Miami: 46 dni z rzędu z odczuwalną temperaturą powyżej 38 st. C. Phoenix: seria 31 dni z temperaturami przekraczającymi 43 st. C.

W wodach okalających południowe wybrzeża Florydy można tego lata poczuć się jak w jacuzzi. 24 lipca o szóstej po południu boja pomiarowa zanurzona na głębokości 1,5 m w Zatoce Manatów zarejestrowała dokładnie 38,4 st. C. Nie była to anomalia – temperaturę w granicach 35–38 st. C odnotowały także czujniki prawie dwóch tuzinów innych boi rozmieszczonych w rejonie. Nawet jeśli wziąć poprawkę na to, że płytkie wody, bogate w związki organiczne, łatwiej się nagrzewają, to i tak były one gorętsze niż powietrze w Miami czy w Tampie. Badacze, którzy rzucili się sprawdzać, czy właśnie padł nieoficjalny rekord, ustalili, że w sierpniu 2017 r., także w Zatoce Manatów, temperatura wody była jeszcze wyższa – odczyty pokazały wtedy 38,9 st. C. A Kilka tygodni później karmiący się ciepłem oceanu huragan Irma spustoszył Florydę, dewastując 133 tys. domów i wymuszając ewakuację 6,5 mln mieszkańców.

Nie brakuje już sygnałów, że tegoroczne upały wyrządziły wielkie szkody faunie oraz florze Atlantyku. Szczególnie wrażliwe na ocieplenie wód są rafy koralowe. Badacze z Coral Restoration Foundation, organizacji zajmującej się odbudową tych ekosystemów na Florydzie, odkryli, że w niektórych miejscach lipcowa fala gorąca uśmierciła koralowce. W innych zaobserwowali z kolei blaknięcie raf, które następuje w wyniku stresu środowiskowego związanego z podwyższoną temperaturą: koralowce wydalają z siebie wtedy symbiotyczne glony, które nadają im żywe kolory i które dostarczają im substancje odżywcze.

Jeśli nieprzyjazne warunki utrzymują się w wodzie przez dłuższy czas, często budujące rafy kolonie koralowców umierają. To z kolei może pociągnąć za sobą załamanie całych ekosystemów. Biegnąca przez ponad 560 km florydzka rafa ma niebagatelne znaczenie przyrodnicze i ekologiczne: pomaga podtrzymać siedliska dla milionów gatunków roślin, skorupiaków i ryb, ale też służy jako naturalny bufor dla wybrzeża w razie uderzenia sztormu. Nie wspominając o kilku miliardach dolarów, które rocznie przynoszą Florydzie miłośnicy nurkowania i snorkelingu (swobodnego unoszenia się na wodzie w masce z fajką).

Ognista klamka

Mieszkańcy Miami, gdzie wilgotność powietrza latem nierzadko przekracza 80 proc., przez 46 dni odczuwali w tym sezonie ponad 38 st. C – poprzedni rekord został pobity o dwa tygodnie. Ale najbardziej bezlitosny żar daje się we znaki południowo-zachodnim stanom. – Czujemy się, jakbyśmy byli na pierwszym froncie zmian klimatycznych – powiedziała burmistrz Phoenix Kate Gallego. Choć w zeszłą niedzielę stolica Arizony zakończyła serię 31 dni z temperaturami przekraczającymi 43 st. C, to upały zelżały tylko nieznacznie. Podobnie wysokie odczyty pokazują termometry w sąsiedniej Nevadzie, w Nowym Meksyku i Teksasie.

W centrach miast setki wycieńczonych bezdomnych snują się między klimatyzowanymi bibliotekami, hipermarketami i punktami pomocowymi organizacji pozarządowych, bo na miejsca w lokalnych schroniskach trzeba czekać tygodniami, a niekiedy miesiącami. W klimatyzowanych kasynach Las Vegas turyści mieszają się z tłumami przygodnych przechodniów, którzy szukają chwilowego wytchnienia. Pod naporem lejącego się z nieba żaru zaczęły padać nawet słynące z długowieczności potężne kaktusy saguaro, emblematyczna figura w krajobrazie amerykańskiego Zachodu. Naukowcy ostrzegają, że jeśli letnie monsuny nie nadejdą, to najbardziej tolerancyjne na skwar rośliny nie przetrwają obecnych warunków.

O tym, jak mocno fale upałów odbijają się na kondycji Amerykanów, świadczy choćby znaczące nasilenie ruchu na oddziałach ratunkowych. Od Kalifornii po Teksas szpitale zapełniły się w ostatnich tygodniach seniorami, robotnikami i biegaczami z typowymi dolegliwościami spowodowanymi ekstremalnymi temperaturami: udarami cieplnymi, kurczami czy odwodnieniem. Upały są szczególnie niebezpieczne dla osób cierpiących na choroby serca oraz płuc, ale także u tych zdrowych mogą doprowadzić do zaburzenia funkcjonowania organów (np. nerek) czy ośrodkowego układu nerwowego. Sporo osób trafiło na SOR-y również z powodu kontaktu z rozpaloną powierzchnią. – Widzimy wyraźny wzrost liczby pacjentów, którzy upadli na nagrzany chodnik, beton czy asfalt, a w efekcie odnieśli bardzo głębokie oparzenia – mówił lokalnym mediom doktor Kevin Foster, szef Arizona Burn Center. – W gorące popołudnie w Phoenix temperatura chodnika wystawionego na bezpośrednie działanie promieni słonecznych często sięga 77–82 st. C. Wystarczy więc ułamek sekundy, żeby się poważnie poparzyć – tłumaczył. Ale według relacji lekarza zdarza się też, że nie mniej groźne obrażenia spowodowało dotknięcie klamki, samochodowej karoserii, a nawet klamry pasa bezpieczeństwa.

Wśród ekstremalnych zjawisk pogodowych właśnie upały są najbardziej śmiertelne – w Stanach Zjednoczonych zabijają rocznie więcej ludzi niż huragany, tornada i powodzie naraz wzięte. Tylko w 2022 r. Centers for Disease Control (CDC) odnotowała ponad 1,7 tys. zgonów związanych z wysokimi temperaturami, ok. 100 więcej niż w poprzednim roku. Szacuje się, że w dużych miastach przynajmniej jedna trzecia ofiar to osoby bezdomne. Już teraz eksperci przewidują, że śmiertelny bilans obecnego lata będzie jeszcze tragiczniejszy. Agencja zastrzega jednak, że oficjalne statystyki mogą być zaniżone, bo upały często przyczyniają się do zaostrzenia przebiegu chorób przewlekłych, lecz nie są samoistną przyczyną zgonu pacjenta. Wiele zależy więc od tego, jak zaklasyfikuje ją szpital.

CDC już w 2020 r. uruchomiła specjalną mapę umożliwiającą śledzenie w czasie rzeczywistym, ilu pacjentów zgłasza się na oddziały ratunkowe z dolegliwościami wywołałanymi przez uporczywy skwar. Ma ona pomóc lokalnym władzom i dyrektorom placówek zdrowotnych lepiej reagować na ekstremalną pogodę i skuteczniej identyfikować grupy najbardziej narażone na ryzyko. I tak w ubiegłym miesiącu problemy zdrowotne z powodu wysokich temperatur odpowiadały za prawie połowę odwiedzin na SOR-ach w Arizonie – w tym samym okresie rok wcześniej za nieco ponad jedną trzecią. W Nevadzie liczba osób, które wylądowały w szpitalu przez ekstremalną pogodę, uległa podwojeniu w porównaniu z lipcem 2022 r.

Według raportu opublikowanego niedawno przez liberalną organizację Center for American Progress hipergorące lata przekładają się na prawie 235 tys. dodatkowych wizyt na oddziałach ratunkowych i ok. 54 tys. dodatkowych przyjęć szpitalnych rocznie. Nadprogramowe koszty, którymi obciążają one system ochrony zdrowia w USA, doszły już do 1 mld dol. (wyliczeń dokonano, ekstrapolując dane z Wirginii).

Rozchwiany świat

Meteorolodzy na całym świecie prześcigają się w odnotowywaniu kolejnych rekordów gorąca – i przewidywaniu ich pobicia w dalszej części lata. Dwa czołowe ośrodki klimatyczne – unijny Copernicus Climate Change Service i Światowa Organizacja Meteorologiczna – potwierdziły, że lipiec był najgorętszym miesiącem w historii pogodowych obserwacji. W ciągu jego pierwszych 23 dni średnia globalna temperatura wyniosła 16,95 st. C (dane za ostatni tydzień są jeszcze analizowane). W lipcu 2019 r., który dotychczas nosił miano najgorętszego, odnotowano 16,63 st. C. Wiadomo też, że rekordowo wysoki poziom osiągnęła temperatura w północnym Atlantyku. Jak wynika ze wstępnych danych National Oceanic and Atmospheric Administration (NOAA), amerykańskiej agencji odpowiedzialnej za prognozowanie pogody, 26 lipca dobiła ona do 24,9 st. C, ponad stopień więcej niż 30-letnia średnia. Co więcej, szczyt nastąpił w tym roku wyjątkowo wcześnie, bo dotychczas przychodził dopiero na początku września. W ostatnim tygodniu lipca gorąco jak nigdy było również w Morzu Śródziemnym – według analizy hiszpańskiego Instytutu Nauk Morskich dzienna mediana temperatury podeszła pod 29 st. C. A meteorolodzy zapowiadają, że w sierpniu wody będą się nagrzewać nawet mocniej.

Z analizy, którą przeprowadziła World Weather Attribution, międzynarodowa grupa naukowców badająca ekstremalne fenomeny pogodowe, płynie jednoznaczny wniosek: tegoroczna plaga upałów w USA, Meksyku i na południu Europy jest spowodowana zmianami klimatycznymi dokonującymi się pod wpływem emisji gazów cieplarnianych. Inni eksperci dodają, że gorąc rozbuchał jeszcze El Niño, naturalne zjawisko pogodowe powracające co kilka lat, które przejawia się podwyższoną temperaturą w równikowej strefie Pacyfiku. Słabną wówczas wiejące ze wschodu na zachód pasaty, co hamuje wynoszenie ku powierzchni oceanu chłodnych wód głębinowych. El Niño przynosi ulewy w Ameryce Południowej, w Indonezji i Australii – susze, u wybrzeży Kalifornii – sztormy, a w skali globu winduje odczyty z termometrów.

Betonowe wyspy

Władze miast i stanów w całej Ameryce od lat mają gotowe plany działania na wypadek skrajnych temperatur. Ogłaszają oficjalne ostrzeżenia oraz wskazówki, otwierają punkty chłodzące (cooling centers), ustawiają na ulicach kurtyny wodne, przedłużają godziny pracy klimatyzowanych bibliotek, oferują darmowe wejścia na baseny. Phoenix, Los Angeles i Miami powołały nawet specjalnych pełnomocników ds. upałów (chief heat officers). Coraz więcej ośrodków inwestuje też w powłoki chodnikowe mocniej odbijające promienie słoneczne – prym wiedzie tu Phoenix, gdzie „chłodne” chodniki ciągną się łącznie już przez 160 km (to mieszanina m.in. asfaltu, wody, mydła i wypełniaczy mineralnych). Powiększają się również obszary z nowymi nasadzeniami drzew, choć starania te są wciąż zbyt skromne, żeby wystudzić miejskie wyspy ciepła.

Od 2017 r. NOAA studiuje ten efekt z pomocą mieszkańców kilkudziesięciu ośrodków: w szczycie lata chętni rowerzyści i kierowcy w różnych porach dnia okrążają osiedla z czujnikami, które zbierają szczegółowe dane o temperaturze, wilgotności powietrza, lokalizacji itd. Analizy pokazują, że w gęsto zabudowanych, betonowych śródmieściach Nowego Jorku, San Antonio czy Chicago, w których zieleń jest skąpa, popołudniami może być od 8 do 11 st. C goręcej niż w zadrzewionych strefach poza centrum. Zebrane informacje mają posłużyć urzędnikom i aktywistom, żeby lepiej przygotować najbardziej wrażliwe dzielnice i ich społeczności na upały.

Do walki z miejskimi wyspami ciepła także zachęca uchwalona rok temu ustawa o ograniczeniu inflacji (Inflation Reduction Act). Administracja prezydenta Joego Bidena wyasygnowała w niej 1,5 mld dol. na 10-letni program nowych nasadzeń. Jak dotąd najambitniejszy cel wyznaczyły sobie władze ponad dwumilionowego Houston, które ogłosiły niedawno, że do 2030 r. przybędzie tam co najmniej 4,6 mln drzew. W założeniu pomoże to również zniwelować dysproporcje między bogatszymi – i bardziej zielonymi – dzielnicami a uboższymi, nierzadko zamieszkanymi głównie przez czarnych i Latynosów. To zresztą wzorzec, który powtarza się w wielu amerykańskich miastach: jak wynika z analizy ponad 3,8 tys. ośrodków, przeprowadzonej przez organizację non profit American Forests, zadrzewienie na osiedlach, gdzie dominują mniejszości, jest średnio o jedną trzecią niższe niż w rejonach, w których przeważają biali. Różnice te są zakorzenione w rasistowskich praktykach urbanistycznych stosowanych od lat 30., które ograniczały dostęp do kredytów czarnym i imigrantom, a także skutecznie pozbawiły ich dzielnice inwestycji w infrastrukturę czy zdrowie.

Picia nie ma

Tydzień temu prezydent Biden zapowiedział wprowadzenie nowych środków ochrony pracowników przed wykonywaniem zadań w szkodliwych warunkach, a także nasilenie inspekcji pracy w rolnictwie i na budowach, gdzie procedury bhp są najczęściej naruszane. Przy okazji pozwolił sobie na zawoalowany przytyk w kierunku republikańskiego gubernatora Teksasu Grega Abbotta, który na początku lata podpisał ustawę likwidującą ustanowiony przez miasta i hrabstwa wymóg zapewnienia pracownikom przerw na napicie się wody. Biden obiecał także nowe inwestycje w poprawę efektywności energetycznej budynków i infrastruktury oraz retencję wodną.

Samorządy i eksperci nie mają jednak wątpliwości, że dotychczasowe wysiłki na szczeblu lokalnym i federalnym są niewystarczające, by zneutralizować skutki wysokich temperatur. Włodarze coraz głośniej domagają się większego zaangażowania administracji rządowej. Pozwoliłyby na to przepisy, które w czerwcu zaproponowała trójka kongresmenów z Arizony, Teksasu i Nevady, jednych z najbardziej obciążonych stanów. Projekt zakłada dopisanie ekstremalnych upałów do listy klęsk żywiołowych, dzięki czemu prezydent mógłby szybko rzucić na poszkodowane nimi tereny siły i zasoby Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego, choćby wysłać ekipy medyczne, generatory prądu i inny potrzebny sprzęt. Władze lokalne miałyby też prawo ubiegać się o zwrot kosztów związanych z reagowaniem na kataklizm: dystrybucji wody, zatrudnienia asystentów osób starszych, uruchomienia schronisk dla bezdomnych, zadaszenia przystanków czy inwestycji w usługi zdrowotne. – Kiedy huragan uderza na Florydzie albo tornado dotyka Oklahomę, rząd federalny wkracza do akcji i zapewnia wsparcie. To samo powinno się dziać, kiedy przychodzi atak fal ciepła – przekonywał kongresmen Ruben Gallego, główny autor projektu.

Stany narażone na wysokie temperatury oficjalnie mogą zwrócić się o pomoc federalną, o ile wykażą, że odpowiedź na kataklizm, którego doświadczają, przekracza ich możliwości. Tak się stało w przypadku pandemii, która również nie figuruje na liście klęsk żywiołowych. Ogłoszenie przez prezydenta stanu zagrożenia na początku 2020 r. pozwoliło przelać strumień pieniędzy do ochrony zdrowia (zarówno publicznej, jak i prywatnej), które poszły m.in. na testy, aparaturę medyczną, leki antywirusowe, teleporady i szczepionki. W praktyce uznanie ekstremalnych upałów za klęskę wymagającą federalnego wsparcia jest jednak niewykonalne. Koszty zarządzania kryzysowego i obciążenie opieki medycznej są w takim przypadku dużo niższe niż ewakuacji ludzi w czasie huraganu czy usuwania zniszczeń po przejściu tornado. Szkody na mieniu wyrządzane przez wysokie temperatury również nie są znaczne.

Nic nie wskazuje na to, żeby ustawa, za którą lobbują burmistrzowie, zyskała aprobatę Białego Domu. Część demokratów uważa, że nawet bez niej Biden powinien tak jak podczas pandemii ogłosić stan zagrożenia. Gdyby to zrobił, zyskałby rozległe kompetencje – mógłby np. przekierować część budżetu wojskowego na inwestycje w OZE, czego domaga się grupa senatorów z byłymi kandydatami prezydenckimi Berniem Sandersem i Elizabeth Warren na czele. Miałby nawet prawo – jak postulują organizacje klimatyczne – zablokować eksport ropy naftowej czy nowe projekty związane z paliwami kopalnymi. Biden bierze jednak pod uwagę opór konserwatywnego skrzydła demokratów, niechętnego zamaszystym ingerencjom rządu w gospodarkę. Prawnicy podejrzewają też, że klimatyczny stan nadzwyczajny zostałby odwołany przez zdominowany przez konserwatystów Sąd Najwyższy. ©Ⓟ

ikona lupy />
Rozpalone stany / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe