Każdej kolejnej nocy jest oczekiwanie, że nastąpi decydujący atak. Ale morale mieszkańców nie spada – o składaniu broni nie ma mowy.

Godzina policyjna trwała prawie półtorej doby, od sobotniego popołudnia. Wczoraj rano mieszkańcy centrum Kijowa mogli wreszcie wyjść z domów i schronów. Niektórzy wyprowadzali psy na spacer, inni czas pomiędzy alarmami bombowymi wykorzystali, by zaopatrzyć się w lekarstwa w aptekach. W kolejkach stało nawet po 20 osób. Sklepy spożywcze w centrum Kijowa już nie działają – zakupy można „zamówić” z obrzeży miasta, gdzie niektóre markety jeszcze funkcjonują. Choć mieszkańcy, którzy wciąż przebywają w centrum, mają świadomość, że wkrótce zostanie odcięty prąd, woda czy internet, to morale jest zaskakująco wysokie. Szok był w czwartek, gdy spadły pierwsze pociski. Teraz dominuje inna postawa. – Przyjdą, to ich powitamy – mówi jeden z obrońców stolicy.
Wczoraj w mieście pojawiły się informacje, że wieczorem Rosjanie mają śmigłowcami dokonać desantu na Rynku Besarabskim, tzw. Besarabce, i później przebić się do Peczerska – dzielnicy rządowej. Dla Rosjan taki obrót spraw byłby wygodny, mogliby wtedy zainstalować w tym miejscu marionetkowy rząd. Oznaczałoby to jednak ryzykowny desant w środku miasta i poważne ryzyko znalezienia się w kotle Ukraińców, co wydarzyło się kilka dni temu na lotnisku w Hostomelu.
To tylko jeden z możliwych scenariuszy. Także podczas poprzednich nocy zapowiadano bardzo ciężkie naloty, które się jednak nie wydarzyły. Teraz każda noc jest tą decydującą.
Obecnie wokół Kijowa można wyróżnić trzy pierścienie obrony. Pierwszy na przedmieściach stanowią regularne ukraińskie siły zbrojne, które są mobilne i odpierają ataki regularnych sił rosyjskich. Drugi pierścień to kompanie w umocnionych punktach po drodze do centrum. Ale to już nie są zawodowi żołnierze. Wreszcie w centrum są posterunki w wielu bramach, gdzie są Ukraińcy z długą bronią i koktajlami Mołotowa. Widać, że wszystko to zostało zaplanowane, ale nie wszyscy obrońcy mają choćby hełmy czy kamizelki kuloodporne. W samym centrum są też posiadłości ukraińskich oligarchów, bardzo dobrze strzeżone, najpewniej przez byłych żołnierzy. Choć w sieci pojawiło się nieprawdziwe nagranie mera Kijowa Witalija Kliczki, który miał w niedzielę stwierdzić, że miasto jest oblężone, to jednak wydaje się, że to faktycznie ostatnie godziny, by się z niego wydostać. Nie da się też potwierdzić, czy faktycznie do miasta wysłano najemników z grupy Wagnera, ale to wydaje się mało prawdopodobne.
Mieszkańcy stolicy są gotowi do odparcia rosyjskiego ataku
W Kijowie wciąż działa polska ambasada, na miejscu pozostał ambasador Bartosz Cichocki. Jak mówi DGP, to nie jest wojna przeciwko Ukrainie, a wojna przeciwko wolności. - Musimy w tej wojnie wygrać, dlatego jesteśmy i będziemy z Ukraińcami - dodaje. - Ludzi, którzy nie chcą być pozbawieni wolności, jest więcej niż się wydaje, musimy tylko połączyć nasze siły.
Skomentował też rozmowy między Ukrainą i Rosją. - To będzie proces, a nie wydarzenie jednorazowe. Trzeba sobie zdawać sprawę, że najcięższe chwile jeszcze przed Europą. Ale jesteśmy zdeterminowani, by obronić wartości wolnego świata. Jestem pewien, że prędzej czy później wygramy – mówił ambasador.
Polska placówka to jedna z ostatnich czynnych w Ukrainie. Z kolei Amerykanie, których ambasada już nie działa w Kijowie, ewakuowali personel także z Białorusi. Choć wczoraj doszło do rozmów między Ukrainą i Rosją na granicy z Białorusią, to wciąż nie wiadomo, czy wojska białoruskie nie przyłączą się do inwazji. Wtedy możliwe jest, że Ukraina uzna Swiatłanę Cichanouską za prezydent Białorusi i wezwie Białorusinów do powstania.
W czasie tych rozmów dalej toczyły się walki. Rosjanie ostrzelali prawdopodobnie amunicją kasetową dzielnicę mieszkalną w Charkowie, zginęli cywile. Oprócz kolejnych strat, które mieli ponieść Rosjanie (m.in. już ponad 5 tys. zabitych żołnierzy), ukraińskie ministerstwo obrony poinformowało, że obrońcy z Wyspy Węży wbrew doniesieniom żyją i są w rosyjskiej niewoli.