Dostawy amerykańskiej artylerii zniwelowały nierównowagę potencjałów Ukrainy i Rosji, ale po półrocznych walkach wciąż daleko do zwycięstwa którejś ze stron.

– Wierzę, że Ukraina nie tylko się obroni, lecz także zwycięży, odzyska całość swoich ziem, odbuduje się, także dzięki wsparciu Polski i wszystkich uczciwych narodów – mówił Andrzej Duda podczas wczorajszej wizyty w Kijowie. Prezydent przybył do ukraińskiej stolicy po raz trzeci od rozpoczęcia inwazji. Tym razem powodem był szczyt Platformy Krymskiej, inicjatywy zainaugurowanej przed rokiem, która ma pomóc Ukrainie odzyskać półwysep zajęty przez Rosjan w 2014 r.
Wizyta Dudy nieprzypadkowo odbyła się w przeddzień Dnia Niepodległości Ukrainy, który w tym roku przypada dokładnie sześć miesięcy od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji. Masowych obchodów 31. rocznicy odzyskania niezależności tym razem się nie planuje. Zbyt duże jest ryzyko rosyjskich ataków rakietowych. Reuters podał, powołując się na anonimowego urzędnika amerykańskiej administracji, że Waszyngton dysponuje informacjami, iż „Rosja w najbliższych dniach szykuje się do uderzenia w infrastrukturę cywilną i obiekty państwowe Ukrainy”. USA zaapelowały do swoich obywateli o bezzwłoczne opuszczenie kraju.
– Jeśli będą w nas bić, otrzymają potężną odpowiedź. Chcę powiedzieć, że z każdym dniem – myślę, że widzicie to w przestrzeni informacyjnej – ta odpowiedź będzie coraz silniejsza – mówił wczoraj prezydent Wołodymyr Zełenski. Portal Yahoo! News podał w niedzielę, że Amerykanie mogli po cichu przekazać Ukrainie rakiety dalekiego zasięgu, zdolne do rażenia celów oddalonych o 300 km. Jak sugeruje Yahoo! News, rakiety typu ATACMS mogły zostać wykorzystane do niedawnego ataku na bazę lotnictwa w krymskiej Nowofedoriwce. Jake Sullivan, doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Bidena ds. bezpieczeństwa narodowego, mówił w lipcu, że tego typu sprzęt nie zostanie wysłany z obawy przed eskalacją napięcia w relacjach z Rosją.
W ostatnich tygodniach – umownie nazwijmy je trzecią fazą wojny obronnej – Ukraińcy coraz odważniej rażą rosyjskie cele na terenach okupowanych, włącznie z nieatakowanym dotychczas Krymem. Ich ofiarą padają bazy lotnictwa, składy amunicji, punkty dowodzenia i obiekty infrastruktury komunikacyjnej. Choć zapowiadanej kontrofensywy w obwodzie chersońskim nie widać, bo Ukraińcom nie udało się zgromadzić sił wystarczających do wyparcia Rosjan z prawego brzegu Dniepru, przeciwnik nie radzi sobie z neutralizacją zagrożenia z powietrza. Z kolei ukraińska armia, choć narzeka na zbyt małe dostawy, jest zachwycona zwłaszcza precyzyjnymi systemami artyleryjskimi typu HIMARS. Sama jednak także ponosi ciężkie straty; według kijowskich danych dotychczas zginęło 9 tys. ukraińskich żołnierzy.
Gdy 24 lutego o świcie rosyjskie kolumny przekraczały ukraińską granicę, a pierwsze rakiety spadły na duże miasta, Zachód spodziewał się szybkiego przełamania oporu obrońców. Rosjanie liczyli na szybkie wzięcie Kijowa, obalenie lub zamordowanie Zełenskiego i zainstalowanie marionetkowego rządu. Według „Washington Post” były gotowe dwa gabinety potencjalnych nowych liderów, a na czele jednego z nich miał stać były prezydent Wiktor Janukowycz, obalony w wyniku rewolucji godności w 2014 r. Na wyposażeniu żołnierzy maszerujących na stolicę były nawet mundury galowe. Okazało się jednak, że 150–200 tys. wojskowych to za mało, by przełamać opór Ukraińców. W dodatku Kijów – dzięki informacjom od amerykańskiego wywiadu – w porę podniósł samoloty wojskowe, czym ocalił swoje lotnictwo. Rosjanom nie udał się też desant na podkijowskich lotniskach.
Po miesiącu Moskwa zorientowała się, że Kijowa nie da się zdobyć. W kwietniu wojna wkroczyła więc w nową fazę – regularnych pojedynków artyleryjskich na Donbasie i powolnej ofensywy agresora w tym regionie. W ciągu następnych tygodni Rosjanie nie zrealizowali jednak w pełni zakładanych celów. Zdusili opór w Mariupolu i opanowali cały obwód ługański (nie licząc dwóch wsi), ale pod ukraińską kontrolą wciąż znajduje się 40 proc. obwodu donieckiego. Druga faza wojny charakteryzowała się też zamrożeniem rozmów pokojowych. Ukraińcy stracili do nich zapał po odkryciu skali zbrodni wojennych na przedmieściach Kijowa, a Kreml uznał, że z rozmowami warto się wstrzymać, aż Ukraina osłabnie. Przełomu, który pozwoliłby uznać, że któraś ze stron jest bliższa sukcesu, brak. W efekcie coraz więcej analityków – ostatnio dawny przedstawiciel Białego Domu ds. Ukrainy Kurt Volker – przewiduje, że konflikt potrwa jeszcze co najmniej rok.

Do przeczytania tekstu zachęca jego Autor, Michał Potocki.

Trwa ładowanie wpisu