Od kolejnych kroków talibów zależy, czy ich władze będą miały szansę na szersze uznanie międzynarodowe.

Liderzy talibów pracują nad składem nowego rządu. Wiadomo już, że trzema najważniejszymi osobami w radzie przywódczej będą współzałożyciel talibów mułła Abdul Ghani Baradar, twórca zwycięskiej strategii wojskowej mułła Muhammad Jakub oraz Chalil Hakkani, czyli wysoki rangą członek sieci Hakkani, odpowiedzialny za niektóre z najbardziej okrutnych ataków terrorystycznych w ciągu ostatnich 20 lat.
Po tym, jak niemal bez walki przejęli kontrolę nad większością Afganistanu, wspólnie będą musieli zmierzyć się z licznymi wyzwaniami. Te mogą okazać się zdecydowanie trudniejsze do okiełznania. Na pierwszy plan wysuwają się relacje zagraniczne. Talibowie od początku ofensywy intensywnie pracują nad stosunkami z innymi państwami, ale zachodni gracze nie zdecydują się na uznanie ich rządów, jeśli będą one powtórzeniem lat 1996–2001.
Dżihadyści próbują więc udowodnić, że wprowadzą inkluzywny system polityczny i nie pozwolą, by kraj ponownie stał się ośrodkiem terrorystycznym. Wiedzą też jednak, że nie uda im się zdobyć międzynarodowego uznania samym składaniem obietnic. Być może dlatego niektórym członkom wspieranego przez Stany Zjednoczone rządu prezydenta Aszrafa Ghaniego chcą zaoferować obsadę wybranych ministerstw. W ten sposób chcą stworzyć administrację akceptowalną dla społeczności międzynarodowej.
Bez legitymizacji nie będą mogli liczyć na pomoc finansową. Jeszcze w marcu Bank Światowy określił afgańską gospodarkę jako „charakteryzującą się niestabilnością i uzależnieniem od pomocy”. 75 proc. wydatków publicznych jest tam finansowanych nie z dochodów rządu, ale właśnie z dotacji instytucji międzynarodowych i poszczególnych państw. – Nie jestem pewien, czy talibom zależy na uznaniu ich za legalny rząd, czy bardziej zainteresowani są dostawami żywności i pieniędzmi – mówił w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla ABC prezydent USA Joe Biden.
Po zajęciu Kabulu zagraniczni darczyńcy zaczęli wstrzymywać wsparcie. Stany Zjednoczone zamroziły miliardy dolarów rezerw awaryjnych, które bank centralny Afganistanu trzymał w depozycie w Banku Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku, a Międzynarodowy Fundusz Walutowy poinformował, że transza finansowania o wartości 450 mln dol., która miała zostać przekazana rządowi afgańskiemu w tym miesiącu, zostanie zawieszona. Podobną decyzję podjęły Niemcy; 300 mln dol. zaplanowanej pomocy nie trafi na razie do Kabulu. Prezydent Biden obiecał jednak zarazem, że dalej będzie dostarczana pomoc humanitarna.
– Dzięki naszej dyplomacji, międzynarodowym wpływom i pomocy humanitarnej nadal będziemy wspierać naród afgański – mówił. Jednak całkowite wycofanie zachodnich wojsk sprawia, że nie jest jasne, czy i jak międzynarodowe organizacje pomocowe będą mogły działać na terytorium Afganistanu. Pomoc będzie potrzebna, bo w kraju pogłębia się kryzys humanitarny. Według danych Biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych ds. Uchodźców (UNHCR) w wyniku ostatnich wydarzeń wewnętrznie przesiedlonych zostało 3,5 mln Afgańczyków. Brakuje im żywności, czystej wody i opieki medycznej. Do najbardziej dramatycznych scen dochodzi na kabulskim lotnisku, ale UNHCR zwraca uwagę, że nie można przy tym ignorować rozrzuconych po całym Afganistanie 20 mln ludzi bez szansy na ucieczkę.
Poza wsparciem z zewnątrz kluczowe będą własne umiejętności zarządzania państwem. Talibowie odnieśli sukces w walce, ale swoją zdolność do skutecznego zarządzania będą musieli dopiero zademonstrować. Sprawując władzę dwie dekady temu, nie dokonali znaczących postępów. Talibowie polegali wówczas przede wszystkim na brutalnej sile. Ruch nie rozwinął instytucji państwowych, takich jak parlament, które mogłyby zapewnić mieszkańcom odpowiednią reprezentację polityczną. Nie realizowali również podstawowych funkcji państwowych, jak świadczenie usług społecznych.
Obecnie wyzwaniem będzie samo utrzymanie pracowników i urzędników państwowych. W Afganistanie dochodzi do masowego drenażu mózgów. Z kraju wyjeżdżają lekarze, prawnicy, naukowcy, dziennikarze. Słabością nowego rządu może się okazać niewystarczająca liczba specjalistów, która byłaby w stanie kierować instytucjami publicznymi. Osobną kwestią pozostaje kontrola nad bojownikami. Wojna zjednoczyła talibów, ale teraz, kiedy zostaną gubernatorami czy burmistrzami i będą mieli dostęp do pieniędzy oraz władzy, pojawia się pytanie, na ile pozostaną lojalni wobec swoich przywódców. Katarska Al-Dżazira pisze co prawda, że talibowie są świadomi tego ryzyka. Dopiero wkrótce się okaże, w jakim stopniu ich wysiłki na rzecz utrzymania spójności ruchu powstrzymają bojowników od działań podejmowanych na własną rękę.

Przywódcy G7 o talibach

W obliczu zbliżającego się terminu ostatecznego wycofania z Kabulu brytyjski premier Boris Johnson zwołał we wtorek wirtualne spotkanie przywódców państw G7 – Francji, Japonii, Kanady, Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Włoch. Od grupy oczekiwano, że wypracuje wspólne stanowisko w sprawie sytuacji w Afganistanie. Członkowie NATO chcieli poprosić Amerykanów o przedłużenie terminu ewakuacji, ale ci byli niechętni. Strony miały debatować także nad strategią wobec talibów.
Przed spotkaniem Johnson zapewniał, że poprosi przyjaciół i sojuszników o wsparcie narodu afgańskiego i zwiększenie pomocy humanitarnej, w tym przeznaczonej dla uchodźców. Komunikacja między Białym Domem a Downing Street podczas kryzysu wydawała się słaba, a brytyjscy urzędnicy wielokrotnie skarżyli się, że administracja prezydenta USA Joego Bidena nie wyjaśniła sojusznikom, jak długo planuje utrzymać wojsko na miejscu.