W pogrążonej w wojnie domowej Etiopii mieszka ponad 10 tys. Żydów. W Izraelu trwa spór, czy ich sprowadzić

Organizacje pozarządowe szacują, że w Etiopii przebywa 10–15 tys. Żydów. Ponad dwie trzecie z nich żyje w mieście Gonder na północy kraju, a reszta w stolicy Addis Abebie. Tradycja głosi, że Felaszowie (czarni Żydzi) są potomkami Menelika, syna króla Salomona i królowej Saby. Przez wieki rozwijali kulturę w odosobnieniu od innych centrów judaizmu, wielu przeszło na chrześcijaństwo.
Związki pozostałych w Etiopii Felaszów z judaizmem nie są proste. Większość ma pochodzenie żydowskie po ojcu, więc nie kwalifikuje się do przyjazdu do Izraela na mocy tzw. prawa powrotu. Zamiast tego imigrują więc na mocy przepisów dotyczących łączenia rodzin, wykorzystując pokrewieństwo z etiopskimi Żydami, którzy w ostatnich dekadach zostali sprowadzeni do Izraela. Do żydowskich korzeni przyznaje się coraz więcej Etiopczyków. To głównie Felaszowie Mura, potomkowie Żydów, którzy zostali nawróceni na chrześcijaństwo, często siłą, w XIX i XX w. W specjalnych ośrodkach studiują Torę i uczą się żydowskich zwyczajów. Wielu od lat czeka na przyjazd, a teraz oczekuje, że tempo ewakuacji przyspieszy.
Felaszowie nie są bardziej zagrożeni niż inni etiopscy cywile, nie grozi im akcja wymierzona bezpośrednio w nich. Ich położenie budzi jednak niepokój, gdyż w Etiopii trwa krwawa wojna domowa między rządem a rebeliantami. O zbrodnie wojenne oskarżane są obie strony, a konflikt zbrojny dodatkowe wywołuje masowy głód. Tigrajczycy z północy po sukcesie kontrofensywy mają otwartą drogę do Addis Abeby, w każdej chwili mogą zacząć oblężenie miasta. Etiopski rząd wezwał mieszkańców do obrony stolicy i przymusowo wciela ich do wojska.
Zaniepokojony wojną rząd Naftalego Bennetta miał dać zielone światło na ewakuację do Izraela 5 tys. Żydów i ich potomków. Szczegóły operacji, w tym jej harmonogram, pozostają niejasne, ale „Jerusalem Post” twierdzi, że powinna się ona odbyć w ciągu kilku tygodni. Dopytywani przez media ministrowie i urzędnicy zaprzeczają jednak, by w sprawie zapadły ostateczne decyzje. Kwestia ewakuacji budzi spore emocje i jest delikatna politycznie. Na ulicach Izraela odbywają się demonstracje Felaszów zaniepokojonych losem swoich etiopskich krewnych. Wzywają oni rząd do zapewnienia im alii, czyli powrotu do kraju ojców. Minister absorpcji imigrantów Penina Tamano-Szata, pierwsza izraelska minister urodzona w Etiopii, zagroziła nawet dymisją, mówiąc, że „nie może być częścią rządu, gdy etiopscy Żydzi są mordowani”.
W rządzie istnieje jednak frakcja, która sprzeciwia się masowej ewakuacji. Jej politycy argumentują, że sytuacja może zostać wykorzystana przez nie-Żydów, traktujących Izrael jako kraj atrakcyjny do emigracji ekonomicznej. Oprócz tego kwestionują związki Felaszów z żydostwem. Tu powołują się na przypadek z ostatnich miesięcy; władze uważają, że 61 osób ściągniętych w jednej z tajnych operacji z Tigraju kłamało w sprawie żydowskich korzeni, a ich życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo.
Ta liczba to tylko mały wycinek szerszej operacji, która po cichu już trwa. Od wybuchu walk w Etiopii przed rokiem do państwa żydowskiego przetransportowano już ok. 2000 osób. Łącznie przez dekady – od operacji Mojżesz, której 37. rocznicę obchodzono w niedzielę – na Bliski Wschód transportem lotniczym trafiło ponad 100 tys. Felaszów. Zgodnie z szacunkami stanowią obecnie do 2 proc. populacji Izraela. Ich integracja z resztą społeczeństwa przebiega wyboiście. Skarżą się na dyskryminację, brak wsparcia ze strony rządu i narzekają, że są obywatelami drugiej kategorii. ©℗