O atmosferze polskiej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej w pierwszej połowie 2025 r. zdecydują najbliższe miesiące i rezultaty wyborów w Słowacji i Austrii.

Polska obejmie stery w RUE po Węgrzech, państwie, które cechuje nieskrywana niechęć do Ukrainy. W zależności od sytuacji wojennej i unijnej polityki wobec Rosji można sobie wyobrazić, że sześć miesięcy pod sterami Budapesztu będzie czasem bezczynności w sprawie głosowania kolejnych sankcji na Moskwę. Węgierska prezydencja, która rozpocznie się niemal dokładnie za rok, 1 lipca, przypadnie na okres powyborczy. Wybory do Parlamentu Europejskiego odbędą się w czerwcu, a kolejne tygodnie będą trwać polityczne targi, w wyniku których zostanie wyłoniona nowa dominująca większość.

Najbliższych kilkanaście miesięcy przyniesie też istotne z perspektywy Europy Środkowej krajowe rozstrzygnięcia wyborcze. 30 września do urn ruszą Słowacy. Szanse na zwycięstwo ma populistyczny socjaldemokrata Robert Fico (SMER-SD). Następnie, w 2024 r., parlament wybiorą Austriacy. Tam w sondażach od listopada 2022 r. najsilniejszym stronnictwem politycznym jest FPÖ – Wolnościowa Partia Austrii z populistą Herbertem Kicklem.

Obu polityków łączy prorosyjskość. Fico wielokrotnie podnosił, że wsparcie militarne dla Ukrainy jest fundamentalnym wręcz zagrożeniem dla państwa słowackiego. Co zaś do Austriaków, ci od początku nie palą się do wsparcia Kijowa, tłumacząc swój dystans historyczną neutralnością. Lider FPÖ należał do tych polityków, którzy w trakcie wystąpienia prezydenta Ukrainy w Radzie Narodowej ostentacyjnie opuścili salę plenarną. Kickl był zwolennikiem przeprowadzenia w sierpniu 2022 r. referendum w sprawie poparcia społecznego dla sankcji na Rosję. Ostatecznie do niego nie doszło. Tego typu korespondencyjny plebiscyt – pod nazwą „narodowych konsultacji” – odbył się za to nad Balatonem. Przeciwko sankcjom było ponad 97 proc. Węgrów.

Populistyczna prorosyjskość w Europie Środkowej będzie wyzwaniem nie tylko dla Ukrainy, lecz także dla jej sojuszników. Przede wszystkim dla Polski.

Termin „populizm” jest łatką łatwo przyklejaną politycznym przeciwnikom. Niemiecki socjolog i politolog Ralf Dahrendorf, pisał, że: „(…) to, co dla jednego jest populizmem, dla drugiego jest demokracją i na odwrót”.

Populizm buduje prosty obraz świata, w którym działanie polityczne jest oparte na zasadzie sprawczości – mówisz-masz. Ten świat potrzebuje jasno zdefiniowanego kozła ofiarnego, którego obarcza się odpowiedzialnością za swoje niepowodzenia. Już pod koniec lat 60. Donald MacRae pisał: „Populizm ceni braterstwo bardziej niż wolność. Od tego rodzaju prymitywnego braterstwa blisko już do nietolerancji i ksenofobii kierowanej przeciwko wewnętrznym lub zewnętrznym obcym, którzy wydają się zagrażać swojskiemu status quo”. W obcokrajowcach widzi się zagrożenie nie tylko dla dobrobytu czy krajowego rynku pracy, lecz także dla konstytutywnej zasady narodu, jego homogeniczności i tożsamości” (cytat za: Yves Mény i Yves Surel, „Demokracja w obliczu populizmu”).

Poszczególne partie polityczne w Europie wpisują się w nurt ugrupowań „populistyczno-marketingowych”. Kinga Wojtas, analizując tego typu stronnictwa przede wszystkim w Europie Środkowej i Wschodniej, doszła do wniosku, że zostały one zaprojektowane jako odpowiedź na zapotrzebowanie wyborcy i do niego dostosowane. Stają się tym, czego oczekuje od nich elektorat.

Rzeczywistość bardzo sprzyja teraz rozwijaniu tego typu ruchów. Ekonomiczne skutki trwającej na Wschodzie wojny w mniejszym bądź większym stopniu są odczuwane w całej Europie. Trzeba przy tym pamiętać, że zarówno FPÖ, jak i SMER-SD to polityczni starzy wyjadacze. Trudno im podważać dotychczasowe zasady politycznego establishmentu, bo nim de facto są, a jednak komunikują społeczeństwu, że biurokratyczne zasady gry i poprawność polityczna prowadzą do sytuacji, w której dobro innych (uchodźców, imigrantów) jest przedkładane ponad dobro własnego narodu.

Popularność FPÖ w Austrii, SMER-SD na Słowacji i Fideszu na Węgrzech wynika w dużej mierze z uwarunkowań lokalnych. O Austriackiej Partii Wolności mówi się, że jest to ugrupowanie skrajnie prawicowe, a nawet wręcz odwołujące się do tradycji neonazistowskiej. Stronnictwo to powstało w 1956 r. Począwszy od lat 90., bazę wyborczą ugrupowania stanowili pracownicy administracji niższego szczebla oraz robotnicy. Wolnościowcy na scenie politycznej funkcjonują obok dwóch istotnych ugrupowań: Austriackiej Partii Ludowej (Österreichische Volkspartei, ÖVP) oraz Socjaldemokratycznej Partii Austrii (SPÖ).

Od listopada 2022 r. FPÖ nieprzerwanie prowadzi w sondażach wyborczych, wyprzedzając o kilka punktów Austriacką Partię Ludową (ÖVP). W badaniu instytutu ÖSTERREICH, zrealizowanym na grupie 2 tys. osób, FPÖ notuje 28 proc., ÖVP – 24 proc., a socjaldemokraci z SPÖ 21 proc. poparcia. Z kolei w badaniu dla eXXpress partie te zdobywają odpowiednio 30 proc., 24 proc. i 20 proc.

Skąd tak dobre wyniki FPÖ? Odpowiedź nie jest aż tak oczywista. Jak tłumaczy dr Piotr Andrzejewski z Instytutu Zachodniego, fenomen Wolnościowców trwa co najmniej od 1986 r., kiedy przewodniczącym partii został Jörg Haider. W ciągu kilkunastu lat wywindował ją spod progu wyborczego i w październiku 1999 r. w wyborach do Rady Narodowej uzyskał 26,9 proc. poparcia. Uczynił tym samym FPÖ jedną z najważniejszych partii na austriackiej scenie politycznej. Na tyle silną, że w 2000 r. FPÖ weszła do koalicyjnego rządu z ÖVP.

„Wejście do austriackiego rządu FPÖ, oskarżanej przez jej przeciwników o reprezentowanie skrajnie prawicowych czy wręcz neonazistowskich poglądów, wywołało ostre protesty zarówno w kraju, jak i za granicą. Państwa Unii Europejskiej początkowo wprowadziły sankcje dyplomatyczne wymierzone w rząd austriacki, polegające na ograniczeniu kontaktów z nim do niezbędnego minimum” – pisze Tomasz Dobrowolski na łamach „Krakowskich Studiów Międzynarodowych”. Tyle że „już we wrześniu 2000 r. zostały one zniesione wobec obaw, iż mogłyby doprowadzić do wzrostu nastrojów antyunijych w społeczeństwie austriackim”.

Na czym polegał fenomen Haidera? Otóż dokonał on transformacji swojego ugrupowania od wolnorynkowego, wolnościowego i tylko podlanego nacjonalistycznym sosem w partię populistyczną i antyimigrancką. Doktor Andrzejewski wskazuje, że przypominało to nieco założenia ujęte w systemie „trzeciej drogi” (Third Way), której zwolennikiem był m.in. Tony Blair, tj. stworzenia systemu będącego hybrydą centroprawicy i centrolewicy (prawicowa polityka gospodarcza z lewicową polityką społeczną). Niedługo po śmierci Haidera, który w październiku 2008 r. zginął w wypadku samochodowym, w Karyntii (jednym z krajów związkowych Austrii) odbyły się wybory lokalne, w których FPÖ zanotowała wynik na poziomie 49 proc.

To skąd obecne poparcie? Wojna? Taka odpowiedź urządzałaby wszystkich, bowiem pozwalałaby wytłumaczyć trudniejszą sytuację społeczną czynnikiem zewnętrznym. Ostatnia, majowa prognoza inflacyjna Eurostatu dla Austrii wskazuje 7,1 proc. (na 2024 r. – 3,8 proc.).

W 2022 r. realny wzrost PKB wyniósł 5 proc. i był najwyższy od 1995 r., tj. od momentu wejścia do Unii Europejskiej. W prognozie Eurostatu przewiduje się, iż w wyniku połączenia wysokich cen energii i stosunkowo niskiego wzrostu płac dynamika wzrostu PKB w pierwszej połowie 2023 r. będzie ujemna. Jednakże przyspieszenie wzrostu płac realnych, które w pewnej mierze jest wywołane osłonowymi działaniami rządu, doprowadzi do odbicia konsumpcji prywatnej. Prognozowany wzrost realnego PKB w 2023 r. ma wynieść 0,4 proc., a w 2024 r. 1,6 proc. Według danych Austriackiego Urzędu Statystycznego (Statistik Austria). W 2022 r. w ubóstwie żyło 201 tys. obywateli (2,3 proc.). Rok wcześniej wskaźnik ten wyniósł 1,8 proc.

To podatny grunt dla haseł FPÖ, która opiera swój przekaz na krytyce migracji. W ubiegłym roku do Austrii dotarło tylu migrantów, ilu w czasie masowego napływu z 2015 r. Nastąpił „silny wzrost liczby ludności w 2022 r. dzięki imigracji z Ukrainy” – możemy przeczytać na stronach urzędu statystycznego. Liczba ludności wzrosła o prawie 126 tys. r/r. Jak podano w komunikacie, „jest to największy wzrost ludności w ciągu jednego roku od czasu powstania Drugiej Republiki”. W Austrii ostatecznie zostało ok. 67 tys. Ukraińców (pozostali wybrali inne kraje bądź powrócili do domu). Na drugim miejscu są Syryjczycy (14 tys.), a na trzecim Niemcy (9 tys.). Jak wskazywał Tobias Thomas, dyrektor Austriackiego Urzędu Statystycznego, „rynek pracy jest zależny od migrantów, tym bardziej że niedobór siły roboczej i wykwalifikowanych pracowników stale rośnie”. Kanclerz Karl Nehammer (ÖVP) stwierdził jednak, że musi istnieć „wyraźny rozdział” między azylem a migracją.

W kwietniu na łamach austriackiego dziennika „Der Standard” Irene Brickner, Andreas Danzer i Flora Mory zastanawiali się, ile kosztuje Austrię polityka niewpuszczania migrantów, a także co przemawia za jej zakończeniem. Autorzy wskazują, że oczekujący na prawo pobytu powinni mieć dostęp do rynku pracy, w innym bowiem przypadku jest marnowany ich potencjał. Tymczasem kanclerz uważa, że umożliwienie ubiegającemu się o azyl podjęcia pracy zwiększyłoby jeszcze presję migracyjną i sprzyjało przemytnikom. Widać, że ÖVP podkradła część narracji Wolnościowcom.

– Austria ma duże doświadczenie z uchodźcami wojennymi. Państwo to było na pierwszej linii podczas wojen w byłej Jugosławii. Wiedeń ma bardzo dobrą reputację w tym względzie. Zastrzeżenia budzą przede wszystkim migranci ekonomiczni, co nie oznacza, że nie pojawiają się antyukraińskie akcenty, których nie można przemilczeć – tłumaczy dr Piotr Andrzejewski z Instytutu Studiów Politycznych PAN.

Obecne poparcie dla Austriackiej Partii Wolności w jego opinii wynika z kilku przesłanek: atmosfery postcovidowej, inflacji, wojny – zagadnień, które także w innych państwach napędzają popularność skrajnych środowisk. Istotnym powodem jest także słabość konkurentów politycznych. Socjaldemokraci zaliczyli ostatnio poważną wpadkę w czasie wyborów przewodniczącego ugrupowania. Były one konieczne po tym, jak pod koniec maja swoją dymisję zgłosiła ówczesna przewodnicząca Pamela Rendi-Wagner. Hans Peter Doskozil (starosta kraju związkowego Burgenland) w wewnętrznych wyborach z 3 czerwca miał dostać 316 głosów i zostać wybrany na przewodniczącego SPÖ. W żenujących okolicznościach – w trakcie wywiadu po wyborach – dziennikarz ORF Martin Thür odkrył, że suma głosów się nie zgadza. Finalnie zwyciężył Andreas Babler. Do społeczeństwa poszedł przekaz: jak ufać ludziom, którzy nie potrafią nawet doliczyć się głosów we własnej partii?

FPÖ była już bardzo popularna, ale jej trend wzrostowy zatrzymała tzw. Ibiza -Affäre – ujawniona w maju 2019 r. Wicekanclerz z ramienia Austriackiej Partii Wolności Heinz-Christian Strache miał proponować krewnej rosyjskiego oligarchy kontrakty rządowe w zamian za pieniądze dla FPÖ. Konsekwencją był rozłam koalicji z ÖVP. Ówczesny kanclerz Sebastian Kurz starał się przejąć część programu FPÖ poprzez eksponowanie kwestii związanych z imigracją. Kurza 30 miesięcy później ze sceny politycznej zmiotła inna afera. W październiku 2021 r. ujawniono próby kupowania przez Austriacką Partię Ludową przychylnych artykułów oraz publikowania nieprawdziwych sondaży w prasie w zamian za rządowe ogłoszenia.

Ostatniego dnia lutego 2020 r., na kilka dni przed wybuchem pandemii koronawirusa, na Słowacji odbyły się wybory parlamentarne. Przegrane przez skompromitowanego lidera socjaldemokratów Roberta Ficę. Formalnie polityk ten nie rządził Słowacją od ponad 23 miesięcy, po tym jak ustąpił z urzędu w połowie marca 2018 r. (w związku ze śmiercią dziennikarza Jána Kuciaka). Nikt nie miał jednak wątpliwości, że zwycięska partia OLaNO wygrała właśnie z nim. Nadrzędnym celem stworzonej po wyborach czteropartyjnej koalicji było „rozbicie politycznej mafii”. Szybko jednak pojawiły się niesnaski. Rząd nie miał programu i tylko straszył wyborców powrotem Ficy. W czasach COVID-19 podejmował niepopularne kroki, w tym kilka całkowitych lockdownów. Czarę goryczy przelało ściągnięcie rosyjskiej szczepionki Sputnik V. Według sondażu ośrodka Focus z kwietnia 2021 r. OLaNO notowała poparcie na poziomie 9,2 proc. (14 miesięcy wcześniej wynosiło ono 25 proc.).

Nieudolność władzy i jej wewnętrzne konflikty systematycznie podbijały poparcie dla niedawno odsuniętego Ficy. Trzeba pamiętać, że pozostaje on jedną z wiodących postaci kolportujących rosyjską dezinformację. Jest przy tym beneficjentem krytycznego spojrzenia Słowaków na pomoc Ukrainie – solidarność rządu wobec sąsiada pogłębia zaś lukę pomiędzy narodem a elitami.

Z badań zrealizowanych przez GlobSec jesienią 2022 r. wynikało np., iż większość Słowaków trzyma kciuki za zwycięstwo Rosji w wojnie z Ukrainą. Ostatnie badanie (GlobSec Trends 2023) wskazuje, że 34 proc. słowackich respondentów uważa, iż to Zachód sprowokował Rosję do inwazji na Ukrainę. Moskwę o sprowokowanie wojny oskarża zaledwie 40 proc. ankietowanych. Poparcie dla NATO spadło z 72 proc. w 2022 r. do 58 proc. w 2023 r. Najmniej od 2019 r.

Źródeł słowackiej prorosyjskości badacze upatrują w historycznej idei Rosji jako „starszego brata” kraju. Została ona stworzona w XIX w. Dominika Hajdu z GlobSec wskazuje, że według badań z 2020 r. 78 proc. Słowaków nadal w nią wierzy. 56 proc. jest zdania, że sankcje na Rosję nie działają, a 69 proc. – że dostarczanie Ukrainie sprzętu wojskowego i broni prowokuje Kreml i przybliża widmo wojny. Co istotne, połowa Słowaków odpowiada twierdząco na pytanie: „Czy amerykańska obecność stanowi zagrożenie dla mojego państwa?”.

Według ostatnich dostępnych danych ONZ (z 25 czerwca) Słowacja przyjęła ponad 119 tys. uchodźców. Około 80 proc. to kobiety i dzieci. Według Centralnego Urzędu Pracy, Spraw Socjalnych i Rodziny Republiki Słowackiej na słowackim rynku pracy jest obecnie 35,6 tys. zagranicznych pracowników.

Poziom zinfiltrowania elit politycznych rosyjską propagandą był na tyle poważny, że NATO ogłosiło przetarg na realizację kampanii „Why Ukraine Matters” (ma tłumaczyć, dlaczego stałe wsparcie dla Ukrainy jest ważne, a także w jaki sposób jest powiązane z ochroną Słowacji i rolą Sojuszu w zapewnieniu bezpieczeństwa regionalnego). Ma ona ruszyć już po wyborach. Fico napisał do szefa Sojuszu Jensa Stoltenberga, że „nawet ostatni laik polityczny rozumie, że jest to kampania NATO przeciwko opozycji”. W czerwcu, w czasie debaty nad wotum zaufania dla technicznego gabinetu Ľudovíta Ódora, Fico stwierdził, że rząd powinien wyjaśnić społeczeństwu, że Słowacja straciła niepodległość (m.in. w związku z przekazaniem Ukrainie MiG-29), co skutkuje koniecznością ochrony jej przestrzeni powietrznej przez państwa sąsiednie (m.in. Polskę czy Węgry). Jaroslav Daniška na łamach Standard.sk pisał, że „Dużą część opinii publicznej zaniepokoił fakt, że politycy (Čaputová, Heger czy Naď) określali konflikt terytorialny między Rosją a Ukrainą jako «naszą wojnę», w którą zaangażowana jest również Słowacja”. Autor wskazuje, że ta niechęć pomocy Ukrainie nie musi się wiązać z rozprzestrzenianiem rosyjskiej propagandy. Słowacy po prostu nie są według niego zwolennikami polityki zagranicznej na wzór polski i nie rozumieją rzeczywistości politycznej. Opozycja wobec polityki rządu jest natomiast utożsamiana z awersją do szeroko rozumianego Zachodu (a także samej Ukrainy).

Na wszystko nakładają się trudna sytuacja gospodarcza, wysoka inflacja, która w szczytowym momencie sięgała 15,4 proc. Istotnym problemem były gwałtownie drożejące żywność i energia (w tym paliwa). Paradoksem jest, że w krajach ościennych (poza Węgrami) można było zrobić zakupy taniej niż na Słowacji.

Kolejne sondaże pokazują, że parlament będzie rozdrobniony. Według danych z 16 czerwca (ośrodka Jak), gdyby wybory odbyły się na początku czerwca, wygrałaby je partia SMER-SD, zdobywając 19 proc. głosów. Na drugim miejscu byłby Hlas-SD (17,2 proc.), a na trzecim Progresívne Slovensko (14,4 proc.). Pierwsza partia jest związana z Peterem Pellegrinim, z kolei Progresywna Słowacja nieformalnie jest kojarzona z prezydent Zuzaną Čaputovą. Wszystkie warianty politycznej układanki są więc możliwe, włącznie z takim, w którym Fico co prawda wygrywa wybory, ale nie jest w stanie stworzyć rządu. Jedną z ewentualności jest dokooptowanie do koalicji Republiki – ugrupowania określanego mianem „brunatnego”. Według sondażu Ipsos może ona liczyć na poparcie rzędu 8 proc.

Na tym tle wrażenie robi to, że Tibor Gašpar, były szef policji kierujący nią w czasie, kiedy zamordowano Jána Kuciaka, ma wystartować „z wysokiego miejsca” z listy SMER-SD. Zakomunikował to w ostatnią niedzielę Robert Fico. Jak stwierdził, byłby zadowolony, gdyby były minister spraw wewnętrznych (w tym samym czasie) Robert Kaliňák również zdecydował się kandydować z list jego partii. Przeciwko temu politykowi masowo protestowano w całej Słowacji.

Czy jeśli wybory na Słowacji i w Austrii naprawdę zakończyłyby się zwycięstwami SMER-SD i FPÖ, to cały region się zmieni? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, i to nie tylko z uwagi na możliwą niezdolność do sformowania przez nie rządu. Jak zwraca uwagę dr Tomáš Strážay, dyrektor Slovak Foreign Policy Association, na Słowacji zmianie polityki będą przeciwdziałać Defence Agreement z USA, członkostwo w strefie euro czy decydujący wreszcie głos prezydent Čaputovej w kreowaniu nowego gabinetu. Zmiana polityki wobec Ukrainy o 180 stopni nie będzie taka prosta. Poza tym nie poparłaby jej większość partii politycznych. W Austrii zaostrzenie kursu byłoby możliwe, ale Wiedeń zdaje sobie sprawę, że stawanie okoniem przeciwko pomocy Ukrainie może się skończyć jakąś formą izolacji. A tym ani politycy, ani społeczeństwo nie są zainteresowani.

Jak bardzo hasła wyborcze mogą się różnić od działań po dojściu do władzy, pokazała już Giorgia Meloni. Kiedy we Włoszech zwycięstwo odniosła prawicowa koalicja z dominującymi Braćmi Włochami, wieszczono koniec pomocy Rzymu dla Kijowa. Tymczasem ta, która miała budować sojusz przeciwko Ukrainie, już kilka godzin po swoim zwycięstwie napisała na Twitterze: „Drogi (Zełenski), wiesz, że możesz liczyć na nasze lojalne wsparcie dla sprawy wolności narodu ukraińskiego. Bądźcie silni i nie traćcie wiary”. ©Ⓟ