Jeśli Kongres nie przegłosuje wsparcia dla Ukrainy, to Rosja nawet w ciągu kilku tygodni może wygrać wojnę.

We wtorek, w dzień inauguracji w New Hampshire demokratycznych prawyborów, ubiegający się o reelekcję prezydent Joe Biden nie będzie miał konkurencji wewnątrz partii. Ale to nie znaczy, że nie ma na głowie coraz poważniejszych zmartwień. W ogólnokrajowych sondażach ciągle traci kilka punktów procentowych do jeszcze polepszającego swoją pozycję u republikanów Donalda Trumpa. Do tego Kongres wciąż nie wyraził zgody na kolejny wielomiliardowy (Biden chce ok. 61 mld) pakiet wsparcia dla broniącej się przed Rosjanami Ukrainy. Sygnałów o przełomie ciągle brak. Republikanie nie są zadowoleni z ustępstw administracji w zakresie polityki migracyjnej. A od spełnienia ich coraz dalej idących żądań uzależniają dalsze pieniądze dla Kijowa.

By skruszyć opór części republikanów, wysoko postawieni urzędnicy w administracji Joego Bidena uderzają w mocne ostrzegawcze, jeśli nie apokaliptyczne, tony. Jeśli Kongres nie wyasygnuje w ciągu najbliższych dni funduszy dla Ukrainy, to Rosja może wygrać wojnę w ciągu kilku miesięcy lub nawet tygodni – taką ocenę sytuacji przedstawili kongresmenom na zamkniętym spotkaniu w minionym tygodniu Jake Sullivan, prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, oraz Avril Haines, dyrektor Wywiadu Narodowego USA. Już w ciągu najbliższych tygodni Ukrainie może zacząć brakować kluczowych komponentów w systemach obrony przeciwlotniczej oraz artyleryjskich. Co więcej, czołowi urzędnicy przekonywali, że brak działania Waszyngtonu może spowodować zmianę myślenia w Japonii i Korei Południowej, gdzie politycy mogą zacząć się zastanawiać, czy Stany Zjednoczone są wiarygodnym sojusznikiem.

Do apeli urzędników dochodzi presja z Europy. Trudno zliczyć parlamentarzystów czy ministrów z naszego kontynentu, którzy w ostatnich dniach udali się nad Potomak, by zabiegać o jak najszybsze przegłosowanie wojskowego wsparcia dla Ukrainy. – To bolesne, ale trzeba przypominać Waszyngtonowi, by był Waszyngtonem – mówił Žygimantas Pavilionis, szef litewskiej parlamentarnej komisji spraw zagranicznych.

Do Ameryki pielgrzymują politycy z Europy i proszą o pomoc dla Ukrainy

Nie ma wątpliwości, że ociąganie się Amerykanów z pomocą dla Ukrainy negatywnie rzutuje na klimat transatlantyckiej współpracy przed kolejnym szczytem NATO, który odbędzie się w lipcu w Waszyngtonie na 75. rocznicę Sojuszu Północnoatlantyckiego. Zwlekanie kontrastuje z wieloma deklaracjami Bidena i jego otoczenia, że Stany Zjednoczone będą wspierać Ukrainę „tak długo, jak będzie trzeba”. Ostatnia transza wojskowej pomocy popłynęła z USA w grudniu, teraz administracja praktycznie nie ma w swojej dyspozycji środków, by wysłać kolejną. A Mike Johnson, szef kontrolowanej przez republikanów Izby Reprezentantów, nie ukrywa nawet, że do głosowania w jego izbie parlamentu w sprawie Ukrainy wcale nie jest blisko (inne, bardziej pozytywne komunikaty płyną z Senatu).

Spór o Ukrainę i przepisy migracyjne między republikanami a demokratami przypada na początek roku wyborczego, w którym na razie faworytem do listopadowej wygranej jest nieprzewidywalny Donald Trump. Polityk twierdzi, że w przypadku swojego zwycięstwa konflikt między Kijowem a Moskwą zakończy w 24 godziny, jeszcze nawet przed swoją inauguracją. Nie informuje przy tym w szczegółach o tym, jak zamierza tego dokonać. Jego komentarze budzą konsternację w Europie.

Dla Trumpa polityka zagraniczna nie jest jednak kampanijnym priorytetem.

Przed nim decyzja o tym, z kim będzie się ubiegał o Biały Dom, czyli kto będzie wiceprezydentem w przypadku jego wygranej. Spekuluje się, że może to być kobieta, być może kongresmenka Elise Stefanik lub gubernator Dakoty Południowej Kristi Noem. Wysoko mają stać też notowania Tima Scotta, jedynego czarnoskórego republikańskiego senatora. Trump deklaruje, że wybór nie będzie zaskakujący. ©℗