Grecka socjalistka Ewa Kaili straciła wczoraj fotel wiceszefowej Parlamentu Europejskiego. W przypadku większości afer z łapówkami w tle ich podstawowym wyjaśnieniem jest chciwość przyjmujących łapówki i brudne interesy tych, którzy pieniądze rozdają.

Problem w tym, że idąc sensacyjnym tropem indywidualnych problemów z uczciwością niektórych europejskich polityków, w żaden sposób nie rozwiążemy kwestii przejrzystości funkcjonowania instytucji.
Tym razem jednak ma się to zmienić i – jak zapowiedziała włoska szefowa europarlamentu Roberta Metsola – deputowani nie przejdą do porządku dziennego nad korupcją, z którą w najbliższych miesiącach będzie kojarzył się gmach w Strasburgu. Ma dojść do gruntownych zmian instytucjonalnych, które pozwolą zapobiegać takim procederom w przyszłości, a lobbing państw trzecich ma zostać uregulowany. Wszystko brzmi obiecująco, ale czytając takie zapewnienia, gdzieś w tle pobrzmiewają echa wszystkich poprzednich zapewnień po minionych aferach związanych z politykami pełniącymi istotne funkcje na europejskiej scenie politycznej. Sęk w tym, że mimo najszczerszych chęci instytucji europejskich i decydentów, ograniczenie do zera takich incydentów jest nierealne. Już dziś unijne instytucje swoimi rozmiarami przypominają międzynarodowe korporacje, w których kolejne gabinety mnożą się jak grzyby po deszczu. Częściowo wynika to z realnych potrzeb zarządzania tak wielkim organizmem, jakim jest 27 państw skupionych w jednej organizacji, a częściowo z chciwości samych instytucji. Celuje w tym zwłaszcza Parlament Europejski, który co roku domaga się zwiększania finansowania oraz kolejnych stanowisk do zapełnienia. Czy kolejna wieloletnia, czasochłonna reforma, która pochłonie następne setki milionów euro, może więc coś zmienić?
Najnowsza afera jest o tyle niefortunna dla europosłów, ponieważ dotyczy szeregów frakcji socjalistów i demokratów, którzy problemy z przestrzeganiem praworządności i piętnowanie wszelkich postaw „sprzecznych z wartościami europejskimi” uczynili jednym z centralnych punktów swojego programu politycznego. W nieoficjalnych rozmowach europosłowie twierdzą, że przez frakcję przetoczą się ogromne zmiany, a afera może być punktem zwrotnym dla obecnych układów politycznych wśród socjalistów, jednak nie spodziewałbym się rewolucji. W każdym stadzie trafi się jakaś czarna owca. Dotychczasowy przebieg afery pokazuje jednak, że czarnych owiec jest nieco więcej, dlatego europosłowie raczej nie mają co liczyć na przychylne traktowanie ani przez Komisję Europejską, ani państwa członkowskie.
Brak zaufania, baczne spojrzenie europejskich służb skarbowych i kompromitacja polityków jednej z największych frakcji to nie wszystko, bo problem dotyczy też organizacji pozarządowych. Centralna dla całej afery, jak widzimy po ostatnich doniesieniach, organizacja Fight Impunity, której założycielem jest partner Kaili Francesco Giorgi, choć współpracowała z Parlamentem Europejskim, to nie figurowała w europejskim rejestrze przejrzystości, w którym zapisuje się organizacje lobbystyczne. Mamy zatem przepisy, ale nie są one egzekwowane. Po co więc kolejna zapowiedź Komisji Europejskiej o stworzeniu dodatkowej, w pełni niezależnej instytucji do spraw etyki? Oczywiście Bruksela w ten sposób pokazuje, że nie ignoruje problemu korupcji, ale czy potrzebne są kolejne nowe organy, instytucje zatrudniające dziesiątki osób do rozwiązania jednego z najstarszych politycznych problemów, z którym walczą już przecież liczne służby krajowe i międzynarodowe?
Zdecydowanie słuszniejszym krokiem wydaje mi się przeprowadzenie audytów w działających już instytucjach i poprawienie mechanizmów, które jakoś funkcjonują. A jednym z nich jest rejestr przejrzystości, w której wspomnianej organizacji pozarządowej na próżno szukać. Oczywiście afera stanie się też przyczynkiem do odrodzenia populistycznych haseł o końcu Unii Europejskiej, o deptaniu praworządności przez eurokratów, o czym świadczą chociażby ironiczne wpisy na Twitterze premiera Węgier Viktora Orbána. Nie sądzę, że unijne instytucje przerażą się wizją wielkiego powrotu populizmu, ale z pewnością ignorowanie krytyki nie przysporzy Brukseli nowych obrońców europejskich wartości. Czas jednak posypać głowę popiołem, przynajmniej w Strasburgu. ©℗