Chcieliśmy przeskoczyć dystans do NATO jednym skokiem, ale to się najwyraźniej nie uda. Będą potrzebne dwa skoki - mówi Ołeksij Honczarenko ukraiński poseł z ramienia Solidarności Europejskiej Petra Poroszenki

Ukraina nie otrzymała na szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego w Wilnie zaproszenia do członkostwa, za to przywódcy ustalili, że wejdzie ona do NATO, jeśli spełni niesprecyzowane bliżej warunki, i skasowali zarazem wymóg realizacji wieloletniego planu działań na rzecz członkostwa. Bardzo jest pan rozczarowany?
ikona lupy />
Ołeksij Honczarenko ukraiński poseł z ramienia Solidarności Europejskiej Petra Poroszenki / Materiały prasowe / fot. Mikhail Palinchak/materiały prasowe

Nie jestem bardzo rozczarowany, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym się cieszył. Nie ma się z czego cieszyć, ale też nie ma katastrofy. Jasne, że chcielibyśmy przeskoczyć dystans do NATO jednym skokiem, ale to się najwyraźniej nie uda. Będą potrzebne dwa skoki. Dano nam słowo, a teraz musimy popracować, żeby za rok na szczycie w Waszyngtonie nasza sytuacja była lepsza i żebyśmy wtedy otrzymali zaproszenie.

Co możecie w tym celu zrobić? Sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg nie potrafił precyzyjnie wyjaśnić, o jakich warunkach mowa.

A ja myślę, że wszystko jest jasne. Musimy pokazać sukces na polu walki oraz w reformowaniu kraju. I musimy tego dokonać równolegle.

Władze ukraińskie mogły zrobić coś więcej? Prezydent Wołodymyr Zełenski?

Znam pewne szczegóły procesu negocjacyjnego, ale nie wszystkie. Dlatego trudno mi to obiektywnie ocenić. Sądzę, że prezydent zrobił wszystko, co mógł. Jego ostatni wpis na Telegramie był, jak się wydaje, ostatnią próbą zmiany sytuacji, rzutem na taśmę.

Przypomnijmy, że Zełenski nazwał nieujawnioną jeszcze wtedy propozycję komunikatu końcowego mianem absurdalnej i dodał, że tylko zachęci ona Rosję do kontynuowania agresji.

Pomyłką Zełenskiego było natomiast niepojechanie na ubiegłoroczny szczyt NATO do Madrytu. Tamten szczyt okazał się historyczny dla Finlandii i Szwecji, które otrzymały zaproszenie, a dla Ukrainy był stracony.

Przywódcy podjęli decyzję o powołaniu Rady NATO-Ukraina. To ważna zmiana?

To krok biurokratyczny, ale jednak do przodu. Komisja NATO-Ukraina zostanie zastąpiona radą, która ma oceniać postępy dokonywane przez nasz kraj. Właśnie tam Ukraina powinna postawić pytanie, czego konkretnie dotyczą warunki otrzymania zaproszenia, o jakich napisano w komunikacie poszczytowym. Przy czym moim zdaniem kluczowe jest nie sformułowanie o warunkach, ale o tym, że Ukraina otrzyma zaproszenie, kiedy tak zdecydują sojusznicy.

Ale to tautologia. Jeśli sojusznicy tak zdecydują, mogą zaprosić dowolny kraj świata.

Owszem. Tak czy inaczej na kolejnym szczycie w Waszyngtonie taka rozmowa już nie przejdzie. Będzie potrzebnych więcej konkretów. Dlatego sądzę, że zdecydowanie zrobiliśmy krok do przodu. Po prostu nie taki krok, jakiego byśmy chcieli ani na jaki zasługujemy.

Jeden z moich kijowskich rozmówców powiedział, że najistotniejsza na tym szczycie jest nie kwestia samego zaproszenia do członkostwa w NATO, skoro z góry wiadomo, że akcesji nie będzie, dopóki trwa wojna, ale kwestia dostaw broni potrzebnej do finalizacji kontrofensywy.

Nie rozpatrywałbym tych spraw odrębnie. Nie należy komentować tego w ten sposób, że wprawdzie nie dali nam zaproszenia, ale za to dali broń. To błędne podejście. Kiedy rozmawiamy o członkostwie w Sojuszu, nie rozmawiamy tak naprawdę o wygraniu wojny. Wojnę musimy wygrać tak czy inaczej. Nie wejdziemy do NATO jutro ani nawet w ciągu roku. To całkowicie jasne. A zwyciężyć musimy jak najszybciej. Dlatego sprawa akcesji dotyczy przyszłości, gwarancji dla Ukrainy, że ten koszmar, jaki się odbywa, nie powtórzy się za 5 czy 10 lat. O to chodzi w sprawie NATO. Dlatego nie ma sensu przeciwstawiać kwestii zaproszenia z dostawami broni. Potrzeba nam zarówno jednego, jak i drugiego. To dwa różne zadania. Broń pozwoli nam przeżyć w krótkim terminie, a NATO – w średnim i długim, byśmy mogli żyć jako wolni ludzie razem z wolnym światem. ©℗

rozmawiał w Wilnie Michał Potocki