu i pod naciskiem mediów piszących o „kryzysie na granicy” Biden zaostrzył dotychczasową linię migracyjną. Demokrata na początku czerwca, w drodze rozporządzenia, ograniczył możliwość ubiegania się o azyl dla migrantów próbujących nielegalnie przekroczyć granicę z Meksykiem, wracając w zasadzie do przepisów wprowadzonych przez swojego poprzednika w trakcie pandemii. Służby graniczne mają teraz szerszą możliwość deportacji, nie mając zarazem obowiązku zapewniania schronienia większości przybyszom. Cel Białego Domu jest jasny: zniechęcenie migrantów do nielegalnego przekraczania granicy i odciążenie służb.

Warto jednak przypomnieć, że ogłaszając decyzję, przez sporą część partii krytykowaną i uznawaną za zbyt rygorystyczną, prezydent zapowiadał kroki, by uczynić system imigracyjny „bardziej uczciwym i sprawiedliwym”. Stało się to w ubiegłym tygodniu. – Statua Wolności to nie jest relikt amerykańskiej historii. Ona wciąż reprezentuje to, czym jesteśmy – mówił w ubiegłym tygodniu Biden. Jego nowy plan polega na zapewnieniu ochrony prawnej, jak głoszą rządowe szacunki, 500 tys. imigrantów o nieuregulowanym statusie. Główny warunek? Imigrant musi mieszkać w kraju przez co najmniej 10 lat i być w związku małżeńskim z obywatelem USA. Po złożeniu wniosku zapewniona mu zostanie ochrona przed deportacją, otrzyma pozwolenie na pracę i będzie mógł się starać o obywatelstwo. Samo małżeństwo z obywatelem USA nie oznacza przy tym drogi do obywatelstwa, jeśli przekroczyło się granicę nielegalnie.

Nie przez przypadek Biden przedstawił szczegóły planu w 12. rocznicę wprowadzenia programu DACA (Deferred Action for Childhood Arrivals) przez Baracka Obamę. Rozporządzenie sprzed ponad dekady zapewniało ochronę przed deportacją na dwa lata, z możliwością przedłużenia tego terminu dla osób, które przyjechały do USA przed 16. rokiem życia. DACA według wielu byłych doradców Obamy pomogło mu w reelekcji w 2012 r. Tym razem urzędnicy Białego Domu w rozmowach z prasą również nie ukrywają kampanijnego tła. Decyzja Bidena została podjęta z myślą o milionach latynoskich wyborców w kluczowych stanach, jak Arizona, Nevada oraz Georgia.

41 proc. wyborców nie chce legalizacji pobytu imigrantów

– Latynoscy wyborcy są wyjątkowo entuzjastycznie nastawieni wobec działań, które pomagają ludziom, których znają. To bardzo mocny sygnał do tej społeczności, że Biden się o nią troszczy – mówił anonimowo CNN jeden z członków administracji. A demokraci wcale nie są pewni głosów latynoskich. Muszą o nie mocno zabiegać, bo od co najmniej 2020 r. zauważalne są spadki poparcia dla ich partii wśród tej mniejszości. W sztabie ubiegającego się o reelekcję prezydenta obawy o to, jak zachowa się ona w wyborach 5 listopada, są tak duże, że CNN pisze wprost o „panice wśród doradców Bidena”.

Wbrew obawom sztabowców Bidena Trump nie nazywa działań Białego Domu „amnestią dla nielegalnych imigrantów”. Nieco zaskakująco zdecydował się uderzyć w inne tony. W ubiegłym tygodniu w jednym z podkastów stwierdził, że w przypadku wyborczego zwycięstwa przyznałby zielone karty wszystkim zagranicznym studentom, którzy ukończą amerykańskie uczelnie. To ruch oczekiwany przez związki pracodawców, ale mający małe szanse na uzyskanie poparcia w Kongresie, a także wśród najważniejszych republikanów i powiązanych z nimi organizacji.

– To doprowadziłoby do spadku pensji wszystkich Amerykanów, zwiększyło konkurencję na rynku pracy i stanowiłoby zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Nasza polityka migracyjna musi służyć interesom Amerykanów, a nie interesom biznesowej elity szukającej taniej siły roboczej – ocenił cytowany przez Fox News Chris Chmielenski, prezes konserwatywnego ośrodka Immigration Accountability Project. ©℗