- Unia powinna być gotowa na akcesję państw Partnerstwa Wschodniego, kiedy one same będą na to gotowe - mówi w wywiadzie dla DGP Prezydent Estonii Kersti Kaljulaid.

Przyjechała pani do Polski w dniu święta 3 maja, ale też w szczególnym momencie napięcia w relacjach z Rosją.
Nie definiuję relacji polsko-estońskich przez pryzmat stosunków z Rosją. Przyjechałam z okazji 3 maja, by uczcić demokrację i konstytucję, ale i odbyć dwustronne rozmowy z prezydentem Andrzejem Dudą, premierem Mateuszem Morawieckim i innymi dygnitarzami.
Jakie będą główne tematy tych rozmów?
Mamy wiele wspólnych tematów. Choćby desynchronizacja sieci elektrycznej z Rosją i jej synchronizacja z siecią środkowoeuropejską poprzez Polskę. Rozmawiamy o rozwoju rynku gazowego. Przejściowo gaz będzie stosowany, nawet jeśli nie jest to zupełnie neutralne źródło energii. Dlatego rozwijamy połączenia gazowe z Finlandią. Mamy nadzieję, że uda się stworzyć wspólny obszar wymiany gazu między państwami bałtyckimi i Polską. W kontekście zielonych przemian myślimy o rozwoju morskiej energetyki wiatrowej, by ramię w ramię z innymi państwami zadbać o ocalenie naszej planety. Podoba nam się, że Polska daje szansę zielonej energii. Sama lista tematów energetycznych jest długa, a nie wyczerpuje przecież naszych kontaktów.
Jakie jest estońskie podejście do zielonej transformacji?
W pewnym sensie podobne do polskiego. Estonia była niezależna energetycznie dzięki eksploatacji łupków bitumicznych. Pod względem ekologicznym łupki bitumiczne są podobne do węgla, więc trudno je pogodzić z troską o zieloną planetę. Podobnie jak Polska, liczymy na unijny Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, by dokonać radykalnej zmiany w zakresie produkcji i zużycia energii. Możemy się podzielić wiedzą i doświadczeniami nie tylko, jeśli chodzi o skutki gospodarcze, ale też społeczne. Trzeba się zastanowić, jak pomóc ludziom, którzy pracują w branży węglowej w Polsce czy łupkowej w Estonii.
W Unii trwa dyskusja o długofalowych skutkach pandemii COVID-19. W jaki sposób to doświadczenie zmieni nasz kontynent?
COVID-19 niczego na tym świecie nie zmienił. Trwa digitalizacja sektora usług nie tylko na poziomie europejskim, ale i światowym. Musimy dostosować nasze gospodarki do tego procesu i dać ludziom narzędzia, by mogli z niego korzystać. UE zdecydowała, że każdy obywatel powinien mieć cyfrową tożsamość. Żaden inny rynek nie ma tak rozwiniętych projektów związanych z elektroniczną tożsamością, która – o czym przekonaliśmy się w czasach covidowych – uniezależnia nas od geografii. Ludzie stają się cyfrowymi koczownikami, mogą pracować w Polsce czy Estonii na rzecz zamawiających z USA. Pytanie, gdzie powinni płacić podatki i kto powinien im gwarantować świadczenia socjalne. I odwrotnie, jeśli pozwolimy mieszkańcom Afryki Płn. pracować na naszym rynku usług bez przeprowadzki do Europy, jak powinniśmy dzielić z ich państwami pochodzenia odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo socjalne? Te dyskusje są wciąż przed nami.
Podczas niedzielnej debaty z udziałem pani i prezydentów Litwy, Łotwy, Polski i Ukrainy padło wiele słów o solidarności europejskiej, której sens wykazała pandemia. Prezydent Wołodymyr Zełenski nie krył goryczy ze względu na – jak tłumaczył – brak takiej solidarności wobec jego kraju.
Estonia zawsze apelowała, byśmy jako UE zwracali szczególną uwagę na nasze najbliższe sąsiedztwo. Wierzymy, że powinniśmy pozostawić otwarte drzwi dla wszystkich państw, które chcą się reformować i zbliżyć do Europy. Powinniśmy uczciwie ocenić stan Partnerstwa Wschodniego i spróbować zrobić więcej. Częściowo podzielam gorycz płynącą ze słów prezydenta Zełenskiego. Estonia jest i będzie udzielać wszelkiego możliwego wsparcia Ukrainie w reformach, które przekształcą ten kraj w bezpieczne miejsce dla inwestycji, zarządzane przez godne zaufania instytucje. To uczyni z Ukrainy naturalną część Europy. Już teraz łączy nas pogłębiona i poszerzona strefa wolnego handlu, wielu obywateli Ukrainy pracuje w naszych krajach.
Zgadza się pani z Andrzejem Dudą, który zaapelował w niedzielę o przyznanie Ukrainie planu działań na rzecz członkostwa w NATO?
Państwa Partnerstwa Wschodniego, jak Ukraina czy Gruzja, zasługują na wszelką pomoc i wsparcie w rozwiązaniu konfliktów na ich terytorium i zbliżeniu do wspólnej Europy.
Powinniśmy dać naszym sąsiadom jasną perspektywę członkostwa w UE?
Kiedy któregoś dnia okno możliwości się otworzy, trzeba być gotowym, by z niego skorzystać. Dotyczy to także kryteriów kopenhaskich dotyczących członkostwa w UE. Historia pokazuje, że czas, na jaki takie okno się otwiera, może być krótki. My mieliśmy taką szansę w latach 90. Nie wiemy, kiedy to okno znów się otworzy. Dlatego reformy są tak istotne. Unia powinna być gotowa na akcesję państw Partnerstwa Wschodniego, kiedy one same będą na to gotowe.
Estonia jest jednym z przykładów sukcesu. Jakich rad mogłaby pani udzielić państwom Partnerstwa Wschodniego?
Trudno mi udzielać rad innym krajom. 30 lat temu w Estonii popularne było hasło „Musimy być lepsi niż Polska”, bo było oczywiste, że jesteście dużym państwem położonym blisko Europy Środkowej, więc państwa Zachodu będą patrzeć pozytywnie na wasze aspiracje członkowskie, co w naszym przypadku nie było takie oczywiste. Dziś nasi wschodni partnerzy powinni chcieć być tak dobrzy jak państwa bałtyckie. Ale kontekst bywa różny. Nie sądzę, by można było nasze doświadczenia z transformacją gospodarczą łatwo przenieść do innych krajów. Nasze przekształcenia były szybkie, bo po upadku ZSRR gospodarka runęła, rubel stracił wartość, nie mogliśmy opierać się dalej na handlu z Rosją, więc nie mieliśmy innego wyjścia, jak zwrócić się w stronę rynków zachodnich. Pomagały nam czynniki, których nie tworzono z myślą o tym, by nam pomagały.
Dlaczego Rosja eskaluje napięcie w regionie?
Każdy się zastanawia, ale zgadywanie nie ma sensu. Fakt jest taki, że po raz pierwszy Europa i nasi partnerzy transatlantyccy zareagowali, zanim wydarzyło się coś tragicznego. To poskutkowało pewnym obniżeniem napięcia. Reakcja poprzez pokazanie, że jesteśmy zaniepokojeni, zadziałała.
Jesteśmy bardziej gotowi na takie sytuacje niż w 2014 r.?
Nasi partnerzy coraz lepiej rozumieją, że nasz wschodni sąsiad wykazuje pewien poziom nieprzewidywalności. Chcielibyśmy mieć obok siebie demokratyczną, rozwijającą się Rosję. Szczerze mówiąc, po upadku ZSRR, kiedy Borys Jelcyn podjął decyzję o uznaniu państw bałtyckich, kończąc okres okupacji, sądziliśmy, że podążamy w tym samym kierunku. Tak się nie stało. Nie znaczy to, że nie szukamy możliwości współdziałania z naszym wschodnim partnerem. Na poziomie bazowym, gdy w grę wchodzą kwestie związane ze środowiskiem czy wymianą studentów, wciąż współpracujemy. Nasi obywatele mają krewnych po drugiej stronie granicy. Ale z tamtejszym systemem politycznym trudno nam się pogodzić. Wierzymy, że każdy naród ma prawo do samodzielnego decydowania o sobie, tak jak zapisano w Akcie końcowym z Helsinek. Rosja jest spadkobiercą ZSRR, który ten dokument podpisał. Jest również sygnatariuszem memorandum z Budapesztu, które powinno gwarantować bezpieczeństwo Ukrainy. Mimo to nie ma szacunku dla swoich własnych podpisów pod tymi dokumentami. Nasi partnerzy są tego świadomi.
Zamierza pani starać się w tym roku o drugą kadencję?
W Estonii prezydenta wybiera parlament. Decyzja musi zapaść w poprzek podziałów partyjnych, bo większość potrzebna do wyboru głowy państwa jest większa niż w normalnym procesie ustawodawczym. Pytanie jest więc raczej nie do mnie, a do parlamentu.
A przyjęłaby pani taką ofertę?
Nigdy nie odmawiam służby rodakom. Nie dotyczy to tylko prezydentury. Dwukrotnie byłam wybierana do Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, a w 1999 r. premier Mart Laar zaproponował, bym przeszła z sektora prywatnego na stanowisko doradcy ds. ekonomicznych. Zastanawiałam się, czy przyjąć tę propozycję, także biorąc pod uwagę, że wynagrodzenia w sektorze publicznym są niższe niż w prywatnym. Ale uznałam, że skoro dorastałam w warunkach okupacji, a jej koniec był czymś na kształt cudu, nie wolno mi odmówić pomocy w budowie mojego kraju. Tej zasady staram się trzymać od 1999 r.