Waszyngton próbował zmarginalizować problem Palestyny w negocjacjach z krajami arabskimi. Teraz tak łatwo nie będzie.

Izrael kontynuuje kontratak na Strefę Gazy, bombardując z powietrza tysiące celów. 300 tys. rezerwistów trafiło już do baz, ale operacja lądowa wciąż się nie zaczęła. – Mam nadzieję, że do niej nie dojdzie. Będzie wyjątkowo trudna do przeprowadzenia – mówi DGP Eldad Szawit, były pracownik izraelskich struktur wywiadowczych.

W tym czasie Amerykanie liżą rany po swojej strategii bliskowschodniej. Z kolei z Brukseli płyną sprzeczne sygnały co do kontynuacji pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków. Część państw Wspólnoty chce jej ograniczenia, inne domagają się jedynie audytu, do kogo dokładnie trafiają unijne pieniądze.

Wzrosło znaczenie kwestii palestyńskiej dla krajów arabskich

W rezultacie ataku Hamasu na Izrael i militarnej odpowiedzi w Strefie Gazy wzrosło znaczenie kwestii palestyńskiej dla krajów arabskich. O los Palestyńczyków głośno upomina się muzułmańska ulica i arabscy przywódcy znajdują się pod presją. W takich okolicznościach zawarcie negocjowanego przez Biały Dom porozumienia normalizującego relacje Izraela z Arabią Saudyjską wydaje się scenariuszem mało prawdopodobnym. MSZ w Rijadzie widzi sytuację inaczej niż Izrael czy USA. Resort w oświadczeniu przekazał, że konflikt między Hamasem a Izraelem wynika z „utrzymywania (izraelskiej – red.) okupacji, pozbawienia Palestyńczyków podstawowych praw oraz powtarzania prowokacji”. Waszyngton z zaskoczeniem przyjął takie stanowisko. – Jeśli chcesz dobrych relacji ze Stanami Zjednoczonymi, to nie jest to odpowiednie oświadczenie – stwierdził republikański senator Lindsey Graham.

Wcześniej, jeszcze przed brutalnym atakiem Hamasu, w nieoficjalnych rozmowach prezydent Joe Biden miał tłumaczyć Izraelczykom, że umowa z Rijadem powinna obejmować pewne ustępstwa wobec Palestyńczyków. Według medialnych przecieków chodziło o wycofanie części żydowskich osadników z Zachodniego Brzegu. Biały Dom nie podnosił jednak tematu rozwiązania dwupaństwowego; przedmiotem porozumienia nie miała być też Strefa Gazy. Saudyjczycy oficjalnie oczekiwali od rządu Binjamina Netanjahu ustępstw i przypominali o rozwiązaniu dwupaństwowym, ale nieoficjalnie następca tronu Muhammad ibn Salman komunikował, że za amerykański sprzęt wojskowy, korzyści gospodarcze i pomoc USA w rozwoju programu nuklearnego największy eksporter ropy naftowej na świecie jest w stanie przymknąć oko na kwestię palestyńską.

Wieloletnie zabiegi dyplomatyczne

Dla Waszyngtonu układ z Arabią Saudyjską miał być zwieńczeniem wieloletnich zabiegów dyplomatycznych różnych prezydentów, kontynuacją porozumień Abrahamowych podpisanych w 2020 r. w Białym Domu przez Donalda Trumpa. Te umowy doprowadziły do normalizacji relacji Izraela z Bahrajnem i ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Ich zawarcie było wielkim przedwyborczym sukcesem administracji Trumpa i jego doradcy oraz zięcia Jareda Kushnera. Szczególnie że Amerykanom udało się z nich właściwie wyłączyć kwestię palestyńską, a zabiegali o to długo, w tym na negocjacjach na bliskowschodniej konferencji na warszawskim Stadionie Narodowym w 2019 r. – Przed atakiem Hamasu na Izrael w USA panowała ponadpartyjna zgoda, podzielana przez większość establishmentu, że kwestia Palestyny nie ma już większego znaczenia na Bliskim Wschodzie – tłumaczy „New York Timesowi” Nader Hashemi z Georgetown University.

Nie brakowało jednak także głosów krytycznych wobec prób politycznej izolacji Palestyńczyków. Miesiąc temu, gdy pełno było spekulacji dotyczących finalizowania porozumienia między USA, Izraelem a Arabią Saudyjską, wyraził je król Jordanii Abd Allah II. – Błędne jest przekonanie niektórych w regionie, że można „przeskoczyć” nad Palestyną, doprowadzić do umów z Arabami i wszystko wróci do normalności. Gdy giną Izraelczycy i Palestyńczycy, oznacza to problemy nawet dla krajów, które zawarły porozumienia Abrahamowe. Jak długo nie rozwiążemy kwestii Palestyny, tak długo nie będzie prawdziwego pokoju – ostrzegał monarcha z dynastii Haszymidów.

Mimo niesprzyjających politycznych wiatrów Amerykanie nie tracą nadziei, że rozmowy z Rijadem zostały jedynie zawieszone i będzie można do nich powrócić. Z wypowiedzi saudyjskich urzędników dla amerykańskich mediów wynika sceptycyzm i frustracja. Rijad ma teraz za złe Waszyngtonowi nieskuteczną próbę zmarginalizowania kwestii palestyńskiej oraz daleko idącą wyrozumiałość wobec działań wojskowych Izraela. A wraz z pacyfikacją Strefy Gazy oburzenie arabskich stolic będzie się tylko powiększać. Już teraz w wyniku nalotów w palestyńskiej enklawie 200 tys. osób musiało opuścić swoje domy. Z ziemią są zrównywane całe dzielnice, według informacji Lekarzy bez Granic wojsko izraelskie ostrzeliwuje także szpitale oraz karetki pogotowia.

Jeszcze we wrześniu, gdy Netanjahu przebywał w Stanach Zjednoczonych, dominował optymizm. „Bibi” mówił w rozmowie z CNN, że porozumienie z Saudyjczykami oznaczać będzie „kwantowy skok” dla regionu. O tym, że blisko jest do zawarcia kompromisu, informował też Muhammad ibn Salman, a doradca prezydenta USA Joego Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan pod koniec września przekonywał, że „Bliski Wschód jest dziś najspokojniejszy od dwóch dekad”. Otoczenie Bidena było przekonane, że wszystko zmierza w pożądanym dla nich kierunku. Teraz, prócz zabiegów o to, by konflikt się nie rozlał, Biały Dom musi szukać planu B wobec dotychczasowej strategii. ©℗