Wyborów we Francji nie wygra centrowy euroentuzjasta. Emmanuel Macron rozumie, że polityka francuska zaczyna przypominać podział na bańki. Jak w Wielkiej Brytanii przed brexitem i w USA za Donalda Trumpa.

Rząd w Paryżu decyduje się na walkę z czymś, co określa mianem separatyzmu islamskiego, czyli braku akceptacji dla świeckiego państwa w części środowisk muzułmańskich. W ten sposób liczy na zdobycie poparcia wśród konserwatywnej części społeczeństwa. W 2017 r. Macron prawicową Marine Le Pen pokonał, bo obiecał głębokie reformy i promował liberalne wartości. W ten sposób stał się również ikoną „postępowej Europy”. W kolejnych wyborach zwyciężyć z Le Pen chce w inny sposób – przyjmując jej poglądy i przypominając bardziej polityków z Europy Środkowej takich jak Viktor Orbán czy Jarosław Kaczyński.
Choć Macron cieszy się obecnie 40-proc. poparciem społeczeństwa, sondaże wyborcze nie gwarantują liderowi En Marche! spokojnego zwycięstwa w wyborach prezydenckich w 2022 r. Gdyby odbyły się one zimą tego roku, Marine Le Pen w pierwszej turze uzyskałaby przewagę 2 proc. nad urzędującym prezydentem.
Taki wynik może być efektem frustracji francuskiego społeczeństwa wywołanej pandemią koronawirusa. Macron jest bowiem oskarżany o niewłaściwe zarządzanie kryzysem – powolny start programu szczepień, późne wprowadzenie drugiego lockdownu czy brak wystarczającej liczby środków ochronnych na samym początku epidemii grają na jego niekorzyść. W tegorocznym rankingu demokracji brytyjskiego magazynu „The Economist” Francja została zresztą okrzyknięta mianem „wadliwej demokracji” w związku z wprowadzonymi przez prezydenta obostrzeniami.
Dlatego Macron postanowił odciągnąć uwagę od swoich pandemicznych niepowodzeń, skupiając się na kwestiach społecznych, które mogłyby wzmocnić jego pozycję przed 2022 r. Zdając sobie sprawę z chaosu panującego na francuskiej lewicy, lider En Marche! od początku kadencji wiedział, że kapitał polityczny zbije, koncentrując się na konserwatywnych wyborcach. Chociaż w 2017 r. zwyciężył jako centrysta, nominował dwóch prawicowych premierów, a później wielokrotnie odnosił się do kwestii bliskich elektoratowi Le Pen, takich jak bezpieczeństwo czy sekularyzm.
Teraz postanowił ten dyskurs wzmocnić i uderzyć w muzułmańską część społeczeństwa. Politycy związani z Macronem coraz odważniej wypowiadają się na temat szkodliwości „radykalnego islamu” i „islamolewicy” dla francuskiej spójności społecznej. Terminu „islamolewica” w ostatnim czasie użyła nawet minister szkolnictwa Frederique Vidal. – Polityczne zaplecze prezydenta całkowicie przesunęło się w prawo, a użycie przez członkinię jego rządu takiego określenia będzie zdecydowanie przemawiać do prawicowego elektoratu – stwierdziła Chloe Morin, ekspertka z paryskiego think tanku Fondation Jean-Jaures.
Zdaniem Marwana Mohammeda, francuskiego socjologa i eksperta w dziedzinie islamofobii, takie hasła mają na celu podzielenie elektoratu. – Myślę, że rząd regularnie będzie karmił nas tego typu określeniami aż do przyszłorocznych wyborów prezydenckich – powiedział Mohammed w rozmowie z amerykańskim „New York Timesem”. – Tak elektryzujące debaty kulturowe odwracają uwagę od niewłaściwego postępowania rządu w związku z pandemią koronawirusa i kryzysem gospodarczym – dodał.
Po fali ataków terrorystycznych Macron jesienią obiecał wzmocnioną walkę z terroryzmem i radykalnym islamem. Zapowiedział przygotowanie specjalnej ustawy, która miałaby pomóc w rozwiązaniu problemu. W ubiegłym tygodniu uchwaliło ją Zgromadzenie Narodowe. Dokument wymierzony jest w ekstremizm i separatyzm islamski. W Zgromadzeniu za nowym prawem głosowało 347 deputowanych, głównie związanych z partią prezydenta.
Ustawa obejmuje ściślejszą kontrolę związków wyznaniowych i wzmacnia kontrowersyjne francuskie przepisy dotyczące noszenia strojów religijnych, takich jak hidżaby. Projekt miał udowodnić, że rząd Macrona potrafi lepiej od skrajnej prawicy mierzyć się z muzułmańskimi ekstremistami. Ale Le Pen ustawę skrytykowała, a jej ugrupowanie zagłosowało przeciwko. Polityczka uznała, że projekt jest za słaby, i wyszła z własną, ostrzejszą kontrpropozycją.
To jednak niejedyny dokument, którym Macron chce udowodnić swoje przedwyborcze prawicowe ambicje. 3 marca w parlamencie debatowana będzie ustawa o globalnym bezpieczeństwie. Przeciwko kontrowersyjnemu projektowi od miesięcy protestują mieszkańcy Francji. Sprawa wzbudza szczególne emocje w związku z dyskusją na temat tego, jak policja traktuje protestujących – zwłaszcza mniejszości rasowe.
– Brutalny sposób, w jaki francuska policja zajęła się tymi protestami, tylko podkreśla, dlaczego kontrola policji jest tak potrzebna. Ustawa ta może uniemożliwić dziennikarzom informowanie o przemocy policyjnej, co jest niezwykle niebezpiecznym precedensem – powiedział Marco Perolini z Amnesty International.
Macron wie, że będzie musiał wyeliminować napięcia związane z ustawą, żeby zwyciężyć w wyborach. Na razie nie podjął jednak działań, które uspokoiłyby demonstrujących Francuzów, związanych głównie z liberalno-lewicową częścią sceny politycznej.