Jednodniową wizytą w Paryżu i Berlinie Donald Tusk próbował upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Reset w relacjach z Francją i Niemcami, powrót do współpracy w ramach Trójkąta Weimarskiego, wojna w Ukrainie, reakcja na protesty rolników, bezpieczeństwo energetyczne – tematów do rozmów z Emmanuelem Macronem i Olafem Scholzem było aż nadto, ale wizyta nabrała też znacznie szerszego wymiaru po ostatnich wypowiedziach Tuska skierowanych do amerykańskich republikanów.

Blokada pakietu pomocowego dla Ukrainy w Kongresie to jedno, ale długoterminowo Europa nie ma zbyt wielu argumentów w rozmowach z USA po tym, jak większość państw UE „zapomniała” co najmniej od aneksji Krymu, a właściwie od wojny w Osetii Południowej w 2008 r., uwzględniać bezpieczeństwa – rozumianego dość konwencjonalnie – w swoich budżetach. Wszystkie czołowe gospodarki – z wyjątkiem Polski – znalazły się poniżej 2 proc. PKB w wydatkach na wojsko. To się zmienia na korzyść, ale dopiero po inwazji Rosji na Ukrainę. Wcześniej były wspomniana Gruzja i Krym. Niemcy dobijają do 2 proc., podobnie jak Francja, ale Włochom i Hiszpanom nie udało się nawet przekroczyć 1,5 proc. To nie jest najlepsza pozycja negocjacyjna w rozmowach z Waszyngtonem i doskonale zdają sobie z tego sprawę zarówno Donald Trump, Joe Biden, republikanie, jak i demokraci.

Europa notorycznie ignorowała sygnały płynące od kolejnych amerykańskich administracji na temat zagrożenia konwencjonalną wojną ze strony Rosji. Głosy krajów wschodniej flanki NATO, zwłaszcza tych, które przez pół wieku doświadczały rosyjskiej okupacji lub znalazły się za żelazną kurtyną, były traktowane jak uciążliwa i męcząca przeszkoda zakłócająca swobodny handel z Kremlem. Dwa lata po aneksji Krymu ówczesna kanclerz Niemiec Angela Merkel powtarzała jak mantrę, że gazociąg Nord Stream 2 omijający precyzyjnie państwa bałtyckie, Polskę i Ukrainę to „projekt biznesowy”. Mało istotne, że Merkel i niemiecki establishment zrewidowali swoje poglądy – istotniejsze w długoterminowej perspektywie jest to, że dokładnie takie myślenie ufundowało Europę bezbronną, ospałą i niezdolną do szybkiego reagowania na globalne konflikty bez wsparcia amerykańskiego.

W tym kontekście wczorajsze słowa Macrona o konieczności dostarczenia amunicji Ukrainie oraz rozbudowie europejskiego potencjału w produkcji amunicji brzmią jak ponury żart. Dokładnie rok temu państwa UE zadeklarowały przekazanie do końca marca tego roku 1 mln sztuk amunicji ukraińskiemu wojsku. Dziś wiadomo, że cel zostanie zrealizowany mniej więcej w połowie – ok. 530 tys. udało się zebrać „27” z własnych zasobów oraz indywidualnych i wspólnych zakupów. Podobnych problemów nie miała natomiast Korea Północna, która według informacji ukraińskiego wywiadu była zdolna przekazać ok.1 mln pocisków artyleryjskich, głównie 122 mm i 152 mm, Rosji. Mówimy zaledwie o jednym państwie z osi satrapii.

I właśnie z tego względu dobrze się stało, że Tusk nie kontynuował swojej tyrady wobec republikanów blokujących pomoc dla Ukrainy, tylko zwrócił się do państw UE o mobilizację wokół bezpieczeństwa i rozwoju potencjału militarnego Starego Kontynentu. – Nie ma alternatywy dla UE, nie ma alternatywy dla współpracy transatlantyckiej, nie ma alternatywy dla NATO. Europa musi się stać kontynentem bezpiecznym, a to oznacza, że UE, Francja, Polska muszą stać się państwami silnymi i gotowymi do obrony własnych granic, własnego terytorium oraz do obrony i wsparcia naszych sojuszników i przyjaciół spoza UE – mówił w Pałacu Elizejskim Tusk. Alternatywa była jednak suflowana w ostatnich latach głównie przez Francję. Po swoich brawurowych wystąpieniach o „śmierci mózgowej NATO” Macron próbował przez jakiś czas nakłonić „27” do rozmów o europejskim potencjale obronnym i autonomii strategicznej. Co prawda jedną z takich inicjatyw – PESCO – udało się wdrożyć w życie, ale nie przyniosła ona zbyt wielu owoców, bo dotyczy głównie kanałów współpracy, a nie finansowania nakładów na obronność. To zresztą dość charakterystyczne dla Emmanuela Macrona, który w ostatnich latach wspólne inicjatywy wojskowe próbował budować wokół rozwoju potencjału francuskiej zbrojeniówki, a nie wspólnej produkcji na poziomie UE. Stąd trafny i dobrze zaadresowany wydaje się apel Tuska do największych unijnych graczy w miejsce krytyki Waszyngtonu.

Im bardziej wzrastają szanse na powrót Trumpa do Białego Domu, tym większe przekonanie w państwach unijnych, że bez zwiększenia potencjału zbrojeniowego Europa może wkrótce pozostać bezbronna. Jedyny istotny unijny projekt w tym zakresie to Europejski Fundusz Obronny, w którym na lata 2021–2027 zapewniono jedynie 8 mld euro – to o 1 mld euro mniej, niż same Niemcy wydały na dozbrajanie Ukrainy od początku pełnoskalowej inwazji. Zwiększenie wydatków musi jednak następować na drodze krajowej, a o to może być trudno, biorąc pod uwagę nadchodzące eurowybory, walkę z inflacją, rewidowanie zielonej transformacji i masowe protesty rolników, z którymi zmaga się dziś większość rządów. Jeśli nie uda się przekonać europejskich społeczeństw do zwiększenia wydatków na obronność, to unijnym liderom bez szpady pozostanie tylko uciec pod amerykański płaszcz i krzyczeć: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. ©℗

Gruzja i Krym nie obudziły Unii. Otrzeźwienie przyniosła dopiero agresja na Ukrainę