Politycy w Paryżu wiedzą, że w Pałacu Elizejskim zasiądzie tylko ten, którego bardziej polubią konserwatywni wyborcy.

Wybory prezydenckie we Francji odbędą się dopiero w 2022 r., ale kampania dwóch kandydatów – Emmanuela Macrona i Marine Le Pen – już się rozpoczęła. Kontrkandydatka urzędującego szefa państwa ma zresztą coraz większe szanse na zdobycie w pierwszej turze najwyższego wyniku. Opublikowany w ubiegłym tygodniu we francuskim „Le Journal du Dimanche” sondaż przeprowadzony przez instytut badań publicznych Ifop wskazuje, że Emmanuel Macron uzyskałby 23–28 proc. głosów. Le Pen, liderka skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego, mogłaby liczyć nawet na 25–27 proc. poparcia.
Druga tura wciąż jednak należałaby do Macrona. Prezydent miałby otrzymać w niej 54 proc. wszystkich głosów. Ale zaufanie do lidera En Marche! spada. Trzecia fala pandemii zdecydowanie zaszkodziła jego notowaniom, które po względnie udanej walce z pierwszą falą zakażeń koronawirusem spadły w kwietniu 2021 r. o 1 pkt proc. w stosunku do czerwca 2020 r. Z krytyką społeczeństwa spotkała się m.in. niedawna decyzja o wprowadzeniu kolejnego ogólnokrajowego lockdownu.
– Wyniki te odzwierciedlają silną dynamikę Le Pen i problemy prezydenta Macrona wynikające z kryzysu wywołanego pandemią – powiedział w rozmowie z „Le Journal du Dimanche” Frederic Dabi, zastępca dyrektora generalnego Ifop. – Nigdy wcześniej na rok przed wyborami kandydat Zjednoczenia Narodowego nie zdobył takiego poparcia – zaznaczył.
Francuski „Le Monde” odnotował zresztą na początku miesiąca, że nacjonalistyczne ugrupowanie stało się wiodącą partią wśród grupy 25–34-latków. Wysokie poparcie dla prawicy wskazuje na ogólny kierunek, w jakim zmierza Francja. Już jakiś czas temu wyczuł to sam Macron, który ze względu na brak realnego zagrożenia po lewej stronie sceny politycznej postanowił zawalczyć o głosy dotychczasowych wyborców Zjednoczenia, wypowiadając wojnę „radykalnemu islamowi”. W efekcie francuska debata publiczna od nieoficjalnego startu kampanii przesunęła się na prawo.
Z tej sytuacji korzysta Le Pen. Polityczka Zjednoczenia Narodowego ogłosiła niedawno rezygnację ze stanowiska liderki partii. – Mając szansę na zwycięstwo (w wyborach prezydenckich – red.), które nigdy nie było tak ważne jak dzisiaj, muszę być kandydatką wszystkich Francuzów – powiedziała w rozmowie z magazynem „L’Incorrect”. Ta, która dotychczas słynęła z głębokiej niechęci do imigrantów, nawoływania do frexitu i krytyki globalizacji, dziś chce francuskiemu nacjonalizmowi nadać ludzką twarz. Na krótko przed czerwcowymi wyborami regionalnymi, które zarówno dla Le Pen, jak i Macrona będą próbą generalną przed ostateczną walką o fotel prezydencki, liderka Zjednoczenia Narodowego ogłosiła zmianę strategii partii. „Nowa prawica” mówi o politycznej jedności. W ten sposób Le Pen chce przyciągnąć do siebie zarówno prawicowych, jak i lewicowych wyborców. Podobna strategia przyczyniła się do sukcesu Macrona w 2017 r. Dlatego teraz z deklaracji partii Le Pen zniknęły jej najbardziej radykalne zapisy, takie jak powrót Francji do franka, wyjście ze strefy Schengen czy nawet Unii Europejskiej. – Opuszczenie strefy euro byłoby niezaprzeczalnie bardzo przerażające – stwierdziła w rozmowie z „L’Incorrect”. Ale jeszcze w lutym w wywiadzie w telewizji Euronews podkreślała, że „dalej uważa UE za więzienie, nawet teraz, kiedy okazało się, że można ją opuścić”.
– Zmiana podejścia do Unii jest na pokaz, ale to absolutnie konieczne w kontekście coraz bardziej wyraźniej ambicji prezydenckiej. Bycie prezydentem oznacza konieczność przedstawiania propozycji, które mogą zostać przyjęte przez wiele grup – powiedziała w rozmowie z portalem „Euractiv” Juliette Grange, profesorka filozofii na Uniwersytecie w Tours.
Miejsce skrajnie prawicowych elementów programu zajęły postulaty bliskie środowiskom lewicowym – ochrona środowiska i prawa zwierząt. Partia ogłosiła, że stawia na tzw. ekokonserwatyzm. Z kolei w kwestii energetyki Le Pen zobowiązała się do przeprowadzenia ekoreferendum. Francuzi mieliby odpowiedzieć na kilkanaście pytań dotyczących energetyki atomowej, odpowiedzialności przedsiębiorstw za niszczenie środowiska czy nowych ekopodatków. To konkurencyjna propozycja wobec inicjatywy zgromadzeń obywatelskich, które wprowadził Macron. – Le Pen stara się pozycjonować, przedstawiając kontrpropozycje do każdego większego projektu prezydenta – powiedziała Grange.
W deklaracji Zjednoczenia Narodowego wspomniano o potrzebie utrzymania laickości państwa oraz walki z „islamskim separatyzmem”. Ale w porównaniu z Macronem Le Pen nie jawi się już jako najbardziej zagorzała przeciwniczka islamu. Do tego stopnia, że Gerald Darmanin, minister spraw wewnętrznych w rządzie przywódcy En Marche!, kpiąco nazwał ją „miękką”.
Sam Macron kurs wobec „islamskiego separatyzmu” i „islamolewicy” zaostrza coraz bardziej (pisaliśmy o tym w wydaniu DGP z 24 lutego br. w artykule „Macron prawoskrętny. Chce być jak Orbán albo Le Pen”). Christele Lagier z Uniwersytetu w Awinion uważa, że taka strategia może faktycznie pomóc w odciągnięciu wyborców od kandydatury Le Pen. Innego zdania jest Sylvain Crepon, politolog z Uniwersytetu w Tours. – Widzimy, że Macron próbuje być coraz twardszym politykiem – mówi. – Ale obserwowaliśmy to już wcześniej – za każdym razem, kiedy ktoś próbował odebrać wyborców Zjednoczeniu, zyskiwało na tym wyłącznie Zjednoczenie – skwitował.